Po odejściu Czesława Michniewicza, atmosferę wewnątrz szatni reprezentacji Polski miał oczyścić zagraniczny szkoleniowiec. Cezary Kulesza zaskoczył stawiając na Fernando Santosa. Prezes PZPN zaproponował mu lukratywny kontrakt jak na polskie warunki i oczekiwania wobec Portugalczyka były duże. Ten "strzał" Kuleszy okazał się kompletnym niewypałem.
Biało-Czerwoni stukają w dno od spodu. Już po pierwszej przegranej 1:3 z Czechami kibice mieli mnóstwo powodów do obaw. Później przyszły kompromitujące porażki na wyjazdach w Kiszyniowie i Tiranie, a także wymęczone zwycięstwa na PGE Narodowym z Albanią oraz Wyspami Owczymi. Właściwie jedynym światełkiem w tunelu było pokonanie 1:0 Niemców w meczu towarzyskim.
"Wynikowiec" bez wyników
Przez dziewięć miesięcy Santos zdążył pobić kilka niechlubnych rekordów, choć z pewnością nie tak chciał zostać zapamiętany. Mistrz Europy z 2016 roku przyjeżdżał do Polski jako nastawiony na defensywę "trener-wynikowiec" i przede wszystkim zabrakło mu właśnie rezultatów.
Od samego początku decyzja Kuleszy była skazywana na porażkę. Debiuty poprzednich selekcjonerów bywały nieudane, natomiast przebieg starcia eliminacyjnego z Czechami zaskoczył nawet największych pesymistów. Polska straciła bramkę już w 27. sekundzie - najszybciej w swojej historii.
ZOBACZ WIDEO: Fernando Santos zwolniony? "Dojdzie do spotkania z prezesem"
Przed niedzielnym blamażem, najbardziej bolesna dla polskich kibiców była porażka 2:3 z Mołdawią. Spotkanie rozegrane w Kiszyniowie to początek końca Santosa w reprezentacji. Nigdy wcześniej kadra nie przegrała z przeciwnikiem niżej notowanym w rankingu FIFA, co jest kolejnym kamyczkiem do ogródka selekcjonera.
Biorąc pod uwagę mecze o stawkę, Santos jest najgorszym selekcjonerem od 27 lat i jak dotąd zdecydowanie najbardziej przepłaconym. W pozornie łatwej grupie eliminacji Euro 2024 może pochwalić się dwoma zwycięstwami na PGE Narodowym, przy czym przegrał wszystkie trzy mecze wyjazdowe.
Aby przypomnieć sobie gorszy start reprezentacji Polski w kwalifikacjach do mistrzostw świata lub Europy, trzeba cofnąć się w czasie do przełomu lat 1996/97. Przy swoim drugim podejściu do drużyny narodowej Antoni Piechniczek miał katastrofalny bilans w eliminacjach mundialu (1-1-3).
W odróżnieniu do Santosa, ówczesny selekcjoner potrafił wygrać z przeciętną Mołdawią. Poza tym należy podkreślić, że Piechniczek miał w grupie takie potęgi jak Anglia czy Włochy, podczas gdy portugalski trener miał ogromne problemy z Albańczykami czy pół-amatorami z Wysp Owczych.
To już koniec?
Zresztą wymowny jest fakt, że gorszy od niego w ujęciu statystycznym był jedynie trener zwolniony z hukiem prawie trzy dekady temu po przegranej z naszpikowaną gwiazdami Anglią. Nie można też oczywiście zapominać, że wcześniej kadra prowadzona przez Piechniczka wywalczyła srebrny medal MŚ 1982.
Początkowo nie brakowało głosów, że Cezary Kulesza dokonał dobrego wyboru. Łącznie przez 12 lat Santos z sukcesami prowadził reprezentacje Grecji i Portugalii. Nad Wisłą prawdopodobnie nie zagrzeje długo miejsca. Wydaje się, że doświadczony szkoleniowiec nie potrafił odnaleźć się w Polsce.
- Wygrałem mistrzostwo Europy i Ligę Narodów, a teraz niby nie potrafię nic? - zapytał retorycznie Santos w rozmowie z TVP Sport po kolejnej kompromitacji. 68-latkowi nikt nie odbierze zasług, ale nie można zaklinać rzeczywistości. Jego kadencja w reprezentacji Polski to pasmo niepowodzeń.
Tymczasem kadra znowu zostanie na lodzie. Pytanie brzmi, czy kolejny trener będzie w stanie poukładać drużynę dziewięć miesięcy przed mistrzostwami Europy? Pojawiło się poważne ryzyko, że po występach na czterech z rzędu wielkich turniejach (2016, 2018, 2020, 2022) Polacy zostaną w domu.
Rafał Szymański, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
"A gdzie tu są dociągnięcia?". Fernando Santos oszukał 40 milionów Polaków
Tomaszewski zmienił zdanie ws. Santosa