Piłkarski świat od kilku tygodni żyje w zasadzie tyko jednym pytaniem: kto dziś jest najlepszym na nim futbolistą? Dziennikarze pytają o to ekspertów oraz rozmawiają między sobą, kibice dyskutują, media społecznościowe tematem mocno się grzeją. Zastanówmy się i my: Jude Bellingham, czy jednak ktoś inny?
Przyzwyczailiśmy się przez wiele lat do duopolu. Piłką nożną rządzili Leo Messi i Cristiano Ronaldo, którzy na zmianę zdobywali jedną po drugiej Złote Piłki. Każdy miał swoich zwolenników i przeciwników, ale generalnie trzeba było dużej ekstrawagancji by w latach 2008-2020 duet najlepszych ułożyć inaczej niż Leo-Cristiano albo Cristiano-Leo.
Gdy wykończyła ich biologia, instynktownie zaczęliśmy się rozglądać za nową parą, na kolejną dekadę. I nie trzeba było tego robić zbyt długo, bo Kylian Mbappe i Erling Haaland sami się wepchnęli przed oczy. Lecz oto kiedy sytuacja została zdefiniowana i ich wyścig rozpoczęty, nagle pojawił się ten trzeci: Jude Bellingham.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: bramkarz tylko patrzył, jak leci piłka. Co za gol!
Pojawił się i wywrócił stolik. Jego początek w Realu Madryt jest tak niesamowity, tak dalece przekracza najśmielsze związane z nim oczekiwania, że Anglik został umieszony nie tylko obok dwóch wymienionych młodych geniuszy, ale zgoła przed nimi.
Ankieta "Marki", choć wiadomo, że nie musi być miarodajna, pokazuje jasno, co sądzą fani, przynajmniej w Hiszpanii. Na pytanie, kto jest numerem jeden na świecie, odpowiedziało 5345 kibiców, z czego 2640 wymieniło Bellinghama, 480 Haalanda i 450 Mbappe. Jakby nie patrzeć, nokaut.
Chwila, która trwać nie może
Gdyby oceniać tylko na podstawie startu do obecnego sezonu, to oczywiście pierwszeństwo Bellinghama nie podlegałoby dyskusji. Dziesięć goli i trzy asysty w pierwszych dziesięciu meczach w Realu to byłyby liczby wybitne dla każdego środkowego napastnika, a przecież Jude nim nie jest, a wręcz przeciwnie, przez większą część meczu haruje w środkowej strefie boiska na równi ze swoim defensywnym pomocnikiem, choć ustawiony nieco wyżej, by mieć bliżej do pola karnego, w którym pojawia się z nagła, a gwałtownie i ze znakomitym skutkiem. Jego skuteczność jest porażająca, na gola zamienia co drugi oddany strzał.
- Wcale nie zadziwia mnie gra Bellinghama, zadziwia mnie tylko jego skuteczność, którą trzeba jednak podtrzymać w dłuższym okresie. Jest to zawodnik o wyższej inteligencji. Nie ma na boisku przestrzeni, której by nie zapełniał, jego pole działania jest olbrzymie, jest bohaterem prawie na całym boisku –-tak, w swoim stylu powiedział o Angliku Jorge Valdano. A Carlo Ancelotti w następujący sposób wyjaśnił jego skuteczność: - Kiedy pojawia się w polu karnym atakując z drugiej linii, jest najsprytniejszy. Jude ma tę cechę i potrafi ją wykorzystać.
- Czy Bellingham jest najlepszy na świecie? To nie jest głupie pytanie. Gra w jednym z najlepszych klubów świata i spisuje się znakomicie. Wygrywa mecze dla Realu Madryt, jego początek tam jest wyjątkowy - stwierdził selekcjoner reprezentacji Anglii Gareth Southgate.
Nie tylko bowiem Hiszpania, ale i Anglia uważa Jude'a za obecny numer jeden. Tamtejsza prasa też wypytuje o niego byłe gwiazdy i wszystkie mówią mniej więcej to samo: - Jest w tym momencie najlepszym piłkarzem świata - nie ma wątpliwości Joelon Lescott. - Jest lepszy niż ktokolwiek, kogo wcześniej widziałem - pieje z zachwytu Paul Scholes. - To jest niesamowite, że gra tak, jak gra mając 20 lat, że w tym wieku można mieć takie połączenie, jakości, doświadczenia i agresywności - dodaje Kieran Trippier.
"Jest W TYM MOMENCIE najlepszym piłkarzem świata"... Prawda, zgódźmy się. Jednak czy takie zaszczytne miano można przyznawać definitywnie na podstawie dwóch miesięcy gry na początku sezonu, kiedy nic istotnego się nie decyduje? Czy nie trzeba by poczekać przynajmniej do końca rozgrywek, by go takim obwołać?
Na rozpalone głowy hiszpańskich ekspertów wiadro z takim właśnie lodem wysypuje Marcos Senna, którego zapytano o porównanie Bellinghama z Zinedinem Zidanem - wszak obaj w Realu noszą "5" – ale odpowiedź mistrza Europy z 2008 roku można odnieść i do kwestii nas tu interesującej.
- To jest chłopaczek, który dopiero zaczął pierwszy sezon w Realu. Oczywiście, wykręca liczby, których nikt się nie spodziewał. Nawet on sam. Jest talentem, który naznaczy swoją epokę w futbolu, ale porównywanie go z Zidanem teraz jest przedwczesne. Bellingham na początku realizacji długiego kontraktu z Realem pokazał, że jest dobry. Ale w Realu trzeba też umieć zachować regularność. Należy więc poczekać. Zobaczymy, czy potwierdzi klasę, czy też okaże się typowym letnim deszczem... - mówi Senna.
Mądre to słowa i prawdziwe, ale w pewnym sensie także skazujące Bellinghama na niepowodzenie. Anglik bowiem tak znakomitym początkiem zbyt wysoko zawiesił sobie poprzeczkę. W La Lidze już wyrównał swoje osiągnięcie bramkowe w Bundeslidze w całym poprzednim sezonie (8), a w aspekcie ujmującym łączny dorobek, czterech goli brakuje mu do ligowej życiówki z tejże, ostatniej, kampanii 2022-23 (10)
Ale przecież wiadomo, że nie grając w ataku na dłuższą metę nie da się strzelać tylu goli, ile teraz strzela Jude. W dłuższym okresie czasu Mbappe i Haaland, najwięksi rywale Anglika w walce o najwyższy stopień podium, zdobędą więcej bramek. Tymczasem zaczynając w Realu tak, jak zaczął, skazał się na porównywanie z nimi, albo z Messim i Cristiano, a nie z innymi pomocnikami. To jest bardzo niebezpieczne. Bellingham znalazł się w pułapce.
Zbieg okoliczności
Ale jak do niej trafił? Co zadecydowało o tym, że tak rewelacyjnie wystartował w Realu, dzięki jakim swoim talentom oraz okolicznościom zewnętrznym w ogóle kwestia tego, czy jest numerem jeden na świecie, mogła zostać postawiona w publicznej debacie kibiców?
Otóż spotkało go wielkie szczęście, w postaci odejścia z Realu Karima Benzemy oraz kolejnego fiaska rozmów Florentino Pereza z Mbappe. Teza, że gdyby któregoś z nich miał za partnera w ekipie Los Blancos, to strzelałby tyle samo goli, ile strzela, bo jest po prostu genialny, nie ma żadnego oparcia.
By ją sfalsyfikować wystarczy spojrzeć na dorobek Bellinghama w reprezentacji Anglii. W 24 meczach przed ostatnią październikową sesją strzelił jednego gola i zaliczył dwie asysty, często przecież grając przeciwko rywalom o wiele słabszym, niż najsłabsi, z jakimi mierzył się w Realu.
Sam Jude tłumaczył tę rozbieżność tak: - Moje mecze w Realu są kompletne. Dostałem w tym zespole dużą swobodę zarówno poruszania się po boisku, brania udziału w kreowaniu gry, jak i atakowania pola karnego by finalizować akcje. Ustawienie mnie wyżej w reprezentacji Anglii nie zależy natomiast tylko od systemu gry. Jest trudne zważywszy na niewiarygodną jakość piłkarzy, jakich mamy z przodu.
Ancelotti musiał ustawiać Bellinghama tak wysoko nie tylko dlatego, że nie ma w kadrze środkowego napastnika do wyjściowego składu na wielkie mecze, ale również z powodu raczej defensywnej orientacji wszystkich środkowych pomocników. Grający najbardziej ofensywnie z nich w poprzednim sezonie Fede Valverde musiał się bardzo spiąć, by przekroczyć liczbę dziesięciu goli, która dla Anglika okazała się jesienną pestką.
Pozycję gracza ustawionego na pozycji numer "10" Bellingham dostał wcale niekoniecznie dlatego, że Ancelotti od razu dojrzał w nim kandydata na króla strzelców. Równie możliwe jest, iż stało się to w myśl zasady, że na bezrybiu i rak ryba. A że potem domniemany rak okazał się rekinem, to już zupełnie inna historia.
Natomiast Southgate zobaczywszy, jak i z jakimi efektami Bellingham funkcjonuje w Realu, podczas ostatnich meczów sam też przesunął go wyżej, podczas gdy dotychczas ustawiał nawet na pozycji jednego z dwóch piwotów! Gdyby tak widział go Ancelotti w Realu i kazał pilnować środka pola, żadnych goli by nie było. Efekt zmiany w ekipie Trzech Lwów pojawił się od razu: przeciwko Szkocji Jude strzelił gola i zanotował asystę, w starciu z Włochami wywalczył karnego i też asystował.
- Przeciwko Szkocji zagrał wyżej, miał więcej swobody - przyznał selekcjoner po dwóch pierwszych październikowych meczach. - Zawsze był groźny w polu karnym rywali, ale dotychczas nie miał takiego spokoju w sytuacjach bramkowych - kontynuował, jakby tłumacząc się z tego, że takiemu diamentowi kazał zasuwać w sali maszyn.
Southgate podzielił się zresztą z mediami także szerszą refleksją na temat unikatowego profilu futbolowego Bellinghama: - Jest silniejszy niż inne klasowe dziesiątki, które znam, bo przeciw nim grałem, jak na przykład Dennis Bergkamp i Gianfranco Zola. Oni byli napastnikami, którzy schodzili w głąb pola, a nie na odwrót. Bellingham jest pomocnikiem, który wykonuje rajdy z głębi pola, nie będąc przy tym mniej efektywny niż wymienieni. Real znalazł z nim równowagę, z atletyczną linią pomocy za Judem. Tak się Real zaadaptował do straty Benzemy.
Skoro za Bellinghamem w Realu biegają: Tchouameni, Modrić, Kroos, Valverde i Camavinga, to Southgate w meczach ze Szkocją, Ukrainą i Włochami też ustawił za nim po dwóch piwotów: Rice'a i Phillipsa w pierwszym, Rice'a i Hendersona w drugim oraz znów Rice'a i Phillipsa w trzecim. Jednego jednak, by stworzyć Bellingamowi w zespole narodowym równie przyjazne dlań środowisko jak w klubie zmienić nie mógł: Harry Kane musi grać, jest nieusuwalny.
Gdzie jest sufit?
Właśnie, Kane. W trakcie przerwy na mecze reprezentacji Bellingham ze swoimi trzynastoma punktami, wcale nie był liderem jeśli chodzi o punktację kanadyjską w klasyfikacji obejmującej zawodników z pięciu najsilniejszych lig Europy.
Przed nim znajdował się właśnie partner z reprezentacji Anglii, który dla Bayernu strzelił dziewięć goli i zaliczył pięć asyst (9+5=14), ale także rewelacyjny napastnik VfB Stuttgart Serhou Guirassy (14+2=16). Haaland miał we wszystkich rozgrywkach 11 punktów (8+3=11), a Kylian Mbappe zaledwie 7 (7+0=7).
Może fantastyczne popisy Bellinghama powinny znaleźć się w cieniu dokonań Guirassy'ego? Zdecydowanie nie! Anglika z Realu należy bowiem stanowczo porównywać z innymi pomocnikami. A w klasyfikacji kanadyjskiej nie uwzględniającej napastników, Jude miał zdecydowaną przewagę nad resztą stawki.
Na drugim miejscu plasował się Jonas Hoffman z Bayeru Leverkusen (4+5=9), a na trzecim Take Kubo z Realu Sociedad (5+2=7). Jak widać - przepaść. Zaiste, słusznie "Marca" zatytułowała artykuł o Bellinghamie "Jedyny w swoim gatunku".
W historii nie było wielu tak skutecznych pomocników, jak obecnie Anglik z Realu. Już postawiliśmy w "Piłce Nożnej" tezę, że Bellingham jest dla Realu dziś tym, kim dla Milanu Carlo Ancelottiego był przed laty Kaka.
Spójrzmy na początki tego gracza w jego najlepszych sezonach w zespole Rossonerich. W sezonie 2007/08 w pierwszych dziesięciu meczach ligowych strzelił siedem goli (asysty nie były wiarygodnie liczone, więc nie podajemy) by skończyć na piętnastu i to był jego zdecydowanie najlepszy początek.
W rozgrywkach 2008/09 rozhuśtał się dopiero potem: zaczął od trzech bramek w dziesięciu grach by dojść do szesnastu, tyle samo miał w 2005-06 (13 na koniec), łącznie w Serie A w 223 meczach zdobył 77 bramek. Czy średnia trafień Bellinghama w La Liga spadnie do tego poziomu i w dłuższej perspektywie ustabilizuje się na poziomie jednego gola na trzy mecze? Należy się z tym liczyć, taka stabilizacja wcale zresztą nie byłaby małą, lecz bardzo porządną.
Chyba że analogia z Kaką nie jest optymalna, a lepszą byłoby porównywanie Bellinghama do Michela Platiniego z Juventusu? Ten w 146 meczach w Serie A strzelił 70 goli (a wcześniej w Ligue 1 w barwach Nancy 139 w 254), czyli zbliżył się do gola na dwa mecze. To chyba ostateczny sufit dla Jude'a; trudno sobie wyobrazić, by pomocnik, niezależnie jak ustawiony i wyprofilowany, zdobywał w dłuższym okresie więcej bramek niż czynił to Platini w Juve.
I dla Platiniego, i dla Kaki taka skuteczność okazała się wystarczająca, by zdobyć Złotą Piłkę, a swój zespół poprowadzić do krajowego mistrzostwa i triumfu w Lidze Mistrzów. Ale czy starczy Bellinghamowi? Za czasów Kaki i Platiniego nie było napastników strzelających średnio więcej niż jednego gola na mecz, jakimi byli Messi oraz Cristiano, a bardzo być może, że na lata staną się Mbappe i Haaland.
Najlepszy... na swojej pozycji
Trzeba zatem w końcu przejść do drażliwego i trudnego tematu, czy Bellingham jest lepszym piłkarzem niż Mbappe oraz Haaland? Cóż, jeden rabin powie tak, drugi powie inaczej. Dopóki Anglik będzie strzelał tyle albo więcej goli co oni, przyjdzie uznawać go za najlepszego, gdyż wartość dodana przezeń w postaci pracy w defensywie zawsze będzie większa niż to, co swoim zespołom poza bramkami i asystami zaoferują dwaj konkurenci.
Poza tym Bellingham jest dziś najmodniejszy, przy nim Francuz i Norweg to stare pryki, którymi świat się już nazachwycał i na razie ma dosyć. Anglik ma mocne plecy w postaci mediów hiszpańskich i rodzimych. Oto angielski magazyn "90 minut" sporządził właśnie listę 20 najlepszych piłkarzy świata, na której czele znalazł się Jude Bellingham.
Można przypuścić, że jedynym celem stworzenia takiej listy akurat teraz, w momencie zupełnie do tego niestosownym, bo w środku sezonu i daleko od końca roku, jest chęć wykrzyczenia przekonania o wyższości swojego asa nad asami zagranicznymi.
Świadczy o tym to, że Haaland znalazł się dopiero na czwartym miejscu, a Mbappe na piątym (drugi był Mo Salah, trzeci Lautaro Martinez). Taki jest dziś trend: wynoszenia Bellinghama na ołtarze i opuszczania z nich innych, zwłaszcza Mbappe. Gdy autor niniejszych słów wyraził się w programie telewizyjnym, że ci dwaj są najlepsi, spadła na niego fala krytyki w internecie, że gdzie tam Francuzowi do Jude'a.
Dalsze drążenie zagadnienia, kto jest dziś numerem jeden, jest naszym zdaniem jałowe. Sprawę należy skwitować krótko: Mbappe to najlepszy obecnie na świecie skrzydłowy, Haaland najlepszy środkowy napastnik, Bellingham jest najlepszym ofensywnym pomocnikiem, zaś listę kandydatów do miana numeru jeden w ogóle trzeba by rozszerzyć o najlepszego bramkarza, prawego obrońcę itd.
Każdy z naszego tercetu ma atuty pozwalające błyszczeć w przewidzianej dla niego na boisku przez trenera roli. Złotą Piłkę - wchodzimy tu w fazę proroctw - będzie w najbliższych latach zdobywał ten z tego tercetu, który osiągnie większy sukces zespołowy, zanotuje lepszy sezon. Chyba że... zagrają we dwóch - bo we trzech to już raczej nie - w jednym zespole.
Jak bowiem wiadomo, Haaland i Mbappe nadal zajmują dwa pierwsze miejsca na liście życzeń Realu. Przy czym Norweg jest obecnie bardziej pożądany przez kibiców, czego dowodzą odnośne ankiety. To, że Mbappe przestał być postrzegany w Madrycie jako zbawca wynika w dużej mierze z tego, jak wystrzelił w górę Bellingham. Teraz to Francuz jest petentem. Musi zastanawiać się, widząc jakiego kopa w górę Real dał Anglikowi, w jakie rejony on zostałby katapultowany gdyby na Santiago Bernabeu przeszedł. Haaland byłby milej widziany nie tylko dlatego, że klasowa "9" wszędzie się przyda.
Ciekawe, że „AS” zastanawia się w artykule dotyczącym ewentualnego przybycia Haalanda bądź Mbappe do Realu nie nad tym, do którego lepiej pasowałby Bellingham, lecz który bardziej pasowałby do Anglika, który nie obniżyłby jego skuteczności, nie pozbawił go przestrzeni życiowej.
Konkluzja, że lepiej, żeby kupiono Norwega, jest naszym zdaniem błędna, ale nie w tym rzecz. Rzecz w ostatnim zdaniu artykułu Carlosa Forjanesa: "Następny, Mbappe albo Haaland, będzie musiał dostosować się do Jude'a". I chyba to stwierdzenie jest najlepszą odpowiedzią na pytanie, kto jest dziś najlepszym piłkarzem świata - skoro już trzeba złożyć jakąś wyraźną w tej materii deklarację.
Hej, Jude - ale żeś namieszał!
Leszek Orłowski, "Piłka Nożna"