Sytuacja Biało-Czerwonych jest bardzo kiepska. Po pięciu rozegranych spotkaniach mają zaledwie 6 punktów, co daje im 4. (przedostatnie) miejsce w tabeli grupy E. Niżej sklasyfikowane są tylko Wyspy Owcze.
O awans z dwóch pierwszych lokat może być już bardzo trudno, wciąż natomiast otwarta pozostaje dla nas ścieżka barażowa. Do niej możemy wejść nawet z bardzo niskiej pozycji, gdyż o udziale w tej dodatkowej rozgrywce decydują wyniki Ligi Narodów, a tam utrzymaliśmy się w najwyższej dywizji.
Brak awansu bolałby nie tylko sportowo
Za samo wejście do turnieju finałowego UEFA nie przewiduje premii dla poszczególnych federacji, choć tę regulację można różnie interpretować. W przypadku mistrzostw świata FIFA każdemu z uczestników zapewniła 9 mln dolarów za przyjazd na imprezę.
Wcześniej ułamek tej sumy był nagrodą za wywalczenie awansu. Jeśli chodzi o Euro, takiego rozgraniczenia nie ma. Po ewentualnym wejściu na imprezę główną, na konto PZPN trafi 9,25 mln euro. Przy obecnym kursie daje to ponad 43 mln zł.
Wokół takiej sumy nie da się przejść obojętnie
Premia jest więc gigantyczna, co oznacza, że brak awansu na Euro 2024 byłby nie tylko sportową kompromitacją (pojedzie tam niemal pół kontynentu), ale też spowodowałby niemałą dziurę budżetową w federacji.
PZPN miałby twardy orzech do zgryzienia, zwłaszcza że rozstanie z Fernando Santosem nie odbyło się bezkosztowo. Według doniesień mediów, Portugalczyk na odchodne otrzymał równowartość dwóch miesięcznych pensji, a to daje sumę 1,5 mln zł.
Powołany w miejsce Santosa Michał Probierz ma wprowadzić Polskę do Euro 2024. Stawka jest, jak wspomnieliśmy, wysoka, a miejsca na potknięcie nie ma. Do końca eliminacji Euro 2024 Biało-Czerwoni rozegrają trzy mecze: wyjazdowy z Wyspami Owczymi (12.10), domowy z Mołdawią (15.10) oraz domowy z Czechami (17.11).
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: gol "stadiony świata"! Można oglądać w nieskończoność