We wtorek na drodze krajowej nr 8 w okolicach Łagiewnik (województwo dolnośląskie). Piłkarz klubu MLKS Sudety Międzylesie Wołodymyr Snidanko występującego w A klasie, kierował samochodem marki Ford, który uderzył później w samochód ciężarowy. Następnie doszło do kolejnego zderzenia z ciężarówką.
Ford wpadł do rowu. Na miejscu pojawiło się 10 zastępów straży pożarnej. Działania trwały kilka godzin. Z wraku wyciągnięto ciała 37-letniego Snidanki, jego 30-letniej żony Nadii i 6-letniego synka.
Małżeństwo miało jednak jeszcze dwójkę młodszych dzieci. Nie było ich w samochodzie.
- Najstarszy synek grał u nas w sekcji tenisa stołowego. Nawet mamy paczkę dla niego, ale już jej nie dostanie, tylko jego młodsze rodzeństwo. To jest ogromna tragedia także dla tej dwójki małych dzieci - mówi WP SportoweFakty prezes i trener klubu Andrzej Dudek.
Para przyjechała do Międzylesia już po barbarzyńskiej napaści Rosji na Ukrainę. Dudek wypowiada się o małżeństwie w samych superlatywach.
- On i żona byli bardzo dobrymi ludźmi. Byli tutaj około półtora roku. Najpierw trenował bardziej zabawowo. Dopiero w czerwcu tego roku zgłosiliśmy go jako zawodnika. Nie wiedzieliśmy wtedy, czy zbierzemy skład, a on nam w trudnym momencie pomagał. Cieszyliśmy się, że mamy zagranicznego zawodnika w składzie - opowiada.
Mimo że kobieta sama była uchodźczynią, to zaangażowała się także w pomoc swoim rodakom. Dobrze znała język polski, a poza tym otaczała przyjezdnych opieką psychologiczną, co jest arcyważne w trudnym momencie.
- Jego żona była psychologiem i zapewniała opiekę uchodźcom z Ukrainy na terenie miasta i gminy Międzylesie. Była zatrudniona w urzędzie i pomagała. Ona była w tej grupie, która przyjechała po wybuchu wojny i okazało się, że jest psychologiem. Bardzo dobrze mówiła po polsku, więc była pośrednikiem z tą grupą 200-250 osób, które tutaj przyjechały - kończy Dudek.
Czytaj więcej:
Co stało się z drużyną? Konkretny przekaz kadrowicza po fatalnym roku reprezentacji