Do skandalicznych scen doszło po meczu Legii Warszawa z AZ Alkmaar (0:1) w Lidze Konferencji Europy. Ochrona pod stadionem wdała się w przepychanki ze sztabem i piłkarzami Legii, w efekcie czego doszło do zatrzymania przez policję dwójki piłkarzy stołecznego klubu - Josue oraz Radovana Pankova, którzy zostali przewiezieni na komisariat.
Do incydentów dochodziło jednak już wcześniej. Jak informują holenderskie media, jeszcze przed spotkaniem polscy kibice zniszczyli jedną z bram wejściowych na obiekt, a dodatkowo jeden z interweniujących policjantów miał stracić przytomność.
Zdaniem Michała Listkiewicza, który przez lata pełnił funkcję obserwatora UEFA, spotkanie to od początku nosiło miano meczu podwyższonego ryzyka.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: gol "stadiony świata" w Polsce. Przyjrzyj się dokładnie
- Na meczu na pewno, oprócz zwyczajowego delegata UEFA, był także tzw. security officer - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty były prezes PZPN.
- Zarówno holenderscy, jak i polscy kibice w UEFA uważani są za takich, na których trzeba szczególnie uważać. Wynika to z licznych statystyk zbieranych na przestrzeni lat. W związku z tym na mecze klubów z tych krajów wyznaczani są dodatkowo oficerowie bezpieczeństwa. To są z reguły byli policjanci, pracownicy służb mundurowych, najczęściej z Wielkiej Brytanii, bo tam policja, jeżeli chodzi o zabezpieczenie imprez sportowych, jest najlepsza na świecie. I to raport tego pana będzie decydujący - komentuje nasz rozmówca.
- W takich przypadkach to właśnie security officer jest najważniejszą postacią. Decyzja o tym, czy w ogóle będzie rozpoczęte dochodzenie przez komisję dyscyplinarną, będzie podjęta właśnie na podstawie jego raportu.
Kwestia przepisów
Opisywana afera miała miejsce w momencie, gdy piłkarze i sztab Legii Warszawa chcieli opuścić stadion w Alkmaar. Wówczas doszło do starć z obecną na miejscu ochroną. Popchnięty został m.in. Dariusz Mioduski, co widać na nagraniach zamieszczonych w sieci.
Ostatecznie lokalna policja zatrzymała dwójkę piłkarzy Legii - Josue oraz Radovana Pankova, którzy w kajdankach zostali odwiezieni na komisariat. Do sprawy zdążył się już odnieść m.in. premier polskiego rządu Mateusz Morawiecki, który napisał na Twitterze "Polscy zawodnicy i kibice muszą być traktowani zgodnie z prawem. Nie ma zgody na jego łamanie".
Jak jednak tłumaczy Michał Listkiewicz, zatrzymanie zawodnika przez policję nie jest czymś nadzwyczajnym.
- Wszystko zależy od przepisów i prawa w danym kraju. Pamiętam chociażby przypadek, gdy zawodnik, który popchnął i przewrócił chłopca do podawania piłek, natychmiast po meczu został aresztowany. Możliwe, że w Holandii atak fizyczny, popchnięcie policjanta czy nawet stewarda jest traktowane jako przestępstwo. W niektórych krajach tak to funkcjonuje i moim zdaniem to bardzo dobry przepis, że ochroniarz czy steward jest traktowany na czas meczu jako funkcjonariusz publiczny. Wówczas nawet popchnięcie go jest traktowane tak, jakby się popchnęło policjanta - tłumaczy.
Argumenty Legii nie będą pominięte
Obecni na miejscu polscy dziennikarze mówią o brutalności ochrony i policji. Na filmikach można zobaczyć, jak obecni na miejscu porządkowi zachowują się agresywnie w stosunku do wychodzącego ze stadionu Dariusza Mioduskiego. Czy zatem polska strona może liczyć na reakcję UEFA?
- Oczywiście, ewentualny werdykt w sprawie nie zostanie wydany, bez wysłuchania Legii. W tak drastycznym przypadku podejrzewam nawet, że przedstawiciel Legii zostanie zaproszony na posiedzenie komisji dyscyplinarnej - mówi Michał Listkiewicz.
- Na pewno dużym atutem Legii jest też fakt, że prezes Mioduski jest wiceprezydentem Europejskiego Stowarzyszenia Klubów. To jest człowiek, który ma tam bardzo wysoką pozycję, podobnie zresztą jak w UEFA. Oczywiście nie będzie to miało wpływu na obiektywny werdykt, ale na pewno dzięki temu żaden argument Legii nie zostanie pominięty. To nie jest anonimowy klub, a tym bardziej Dariusz Mioduski nie jest anonimową osobą w europejskim świecie piłkarskim - podsumowuje nasz rozmówca.
Czytaj także:
- Powołania Probierza. Kowalczyk ostro
- Jest reakcja MSZ na skandal