To już pół wieku! Tak zaczęła się złota era polskiej piłki

Getty Images / PA Images / Na zdjęciu: Jan Tomaszewski
Getty Images / PA Images / Na zdjęciu: Jan Tomaszewski

- Pojechaliśmy jako brzydkie kaczątko, a wróciliśmy jako piękny łabędź - tak Jan Tomaszewski wspomina "zwycięski remis" na Wembley. Od tego legendarnego meczu mija właśnie 50 lat.

"Ze stadionu Wembley w Londynie wita państwa Jan Ciszewski. Dobry wieczór, drodzy państwo. Polska - Anglia w tym niezwykle atrakcyjnym wyścigu do finałów mistrzostw świata. Nie będę przypominał historii spotkań w naszej grupie, gdyż wiadomo wszystkim, że Polska prowadzi, mając jeden punkt przewagi nad gospodarzami. Remis a spotkamy się w przyszłym roku z Brazylią, Republiką Federalną Niemiec, Argentyną - słowem najlepszymi z najlepszych"

Każde dziecko płci męskiej, które już chociaż częściowo interesuje się futbolem, na pewno słyszało hasło Wembley 1973. Słowo to nasi komentatorzy powtarzają jak mantrę, która ma przywoływać dobre emocje i wskrzesić ducha walki. Największy zwycięski remis w historii naszej reprezentacji, preludium do legendy. To właśnie bramka Jana Domarskiego i fenomenalne parady Jana Tomaszewskiego otworzyły Orłom Górskiego drzwi do Republiki Federalnej Niemiec. Tych trudnych dziewięćdziesiąt minut było czyśćcem, który w ostatecznym rozrachunku pozwolił dostąpić nieba.

- O godzinie 6 rano obudziła mnie interwencja szefa milicji. Musieli mnie doprowadzić do samolotu, ponieważ Górski wysłał mnie na mecz, który musiałem obserwować przed Wembley, jako potwierdzenie tego, co robił Jacek Gmoch jako szef banku informacji. Anglia grała mecz towarzyski z Austrią. To było niecałe trzy tygodnie przed 17 października - wspomina Andrzej Strejlau.

ZOBACZ WIDEO: Robert Lewandowski zabrał głos ws. kontuzji. Wróci na hit z Realem?

- Dzięki tej interwencji milicji i Polskiego Związku Piłki Nożnej jakoś mnie wsadzono do samolotu i mogłem obserwować, jak Anglia grająca znakomity mecz, rozbiła Austrię 7:0. Pod koniec spotkania na telebimie wyświetlił się wynik równoległego meczu w Chorzowie, gdzie Polska wygrała z Walią 3:0. Pamiętam, że wszyscy wtedy wstali z miejsc uradowani, zaczęli śpiewać hymn, ponieważ o awansie miał zdecydować mecz na ich stadionie z Polską - dodaje asystent Górskiego.

Polska prasa praktycznie tydzień przed meczem podgrzewała nastroje. W swoim tekście dla "Piłki Nożnej" zatytułowanym "Najważniejszy dzień w historii angielskiego futbolu" Zygmunt Lenkiewicz tak pisał o nastrojach w Londynie: "Jak nożem uciął skończyły się w angielskiej prasie ataki na Alfa Ramseya. Nie oznacza to oczywiście pogodzenia się piłkarskich fachowców z menadżerem reprezentacji. Prasa ochrzciła ten mecz nawet mianem najważniejszego meczu w historii angielskiego futbolu".

Podawano także informację, że mecz ma obejrzeć prawie 200 milionów widzów. Nastroje były gorące. Słynny menadżer Brian Clough nazwał nawet naszego bramkarza Jana Tomaszewskiego klaunem. Atmosferę dzień przed podgrzał dodatkowo przedmecz reprezentacji młodzieżowych, gdzie padł bezbramkowy remis. Powszechnie wiadome było, że taki wynik w meczu seniorów da awans Biało-Czerwonym.

Strejlau: - W przededniu graliśmy doskonały mecz z młodzieżówką angielską i zremisowaliśmy 0:0. Ich prasa zachwycała się wtedy nami. Pisali, że jak dorosła reprezentacja zagra takie samo spotkanie, to będą mieli spory kłopot.

Mimo wszystko nikt w Londynie nie dopuszczał do siebie myśli, że drużyna z futbolowego zaścianka pokrzyżuje plany dumnym Synom Albionu. Wszyscy doskonale wiedzieli, że nasza reprezentacja była ówczesnym mistrzem olimpijskim, jednak żaden z futbolowych ekspertów nie traktował tego tytułu poważnie, twierdząc, że był to turniej drużyn amatorskich.

Podczas wybierania składu na spotkanie, fortelem popisał się Kazimierz Górski, który zabrał ze sobą do stolicy Anglii kontuzjowanego Włodzimierza Lubańskiego. To właśnie jego miejscowi obawiali się najbardziej, nie wiedząc do ostatnich chwil czy zdąży wyleczyć się na spotkanie.

Jan Tomaszewski tak wspominał nastroje w zespole przed meczem: - Pojechaliśmy tam dobrze zaprezentować się na tle rywala, który miał wystąpić na mistrzostwach świata. Pan Kazimierz tak dobrze nas poukładał, że udało nam się zremisować. To był taki mecz, na który pojechaliśmy jako brzydkie kaczątko, a wróciliśmy jako piękny łabędź. Co prawda wygraliśmy z Anglikami u siebie, jednak wiadomo, że oni na kontynencie grali słabiej. Na swoim stadionie byli niepokonani, czołówka światowa.

Włodzimierz Lubański (L) nie mógł zagrać z Anglią z powodu urazu
Włodzimierz Lubański (L) nie mógł zagrać z Anglią z powodu urazu

Górski bezpośrednio przed meczem tak motywował swoich zawodników: - Możecie grać w piłkę przez 20 lat, sto razy grać w reprezentacji, ale nikt nie będzie was pamiętał. Dziś w nocy, w tej jednej grze, macie szansę, aby zapisać swoje nazwiska w historii.

17 października 1973 roku na stadionie Wembley zgromadziło się prawie sto tysięcy żądnych krwi kibiców angielskich. Starali się oni ze wszystkich sił zdeprymować reprezentację Górskiego, posuwając się przy tym do zachowań ogólnie przyjętych jako nieetyczne. Podczas odgrywania hymnu Polskiego, zagłuszali go głośnymi krzykami "animals", co było nawiązaniem do pierwszego meczu w Chorzowie, który nasza drużyna wygrała 2:0.

- Zostaliśmy zaproszeni (młodzieżowa kadra) jako specjalni goście i ten mecz obserwowaliśmy z miejsc obok loży królewskiej. Szok ze skandalicznego zachowania kibiców był olbrzymi - zdradza Strejlau.

- Podczas odgrywania hymnów staliśmy naprzeciwko loży królewskiej. Piłkarze posyłali nam takie ironiczne spojrzenia, na zasadzie: No, frajerki przyjechaliście, za chwilę wam trójkę wrzucimy i pobawimy się - wspomina Tomaszewski.

Ćmikiewicz: - Podczas naszego hymnu kibice angielscy gwizdali i krzyczeli, że jesteśmy zwierzętami. Nie tego spodziewałem się po cywilizowanym kraju.

Polską drużynę poza atmosferą na trybunach deprymował również stadion. Nasi rodacy co prawda grywali na potężnym Stadionie Śląskim, jednak był to zupełnie innego rodzaju obiekt niż ten w Londynie.

- Wembley wtedy było zakryte dachem. Głośny doping nie uciekał w powietrze, a odbijał się od dachu i wracał na murawę. Teraz jest to normalne, jednak w tamtych czasach większość z nas grała pierwszy raz na takim stadionie. Nie było tam słychać własnych myśli - opowiada Tomaszewski.

Jacek Gmoch (L) i Kazimierz Górski (P)
Jacek Gmoch (L) i Kazimierz Górski (P)

- Tutaj wychodzi geniusz pana Kazimierza, który nas idealnie zaprogramował. Nie było mowy o kontakcie czy dyrygowaniu. Doskonale wiedzieliśmy, co mamy robić. Ja podczas tego meczu popełniłem sporo błędów, jednak moi koledzy grali fenomenalnie i asekurowali mnie. Jeżeli oni zrobili błąd, wtedy to ja asekurowałem. Byliśmy wtedy niczym muszkieterzy - jeden za wszystkich, wszyscy za jednego - dodaje "Człowiek, który zatrzymał Anglię".

Jan Grzegorczyk, pisarz i publicysta tak wspominał ten pamiętny dzień: O 19:45 zaczęło się. Ruszyła nawałnica na polską bramkę. Ratują nas słupki, poprzeczki, wszyscy święci i Jan Tomaszewski.

Chwilę po rozpoczęciu gry miało miejsce pechowe i niezwykle bolesne zdarzenie dla naszego bramkarza: - Pan Kazimierz zawsze powtarzał, że im dłużej my przy piłce, tym krócej oni. Baliśmy się przed tym spotkaniem. Jak rywal doskakiwał z pressingiem, to byłem jedyną osobą, która mogła tę piłkę przetrzymywać.

- A wówczas był taki przepis, że bramkarz nie mógł piłki donieść do końcówki pola karnego, musiał ją puścić na ziemię, podprowadzić nogą i dopiero wtedy złapać i wybić. Byłem strasznie przejęty całą sytuacją i nie zauważyłem, że obok mnie stoi Clarke - wspomina legendarny bramkarz.

- Gdy już futbolówka była na murawie, zobaczyłem białą plamę biegnącą do mnie. Piłkę nakryłem, a on - jak najbardziej słusznie, nie mam pretensji do niego, ponieważ frajersko ją wypuściłem - chciał ją kopnąć. Potrzaskał mi wtedy kosteczki łyżeczkowate. Doktor Garlicki mi to zamroził, jednak w tym stresie dalej grałem, nie czując, aż tak strasznego bólu. Dopiero po meczu okazało się, że miałem poważny uraz. Chodziłem wtedy trzy tygodnie w gipsie. Adam Musiał po meczu skomentował to zajście kapitalnie: Dobrze, że cię kopnął. Przynajmniej cię obudził - uśmiecha się Tomaszewski.

Gorąco w polu karnym Polski na Wembley
Gorąco w polu karnym Polski na Wembley

Pomimo wielkiej przewagi reprezentacji Trzech Lwów do przerwy nie udało im się znaleźć drogi do bramki rywala. Polski blok obronny, który trzeba przyznać szczerze miał tego dnia również sporo szczęścia, pozostawał nienaruszony. Nawet jeśli jego ostatnia instancja, klaun w rękawicach bramkarskich zawodził: - Jak wychodziłem z bramki, moje miejsce zajmowali Jurek Gorgoń czy Antoni Szymanowski, żeby bronić tych piłek, w których przegrywałem pojedynki z Anglikami.

- W przerwie meczu, kiedy rozemocjonowani wymienialiśmy uwagi w szatni, pan Kazimierz wszedł flegmatycznie i powiedział słowa, których nie zapomnę do końca życia: "No widzicie nie taki diabeł straszny, jak go malują. Wytrzymaliście czterdzieści pięć, spróbujcie jeszcze drugą połowę". Ton jego brzmiał, jakby spadł z księżyca, a nie był na tym meczu. To był przełom. Wyszliśmy po przerwie będąc zupełnie inną drużyną, bo on tą nerwową atmosferę zdjął z nas swoim zachowaniem - mówi Tomaszewski

W szatni rywali również nie było zdenerwowania. - Alf Ramsey powiedział, żebyśmy grali dalej swoją piłkę, a w końcu strzelimy upragnionego gola. Wszyscy się z nim zgodziliśmy, ponieważ przewaga była przytłaczająca - Norman Hunter tak wspominał sytuację w wywiadzie dla "Four Four Two".

"W środku mamy dwóch zawodników, proszę państwa! Grzegorz Lato, sam McFarland! Ucieka teraz... Gadocha, Domarski... gol! Gol, proszę państwa! Sensacja na Wembley!"

- Grzegorz Lato pociągnął piłkę i miał do wyboru dwie możliwości. Mógł zagrać ją do Roberta Gadochy albo do mnie. Wbiegłem prosto w światło bramki. Widziałem, że McFarland idzie wślizgiem, wiec wolałem nie ryzykować. Uderzyłem z pierwszej piłki, no i wybór był trafny - w ten sposób w rozmowie z Polskim Radiem opisywał swoje trafienie Domarski.

Hunter: - Powinienem był wybić piłkę aż na samą lożę królewską.

Wembley zamilkło w niedowierzaniu. Jednak sześć minut później stadion ożywił się, ponieważ sędzia podyktował rzut karny z powodu faulu Adama Musiała na Martinie Petersie. Do rzutu karnego podszedł Allan Clarke i zdobywając bramkę dał nadzieję swoim rodakom. Pozostawało pół godziny na to, by jeszcze raz pokonać świetne dysponowanego Tomaszewskiego.

- Zawsze oglądałem bramkarzy na rozgrzewce, żeby podpatrzeć czy są prawo czy leworęczni. Doskonale wiedziałem, gdzie uderzyć - Clarke dla "Four Four Two".

Faworyci spotkania dominowali, jednak futbolówka w niektórych momentach praktycznie cudem nie znajdowała się w siatce. W korzystnej sytuacji znalazł się także Lato, jednak brutalny faul McFarlanda (tego samego, który swoim wejściem kontuzjował Lubańskiego w pierwszym meczu w Chorzowie) zapobiegł utracie bramki przez Synów Albionu.

"Koniec, proszę państwa, koniec! Polska reprezentacja piłkarska w finale mistrzostw świata! Proszę państwa to jest prawda! To jest prawda!" - krzyczał do mikrofonu Jan Ciszewski.

Strejlau: - Po ostatnim gwizdku sędziego na stadionie zapanowała wielka cisza. Jednak w kibiców wstąpił duch patriotyzmu, pomimo końca świata, jaki obwieściły media, kibice zaczęli śpiewać hymn.

Osły z Polski na czele z klaunem zatrzymały wielką Anglię. Piłkarze Trzech Lwów" byli zdruzgotani. Dzień, który miał być wielkim świętem, stał się cmentarzyskiem marzeń o odzyskaniu Pucharu Świata.

- Mecz na Wembley pokazał, że piłka nożna jest grą, w której każdy może wygrać. Trzeba tylko chcieć, trzeba mieć zespół - Jan Tomaszewski.

Nie muszę chyba dodawać, czyje sny spełniły się kilka miesięcy później, prawda?

Źródło artykułu: RetroFutbol