W czasach PRL wielu Polaków wyjeżdżało za granicę w poszukiwaniu lepszego życia. Niektórzy po pewnym czasie wracali do kraju, ale znacznie więcej było takich, którym się powiodło. To szczęście miał również Dariusz Wosz.
Jego rodzina w 1979 roku postanowiła wyjechać za zachodnią granicę. Młody Darek miał wtedy 10 lat i marzył o grze w Górniku Zabrze i reprezentacji. Tych marzeń nigdy nie zrealizował, ale zagrał za to w Bundeslidze i został reprezentantem Niemiec.
Wosz przyszedł na świat w Piekarach Śląskich. Już jako dziecko interesował się futbolem i kopał piłkę przy każdej możliwej okazji, głównie z kolegami na podwórku. Chciał zapisać się do jakiegoś klubu, ale w tamtych czasach nie było to możliwe.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Stanął przy Messim i się rozpłakał. To syn wielkiej gwiazdy
- W Polsce można było grać w klubie dopiero po ukończeniu dziesięciu lat albo i później, a ja marzyłem o tym już jako pięciolatek - mówil na łamach "Piłki Nożnej" w 1997 roku.
Grając z rówieśnikami, najczęściej wcielał się w postacie znane z polskich boisk, głównie zawodników Górnika Zabrze, któremu kibicował od zawsze. Po ukończeniu 10 lat pewnie zapisałby się do tego klubu, ale przeznaczenie przewidziało dla niego inny los.
Jego rodzice wyjechać za zachodnią granicę, choć nie do RFN, gdzie wyjeżdżało większość emigrantów, lecz do NRD. Nowym miejscem zamieszkania stało się Halle, miasto słynące z czerwonej wieży i festiwali im. Georga Friedricha Handla.
W nowym miejscu szybko okazało się, że warunki do życia są całkiem dobre, a grać w piłkę można znacznie wcześniej niż w Polsce. - Nie wiedziałem, co nas tam czeka, nie znałem tego państwa. Okazało się, że wszystko było super. Moi rodzice pracowali w zakładzie ogrodniczym mojego wujka i mieli pewną pracę - wspominał w rozmowie z onet.pl.
- W Polsce też nie wiodło się nam źle, ale poziom życia był jednak zupełnie inny. Były kolejki po mięso, kartki. W NRD nie było tylko bananów. Ani ja, ani brat nie czuliśmy, że wiedzie nam się kiepsko. Przez pierwsze pół roku grałem w piłkę tylko w ogrodzie wujka. Nie wiem, jak by się potoczyła moja kariera, gdyby kolega kiedyś nie zajrzał przez płot i nie poszedł ze mną do klubu. Kiepsko mówiłem po niemiecku, więc futbol pomógł mi w adaptacji - zdradził.
Potem poszło już z górki. W 1981 roku Wosz trafił do trampkarzy Chemie Halle, w barwach którego w 1986 roku zadebiutował w Oberlidze. W międzyczasie grywał też w młodzieżowej reprezentacji NRD, z którą odnosił spore sukcesy.
- Wraz z kolegami udało mi się zająć trzecie miejsce w turnieju Coca-Coli, który odbył się w Chile w 1987 roku. Moim partnerem w drugiej linii był wtedy Matthias Sammer - mówił "Piłce Nożnej".
Występujący na pozycji środkowego pomocnika zawodnik szybko stał się czołową postacią Oberligi. Jego udane występy nie umknęły uwadze trenera reprezentacji NRD, który powołał go na mecz z Finlandią.
W marcu 1989 roku Wosz zaliczył swój pierwszy występ dla w reprezentacji kraju. Co ciekawe, od razu otrzymał od trenera Manfreda Zapfa numer "10", co dla 20-latka musiało być wielkim wyróżnieniem.
Kto wie, być może Darek stałby się futbolową legendą Niemiec Wschodnich na miarę Jurgena Sparwassera czy Joachima Streicha, jednak w 1990 roku runął mur berliński i wszystko uległo zmianie.
Piłkarzom z byłego NRD nie było łatwo odnaleźć się w nowej rzeczywistości, a Darek nie był wyjątkiem. Jego klub po przemianach wylądował w 2. Bundeslidze, gdzie grał już jako Hallescher SC.
Tam Wosz strzelił pięć goli w 22 spotkaniach i wpadł w oko skautom VfL Bochum. Jak się okazało, przejście do tego klubu było znakomitym posunięciem. W Bochum Wosz szybko osiągnął status gwiazdy.
Przez sześć lat wystąpił w 211 meczach i trafił nawet do pierwszej reprezentacji Niemiec, prowadzonej wówczas przez Ericha Ribbecka. Urodzony w Piekarach Śląskich zawodnik pojechał też na Euro 2000, lecz selekcjoner nie dał mu szansy powąchania murawy.
W tym miejscu trzeba się na chwilę zatrzymać i zastanowić, czy rozgrywający mógł zagrać dla reprezentacji Polski. Co prawda grał już w meczach o punkty dla NRD, ale ten kraj przecież już nie istniał. Sam zainteresowany wielokrotnie powtarzał, że chciałby zagrać z orzełkiem na piersi, lecz FIFA pozostała nieubłagana.
- Chciałem grać w waszej reprezentacji. Moim trenerem był wtedy Klaus Toppmoeller. Pewnego dnia zapytał mnie, dlaczego właściwie nie gram w polskiej kadrze. Zastanowiło mnie to. Porozmawiałem z ludźmi w Bochum, którzy przygotowali oficjalne zapytanie do FIFA czy nie ma przeszkód formalnych - mówił "Onetowi".
- Przyszła jednak po jakimś czasie odmowa, bo grałem już w reprezentacji NRD. A byłem już po rozmowach z ludźmi z PZPN-u, którzy chcieli mnie w kadrze - dodał gorzko.
Czy Wosz przydałby się reprezentacji Polski? W czasach, kiedy notorycznie poszukiwała ona klasowego rozgrywającego, odpowiedź może być tylko jedna - zdecydowanie tak. W kadrze przez pewien czas był co prawda Piotr Nowak, który również cieszył się doskonałą reputacją w Bundeslidze, ale jego kariera w drużynie narodowej zakończyła się w 1997 roku, czyli wtedy, gdy Wosz osiągał apogeum formy. Zresztą nasz dzisiejszy bohater podkreśla, iż żałuje, że nie mógł zagrać z Nowakiem w jednej drużynie.
- Uważam, że gra kombinacyjna oparta na szybkiej wymianie krótkich passów łatwiej prowadzi do celu, którym jest umieszczenie piłki w siatce. Wasz Nowak opanował tę sztukę w stopniu niemal doskonałym. Szkoda, że nie było mi dane zagrać z nim w jednej drużynie. Chodzi mi o reprezentację Polski - mówił "Piłce Nożnej".
Po odejściu z Bochum trafił do Herthy Berlin, z którą w sezonie 1998/99 zajął trzecie miejsce w Bundeslidze. Z Berlinem pożegnał się w 2001 roku. Marzył o wyjeździe do Hiszpanii lub do Włoch. Długo czekał na odpowiednią ofertę, ale się na nią nie doczekał. Pozostał więc w Niemczech, gdzie wykreował się na legendę Bochum.
Na stare śmieci wrócił w 2001 roku i natychmiast zaczął wzbudzać podziw kibiców VfL. W tym klubie pozostał aż do 2007 roku. Jego bilans zamknął się na 453 występach i 57 bramkach w Bundeslidze oraz 94 grach i 15 trafieniach w Oberlidze. Takiego bilansu może mu pozazdrościć wielu wybitnych reprezentantów Polski. Zresztą, do dziś Wosz jest w Bochum osobą rozpoznawalną.
- Rozpoznaje mnie w Niemczech nadal sporo osób, choć wiele mówi już tylko, że skądś mnie kojarzy. Mówię wtedy, że pewnie z serialu "Gute Zeiten, schlechte Zeiten", w którym miałem kiedyś epizod. Wtedy się śmieją - mówił onet.pl.
- Miałem fajną karierę. Spadałem z ligi, awansowałem, grałem w Pucharze UEFA, Lidze Mistrzów, reprezentacji. Mogłem grać jeszcze 2-3 lata dłużej, ale nie chciałem tego zbytnio przeciągać. Nie interesuje mnie, czy jestem legendą. Chodzę do Lidla jak inni ludzie. Jeśli ktoś mnie rozpozna, to fajnie, a jeśli nie, to też fajnie - spuentował.