Rok temu jego transfer był dużą niespodzianką kończącego się okna transferowego. Damian Michalski zdążył zacząć sezon w barwach Wisły Płock. Po rozegraniu sześciu pierwszych kolejek wyjechał do SpVgg Greuther Fuerth. Według doniesień mediów Niemcy zapłacili za niego 500 tysięcy euro, co byłoby czwartym najdroższym transferem w historii klubu.
Jeszcze większym zaskoczeniem był początek Michalskiego w nowym klubie. Od razu przebił się do wyjściowego składu i odpuścił tylko pięć meczów na zapleczu Bundesligi. Nieobecność pod koniec sezonu wymusiła kontuzja. Greuther Fuerth skończyło sezon na 13. miejscu.
W niedzielę zespół Polaka rozpocznie nowe rozgrywki. W rozmowie z WP SportoweFakty 25-letni obrońca mówi o początkach w Niemczech, różnicach między 2. Bundesligą a Ekstraklasą, zainteresowaniu z reprezentacji Polski i Sonnym Kittelu, który z HSV przeszedł do Rakowa Częstochowa.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: ma "młotek" w nodze! Tak strzela syn Zinedine'a Zidane'a
Maciej Siemiątkowski, WP SportoweFakty: W pierwszym sezonie w Greuther Fuerth rozegrał pan 23 mecze, zdobył cztery bramki i dwa razy asystował. Co było kluczowe w wejściu do nowej drużyny?
Damian Michalski, obrońca Greuther Fuerth: Przepracowałem cały okres przygotowawczy i rozegrałem sześć pierwszych kolejek jeszcze w Wiśle Płock. Dzięki temu byłem dobrze przygotowany motorycznie i nie potrzebowałem w Niemczech czasu na tego typu wprowadzenie. Nie odczułem zbyt dużego przeskoku intensywności. Czułem, że pod względem umiejętności i pewności siebie dam sobie radę. Zastanawiałem się nad moim przygotowaniem fizycznym, a ono też okazało się na odpowiednim poziomie.
Bardzo cieszyłem się z transferu i uważałem, że to dobry krok. Od razu wszedłem do pierwszego składu, już w drugim meczu strzeliłem gola, a cała runda była świetna, bo nie spodziewałem się, że może to tak dobrze wyglądać.
Mieszane uczucia mam za to wobec drugiej rundy. Ona nie była tak udana jak jesień. Popełniłem błędy w kilku meczach, nie wiem, dlaczego. Jednak cały sezon w podsumowaniu był dobry jak na mój debiut w 2. Bundeslidze.
Na finiszu przygotowań rozegraliście sparing z Liverpoolem. Przegrywaliście 1:3, potem prowadziliście 4:3, a na końcu zremisowaliście 4:4. To była dobra lekcja?
Na pewno ciekawe przeżycie, bo takich zawodników dotąd oglądałem w telewizji, to jedna z najlepszych drużyn w Europie i miałem w końcu możliwość, by z nimi rywalizować. Byłem pod dużym wrażeniem ich umiejętności. Największe wrażenie zrobił na mnie Luis Dias. Zachwycała nas jego łatwość w prowadzeniu piłki i niesamowity luz. Ten zawodnik w sprincie cały czas utrzymywał piłkę bardzo blisko przy nodze. Aż byliśmy w szoku.
Plan był taki, że wejdę w tym sparingu na ostatnie 30 minut, ale wszystko zmieniło się z powodu urazu kolegi. To sprawiło, że wszedłem na początku drugiej połowy i rozegrałem 20 minut.
Po tym meczu chwaliły was niemieckie media i wasz trener.
Nasz zespół ma potencjał i dzięki temu ze spokojem patrzymy w przyszłość. Nasza ofensywa wygląda dobrze i kiedy wejdziemy na wyższą intensywność, to wygląda obiecująco. Na początku byliśmy stłamszeni przez rywala, mieliśmy problem z atakowaniem, ale po przerwie zagraliśmy odważniej i zdobyliśmy cztery bramki. Kontrataki i budowanie akcji od naszej bramki wyglądały bardzo dobrze.
To nas zbudowało tym bardziej, że Liverpool nie wystawił zawodników z drugiego szeregu. Mieliśmy okazję zmierzyć się z topowymi graczami. Z optymizmem patrzymy na start ligi i to będzie najważniejszy sprawdzian naszych umiejętności.
Pan po transferze do Niemiec zwracał uwagę na to, że trzeba poprawić wyprowadzenie piłki. Udało się to poprawić przez rok?
To był problem mentalny, z którym borykałem się w Polsce, kiedy zaczynałem grać. Myślę, że już go pokonałem. Dostałem naprawdę duże zaufanie i sam poprawiłem swoją grę. Nie szukam już wyłącznie łatwych rozwiązań. Częściej podejmuję ryzyko, a wtedy wygląda to naprawdę dobrze. Nasz zespół gra trójką środkowych obrońców. Ja najczęściej jestem tym centralnym, a przy naszych założeniach to ci ustawieni po bokach mają skupić się na wyprowadzeniu piłki. Moim zadaniem na tej pozycji jest przede wszystkim obrona i wygrywanie pojedynków z rywalami. Ale też coraz częściej rozgrywam piłkę, nie boję się tego i radzę sobie coraz lepiej.
Czy tych pojedynków jest więcej niż w Ekstraklasie? Wydaje się, że nadal mamy deficyt dryblerów.
Zauważyłem to, kiedy grałem debiutancki sezon na boku obrony. Na tej pozycji wcześniej nie grałem. Kiedy rywale mogli wejść w pojedynek ze mną i zdobyć w ten sposób przewagę, to podejmowali inne decyzje. W Niemczech jest inaczej. Niezależnie od tego, jakie zawodnicy osiągają efekty, to próbują i starają się w ten sposób uzyskiwać przewagę na naszej połowie.
Czy kibice rozpoznają pana na ulicy? Greuther Fuerth ma wsparcie Polonii?
Tak. Wprawdzie mieszkam w Norymberdze, ale tam też spotykam dużo Polaków. Kojarzą mnie z boiska, dobrym startem zaskarbiłem sobie ich sympatię. Dają mocne wsparcie na stadionie i na treningach, na które też przychodzą.
Czy przełożyło się to na kontakt ze strony sztabu reprezentacji Polski?
Na razie nie. Wprawdzie docierały do mnie słuchy, że jestem obserwowany, ale dotąd nie miałem żadnego kontaktu ze sztabem.
Jakie macie cele na nadchodzący sezon?
Nie składamy deklaracji, że będziemy walczyć o awans lub bronić się przed spadkiem. Przyszło do nas paru dobrych zawodników i mamy potencjał.
Ostatni sezon był pierwszy po spadku z Bundesligi. To była przebudowa, wielu zawodników odeszło, doszli nowi w tym ja. Wierzymy, że uda nam się udowodnić nasze umiejętności i zrobić coś imponującego.
Mówił pan w przeszłości o pracy z trenerem mentalnym. Jak wygląda ta współpraca?
Zacząłem ją w swoim drugim sezonie w Ekstraklasie. On był słabszy niż pierwszy i wtedy polecił mi tę opcję Jakub Rzeźniczak. Mamy dobry kontrakt, widział, że głowa mnie blokuje. Nie grałem w meczach, zbierały się myśli, które ściągały mnie w dół i zamiast skupić się na rozegraniu dobrego meczu, myślałem tylko o tym, by nie popełnić błędu i nie zostać zmienionym przez trenera. Dzięki pracy z trenerem mentalnym zwalczyłem to.
W Polsce pracowałem z trenerem mentalnym regularnie. Spotykaliśmy się raz lub dwa razy w tygodniu. Teraz robimy to, kiedy pojawia się problem, łączymy się na wideorozmowę i go rozwiązujemy.
W Polsce zdążył pan zacząć studia. Pojechał pan do Niemiec z licencjatem?
Poszedłem na studia za namową brata, ale zawiesiłem je, bo coraz trudniej było mi je połączyć z treningami. Trudno było stawiać się na zjazdach we Wrocławiu w weekendy, kiedy akurat graliśmy mecze. Będę chciał do nich wrócić i je skończyć. W ten sposób chcę zdobywać nowe kompetencje i doświadczenia. Byłaby to dobra alternatywa po zakończeniu kariery.
Mówi pan o radach od starszego brata, Seweryna i od Jakuba Rzeźniczaka. Często kieruje się pan ich radami?
Zawsze z ciekawością i pokorą wysłuchuję ich rad. Brat był moim wsparciem, kiedy zaczynałem debiutować w Ekstraklasie. On pierwszy zadebiutował w niej jako zawodnik GKS-u Bełchatów, a potem poszedł do belgijskiego Mechelen. Później byłem w szatni z doświadczonym Kubą Rzeźniczakiem. Staliśmy się dobrymi kolegami, dużo rozmawialiśmy i często mi pomagał nie tylko w kwestiach sportowych.
W 2020 roku Wisła Płock wrzuciła zdjęcie, na którym przyłapała pana na nauce języków obcych. Już wtedy wziął pan się za podręczniki do niemieckiego?
Wtedy akurat doskonaliłem swój angielski. Wyciągnąłem wnioski z historii mojego brata, który pojechał do Belgii, a nie znał języka i trudno było mu się na początku porozumieć z trenerem i kolegami. Może nie było to głównym powodem, ale ostatecznie jego próba za granicą nie skończyła się powodzeniem.
Wierzyłem, że kiedy dojdzie do transferu, to będę na niego gotowy i dlatego szkoliłem swój angielski. Może nie jest perfekcyjny, ale bez problemu dogaduję się z kolegami i trenerem. A już po przyjściu do Niemiec klub zapewnił mi nauczyciela niemieckiego. Od pierwszego tygodnia mam prywatne lekcje. Nauczycielka przyjeżdża do mojego mieszkania i uczymy się razem z dziewczyną. I widzę progres. Dużo rozumiem na odprawach, rozmawiam w tym języku z kolegami i trenerem.
Powiedział pan kiedyś w wywiadzie "nie byłem skazany na piłkę". Co to oznaczało?
Pewnie miałem na myśli to, że w domu nie było wielkiego nacisku na to, bym został piłkarzem. Mamie bardziej zależało na szkole, bym zdał maturę, a potem sam decydował o swojej przyszłości. Za to tacie bardzo zależało, bym robił to, co lubię i grał w piłkę.
I pewnie marzy, byście razem z bratem zagrali w jednym zespole.
Tak i być może to się kiedyś spełni. Obyśmy dokonali tego w Bełchatowie. Jesteśmy stamtąd, w GKS-ie stawialiśmy pierwsze kroki i dobrym podsumowaniem byłoby zakończenie tam kariery.
Czy po wyjeździe z Polski śledzi pan dalej Ekstraklasę?
Kiedy tylko mam czas, to oglądam polską ligę. Jestem też w kontakcie z kolegami z Wisły Płock. Rozmawialiśmy w trakcie sezonu i po nim.
Czy spodziewał się pan, że ich sezon skończy się taką katastrofą?
Nigdy by mi to nie przyszło do głowy. Wtedy nie tylko wyniki były dobre, ale też gra. Nie przepychaliśmy tych zwycięstw, one były zasłużone, a my kreowaliśmy grę. Zakończenie sezonu było bardzo dziwne. Mieliśmy bardzo dobrych zawodników, a mimo dużej jakości wydarzyło się coś tak trudnego do wytłumaczenia.
Pan wyjechał z Ekstraklasy do 2. Bundesligi, a tego lata w drugą stronę powędrował Sonny Kittel. Jego ruch odbił się w Niemczech echem? Mierzyliście się ze sobą w listopadzie.
Nie pamiętam najlepiej jego występu w tamtym meczu. Ale po transferze do Rakowa rozmawialiśmy o nim w szatni. Wszyscy byli w szoku, że przeszedł akurat do Polski. Koledzy uważali, że mógłby nadal regularnie grać w 2. Bundeslidze lub w Turcji. Wszyscy mają bardzo dobre zdanie o jego umiejętnościach i są pewni, że da Rakowowi dużo jakości. Mam nadzieję, że pokaże ją jak najszybciej.
rozmawiał Maciej Siemiątkowski, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj też:
Ujawnia, co Santos przekazał PZPN. "Nikt w związku w to nie wierzył"
Lawina kryzysów w PZPN. "Pewnie nikt Santosowi tego nie powiedział"