Po nieudanych przygodach z portugalskimi szkoleniowcami, z których jeden okazał się dezerterem, a drugi pozbawionym pomysłu i zapału emerytem, polski kibic mógł na nowo zapałać miłością do polskiej myśli szkoleniowej i niechętnie spoglądać w kierunku kolejnych zagranicznych wynalazków. Idealnym ucieleśnieniem wszystkich tych odczuć jest nowy selekcjoner biało-czerwonych - Michał Probierz.
- Jak polski trener coś powie, to zawsze jest problem. Trener powie, że trzeba szkolić, to wszyscy na to: "co on opowiada?" Bo trzeba najpierw niemieckiego trenera - grzmiał w 2014 roku, po jednym z ekstraklasowych meczów, na konferencji prasowej, którą rozpoczął... po niemiecku. Innym razem z kolei po spotkaniu z Legią wręczył Henningowi Bergowi... polski kurs norweskiego.
- Dziwię się, że Polska jest tak krytykowana, jeżeli chodzi o myśl szkoleniową, z nas robi się debili tak powiem brzydko. To jest przykre - mówił z kolei w wywiadzie udzielonym na początku roku portalowi goal.pl.
ZOBACZ WIDEO: "Król Zlatan". Nie uwierzysz, na jaki pomysł wpadł Ibrahimović
Jeżeli ktoś ma przywrócić wiarę w polskich trenerów, to Michał Probierz jest do tego kandydatem idealnym. A przynajmniej od lat się na takiego kreuje. Jednak krucjata przeciwko zagranicznym kolegom po fachu to tylko mały element barwnej osobowości trenera, który wielokrotnie potrafił zaskakiwać zarówno dziennikarzy jak i kibiców.
Zmiana perspektywy
Reprezentacja Polski. Najważniejsza drużyna w kraju. Niemal dla każdego polskiego szkoleniowca spełnienie marzeń. Niemal.
Michał Probierz do objęcia tej funkcji przymierzany był od lat, choć w ostatnim czasie przymiarki te straciły na sile. Sam szkoleniowiec jednak przez długi czas nie palił się do zajęcia najważniejszego trenerskiego stołka w kraju.
- Wcale nie chcę być selekcjonerem! Jestem zbyt młodym trenerem, żeby teraz zamykać się na ten zawód. W moim przypadku byłoby to cofnięcie się w rozwoju - mówił w 2012 roku w rozmowie z "Piłką Nożną".
Ktoś powie, że od tamtej wypowiedzi minęło już ponad 10 lat, a Probierz, bogatszy o liczne doświadczenia, mógł zmienić nastawienie. Owszem, to prawda, choć jeszcze kilka lat temu, gdy ważyły się losy następcy Adama Nawałki, podtrzymywał swoją opinię.
- Od początku nie interesowałem się tą posadą. Na dziś nie lubię jeździć na kawę, oglądać zawodników i dokonywać selekcji. Lubię natomiast patrzeć jak się rozwijają na co dzień, jakie błędy robią, i jak to skorygować - kwitował pytania o ewentualne objęcie kadry.
Wygląda jednak na to, że dziś, w wieku 50 lat, w końcu dojrzał do nowych wyzwań.
Whisky, sadzonka i różowe okulary
Z Probierzem u sterów reprezentacji kibice mogą być pewni jednego - konferencje prasowe z jego udziałem niejednokrotnie mogą być ciekawsze niż same mecze. Zwłaszcza, jeżeli nie uda mu się szybko posprzątać bałaganu po Fernando Santosie.
Probierz bowiem, jeszcze jako trener ekstraklasowych klubów, był jedną z najbarwniejszych postaci ligi.
- Pamiętam, że 20 lat temu, gdy wróciłem, to byłem pierwszy, który cały czas mówił o szkoleniu. I robili cały czas ze mnie debila - zaczął konferencję przed meczem Cracovii z Lechem Probierz, przy czym do przygotowanej wcześniej doniczki sypał ziemię, a następnie dodał ziarna, całość podlewając wodą.
- I teraz tak patrząc, może za 5 minut coś wyrośnie. Nie rośnie - skomentował swój happening Probierz. - To jest przykład naszej cierpliwości - dodawał, podkreślając, że jest to analogia do stanu polskiego szkolenia.
Innym razem z kolei postanowił uderzyć w warunki treningowe i fakt, że polskie drużyny przegrywają w pucharach w zasadzie z każdym. - Mam tu takie różowe okulary i mówię, żeby polska piłka w końcu przejrzała na oczy. Czas najwyższy, żebyśmy powiedzieli parę słów prawdy, jak to wygląda – mówił występując w przygotowanym wcześniej elemencie garderoby.
Jeszcze innym razem, w odpowiedzi na pytanie o pracę sędziego, który jego zdaniem skrzywdził jego zespół, skwitował to być może najsłynniejszym swoim cytatem: - Przyjadę do domu i pier****ę sobie whisky, bo tylko to mi zostało.
Nie boi się konfrontacji
Probierza można lubić lub nie, jednak na pewno nie można odmówić mu charakteru. Ten pokazywał wielokrotnie i to nie tylko w rozmowach z dziennikarzami.
Gdy w 2016 roku prowadzona przez niego Jagiellonia zaliczyła kolejną bolesną porażkę, tym razem 0:3 z Podbeskidziem, lokalni kibice postanowili zdecydowanie dać wyraz swemu niezadowoleniu, skandując po meczu w żołnierskich słowach co myślą o drużynie. Probierz nie zamierzał jednak pozostawać bierny i sam ruszył w kierunku trybuny pełnej rozwścieczonych fanów. Krewkiego szkoleniowca powstrzymywać musiało kilku zawodników Jagiellonii.
Zresztą charakter lubił pokazywać jeszcze w młodości. W jednym z wywiadów przytoczonych przez Onet wyjawił, jak w przeszłości trafił do niemieckiego aresztu. - Menedżer nie umiał powiedzieć, co dalej. Zapowiedziałem, że jeżeli przez tydzień nie znajdzie mi klubu, to wracam. Niczego nie załatwił. Uciekłem z mieszkania w Beveren i złapałem stopa. Menedżer zgłosił na policję, że ukradłem mu ubrania - opowiadał.
- Zatrzymali mnie w Kassel. Sprawdzili, że nic nie ukradłem, to nie był mój rozmiar, ale 24 godziny spędziłem w areszcie. Nie powiem, że byłem kozak. (...) Wyszedłem z aresztu, a policjanci kupili mi bilet na pociąg, bo zostałem bez pieniędzy. Tak dojechałem do granicy. Nie miałem wizy, ale uprosiłem celników, żeby wpuścili mnie do Polski - wspominał Probierz.
Innym razem, by bronić Bartłomieja Drągowskiego, który znalazł się w ogniu krytyki za teatralny upadek po rzekomym trafieniu czymś z trybun, postanowił wziąć całą winę na siebie. "Całą odpowiedzialność za zdarzenie ponoszę jako trener Michał Probierz, gdyż przekazałem informację, żeby zawodnik symulował uraz i wybił z rytmu zawodnika Lechii" - napisał na Twitterze.
Pewność siebie to akurat cecha, której Probierzowi nigdy nie brakowało. Zapytany pod koniec zeszłego roku w programie "Turbokozak", czy polski trener poradziłby sobie w Barcelonie, nie miał wątpliwości. - Jak odpowiem, to znowu będzie to komentowane na Twitterze i będzie o tym głośno. Uważam, że poradziłby sobie i nie miałby z tym problemów - stwierdził.
Teraz otrzymał natomiast doskonałą okazję, by udowodnić wyższość polskiej myśli szkoleniowej nad tą zagraniczną. Czasu nie ma jednak dużo, bowiem kolejne mecze reprezentacji Polski odbędą się już w październiku, a bałagan do posprzątania po Fernando Santosie jest wyjątkowo duży.
Czytaj także:
- Gigantyczne pieniądze w Lidze Mistrzów
- Miał dość Polski i wyjechał do Szwecji