Oto jaką scenę do serialu o Beckhamie dodałby trener Wisły. "Zaskoczył mnie"

Getty Images / Grzegorz Wajda/SOPA Images/LightRocket / Na zdjęciu: Albert Rude
Getty Images / Grzegorz Wajda/SOPA Images/LightRocket / Na zdjęciu: Albert Rude

Albert Rude, nowy trener Wisły Kraków w obszernej rozmowie z WP SportoweFakty opowiada o tym, czym zaskoczyli go polscy piłkarze. Wyznaje też, kiedy David Beckham udowodnił, że jest prawdziwym dżentelmenem.

Hiszpan Albert Rude na początku roku przyleciał do Polski, by rozpocząć pracę w roli trenera Wisły Kraków. W rozmowie z WP SportoweFakty opowiada, jak dużym wyzwaniem była organizacja przygotowań w surowych, zimowych warunkach w Polsce, a także o swojej pracy w Interze Miami, gdzie miał styczność z Davidem Beckhamem. Nie ukrywa, że "Becks" jedną rzeczą naprawdę go zszokował.

Justyna Krupa, WP SportoweFakty: Jak dużym wzywaniem jest prowadzenie przygotowań zespołu w takich zimowych warunkach, jakie zastał Pan po przylocie do Krakowa?

Albert Rude, trener Wisły Kraków: Do tej pory pracowałem w miejscach, w których praktycznie cały czas były letnie warunki pogodowe: w Meksyku, Miami, Kostaryce. W Hiszpanii zresztą też miałem szczęście do warunków klimatycznych, bo Castellon jest położone nad morzem. Polska to moje pierwsze doświadczenie z takim typem klimatu - tak agresywnego. Uczę się tak naprawdę, jak zarządzać taką sytuacją. Wsłuchuję się w opinię moich polskich asystentów. Chodzi o to, by wiedzieć, co w takich warunkach możemy zrobić, a czego nie możemy. Zaskoczyła mnie pozytywnie dyspozycyjność graczy do pracy w takich warunkach. Nie było żadnych skarg, grymasów, z powodu konieczności treningu na nieco wilgotnej murawie czy nieco zaśnieżonej, ewentualnie na sztucznej nawierzchni. Zawsze zawodnicy pracowali w tych warunkach na sto procent.

Z pańskim asystentem, czyli Mariuszem Jopem dobrze się rozumiecie? Macie ten sam sposób myślenia o futbolu? Swego czasu inny hiszpański trener pracujący w Wiśle, Joan Carrillo, nie złapał wspólnego języka z ówczesnym asystentem, Radosławem Sobolewskim.

Dla mnie było to bardzo ważne, by mieć tutaj kogoś w rodzaju "prawej ręki". Kogoś, kto znałby tutejszą kulturę, ligę, zespół. Kiedy analizowałem grę Wisły, zobaczyłem, że pod wodzą Mariusza Jopa zespół prezentował sposób gry dość podobny do tego, co ja bym chciał grać. Wysoki pressing, posiadanie piłki, ale przy założeniu agresywności, atakowania rywala. Chciałem, by Mariusz był moim asystentem i on się zgodził. Bardzo się ucieszyłem. Bardzo mi pomagał w ostatnich dwóch tygodniach i bardzo dobrze się z nim pracuje.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: gola zapamięta do końca życia. Co tam się stało?!

To bardzo inteligentny człowiek i trener.

To ważne, by mieć u swojego boku kogoś, kto postrzega futbol tak, jak ty. Asystent nie mógłby mieć zupełnie innego pomysłu na grę, bo potem miałby problem z przekazaniem go zawodnikom. Natomiast Mariusz od pierwszego dnia pomaga mi w przekazywaniu mojej filozofii zespołowi, bo też w nią wierzy.

A z samym Carrillo rozmawiał Pan może na temat Wisły? To kataloński szkoleniowiec, który pracował tu w dość burzliwych czasach.

Nie, nie miałem okazji. Rozmawiałem z Juniorem Diazem, kilkukrotnie. Tak, by jako były piłkarz Wisły wyjaśnił mi, jak mu się tu żyło - na boisku, z kibicami, w tym klimacie. To było bardzo interesujące.

Czytałam fragment pańskiej książki "Proces konstruowania zespołu piłkarskiego". Pisze Pan w niej m.in.: "nie jest tym samym dysponować jakąś informacją, co ją przetworzyć, by zamienić ją ostatecznie w poznanie". Pytanie, co zamierza Pan zrobić, by piłkarze Wisły rzeczywiście mieli szansę zdobyć to "prawdziwe poznanie".

To dla mnie ważne. Zorientowałem się po latach, że czasem trenerzy przekazują informację, ale jeżeli nie robią tego w odpowiedni sposób, to zawodnik nie jest w stanie jej zastosować w praktyce. I tu pojawia się problem. Trener coś powiedział, a zespół mimo to nie wykonuje tego, o czym mówił. Brakuje tu porozumienia. Przez lata starałem się znaleźć optymalną formę skomunikowania się z zawodnikami. Tak, aby być pewnym, że piłkarz mnie naprawdę rozumie i jest w stanie to zastosować na boisku. Często stawiam na krótkie rozmowy, które przeprowadzam z zawodnikami przed wyjściem na boisko. A tam staramy się wypracowywać nawyki. Wymagam rzeczy, które mają zawsze swoją logikę. Jest jasne, że zawodnik może mieć wątpliwości. Co ciekawe, zorientowałem się, że zwłaszcza polscy gracze mieli na początku taką barierę. Nie podchodzili, by porozmawiać ze mną, gdy mieli jakieś wątpliwości. Powiedziałem im: nie ma problemu, możecie podejść w każdym momencie, by zapytać, porozmawiać. Dla mnie bowiem temat komunikacji jest ważny. My, Hiszpanie, dużo pytamy, bo u nas funkcjonuje nieco inna kultura komunikacji. Pamiętam, że na początku powiedziałem do mojego asystenta: "Mariusz, nikt tu nie zgłasza wątpliwości". On mi wyjaśnił: "Albert, myślę, że ty musisz ich trochę nakłonić. Inaczej oni nie wejdą w interakcję, będą tylko słuchać". Teraz wypracowaliśmy już dobry system.

Rzeczywiście jest to pewien problem w Polsce. Tu wielu boi się dopytać, by nie wyjść u przełożonego na tego, który się nie zna, ma problem, nie rozumie.

Dokładnie. Chcę więc im uświadomić, że jesteśmy tutaj po to, by im pomóc. Tak, by mieć komunikację w obu kierunkach. Dla mnie nie ma mowy o takim modelu komunikacji, że trener tylko rozkazuje, a zawodnik to wykonuje. Ja to rozumiem zupełnie inaczej. Wszyscy możemy być otwarci na siebie.

Podobno wykonał Pan indywidualną analizę poszczególnych graczy Wisły. Są zawodnicy, których potencjał oczekuje na to, by się naprawdę rozwinąć? Ciekawy jest przypadek Enisa Fazlagicia. On nie dostał żadnej szansy pokazania się w tym sezonie, nawet w sparingach, gdzie grał raczej na nieswojej pozycji. Jak Pan znajduje tego gracza?

Podczas tej analizy widzieliśmy margines na poprawę i rozwój dla każdego z zawodników. Nie jestem z tych trenerów, który uważają, że zawodnik np. 30-letni już się nie może rozwinąć. Wierzymy, że zawsze można zrobić postęp. Mamy system wraz z Erikiem Lirą Fernandezem, który jest specjalistą od programów do rozwoju indywidualnego zawodników. Przekonaliśmy się, że jest tu sporo młodych talentów w zespole. Jest Kacper Duda, Patryk Gogół - młodzi zawodnicy z dużym potencjałem, choć grający na podobnych pozycjach. Jest też Jakub Krzyżanowski, bardzo młody, utalentowany. Wzięliśmy na treningi pierwszego zespołu kilku graczy z rezerw. Wszystkim, nie tylko tym młodym, zamierzamy pomóc się rozwinąć. U mnie każdy zawodnik zaczyna od zera. Nie mam preferencji, nie jestem niczym "skażony". W pierwszej jedenastce będą wychodzić ci, którzy - według mnie - najbardziej przybliżą nas do zwycięstwa.

A jak wygląda sytuacja z Igorem Łasickim? Ważyła się jego przyszłość w klubie, była mowa, że musi Pan go obejrzeć na treningach. Jeszcze niedawno ten zawodnik był bardzo istotną postacią dla Wisły, był jej kapitanem. Później zupełnie przestał grać.

Temat Igora przedstawia się tak, jak w przypadku reszty. Mamy jego, Alana Urygę, Eneko Satrusteguiego, Josepha Colleya. Do tego jeszcze Mariusza Kutwę z zespołu rezerw. Wszyscy oni zaczynają u mnie od zera, by wywalczyć sobie miejsce w składzie.

Pracował Pan jako trener - edukator. Czego w pierwszej kolejności chciał Pan nauczyć młodych trenerów?

Mamy w Barcelonie szkołę trenerów MBP. Najważniejsze dla nas, to nauczyć tych trenerów, by byli naprawdę sobą. W dzisiejszych czasach bowiem w Internecie można wyszukać sobie różne konspekty treningów czy książki rozmaitych trenerów. W efekcie młodzi trenerzy próbują kopiować rozwiązania, które nie są tak naprawdę dla nich. Tymczasem jeśli szkoleniowiec tak naprawdę nie poznał siebie, nie przekazuje swojej autentycznej myśli trenerskiej i zawodnik to czuje. Dlatego próbujemy sprawić, by młodzi trenerzy to zrozumieli: możesz się uczyć od innych fachowców, możesz poznawać inne filozofie trenerskie, ich sposoby prowadzenia zajęć, ale koniec końców musisz być naprawdę sobą, by przekazywać to, w co naprawdę wierzysz. Tak, by potem twój zespół pokazywał tę autentyczność na boisku. Chodzi o to, by człowiek mógł stanąć za linią boczną i powiedzieć z przekonaniem: "Dziś naprawdę widzę mój własny zespół na placu gry".

Wyznał Pan w swojej książce, że fascynują Pana biblioteki, księgarnie, że potrafi Pan tam spędzać masę czasu. Jaką książkę by Pan szczególnie polecił?

Książką, którą często ludziom dawałem w prezencie, również moim zawodnikom, była pozycja "Cztery umowy". Nie jest to książka piłkarska, raczej opisująca, jak rozumieć procesy zachodzące w życiu. Ostatecznie bowiem futbolem i naszym życiem rządzą podobne procesy.

Już myślałam, że to będzie jakaś książka z zakresu fizyki kwantowej, bo tym się podobno Pan też interesuje.

- Kiedy pisałem mój doktorat, wiele czytałem, uczyłem się i bardzo polubiłem lektury z zakresu fizyki kwantowej. Ta część nauki wyjaśnia wiele rzeczy i co więcej, jeśli potrafi się ją odpowiednio zaaplikować, można stosować ją nawet w codziennym funkcjonowaniu z piłkarzami.

Jak można to stosować w futbolowej praktyce?

Choćby kwestia tego, że energii nie da się zniszczyć. W zespole możesz wygenerować energię różnymi sposobami. Jeżeli w danym zespole jest pozytywna energia, to wszystko w drużynie też teoretycznie powinno zwykle dobrze wychodzić. Jeżeli natomiast ta energia nie jest pozytywna, wiele rzeczy może nam nie iść. Piłka nie wpada do bramki, minimalnie mija słupek. Dlatego w tym tygodniu mieliśmy trening z zakresu team-building. Tak, by wykreować tę pozytywną energię. Kwestia zarządzania szatnią też jest dla nas istotna.

Pracował Pan jako asystent Diego Alonso w Interze Miami. Czy David Beckham był wówczas rzeczywiście na co dzień zaangażowany w ten projekt?

Kiedy ja tam pracowałem, w początkach tego projektu, David spędzał z nami sporo czasu. Zarówno w klubie, jak i przy wspólnych kolacjach, na które również przychodził. Kiedy np. podróżowaliśmy do Los Angeles, też udał się tam z nami. Był z nami blisko, dopóki nie zaczęły się ograniczenia związane z pandemią.

Nie wiem, czy oglądał Pan produkcję Netflixa o Beckhamie. Może dodałby Pan tam jakąś scenę, z własnych doświadczeń współpracy z nim?

Jak najbardziej, oglądałem. Mogę opowiedzieć taką anegdotę. David Beckham bardzo mnie wtedy zaskoczył. Byłem jedyną osobą w ówczesnym sztabie, która mówiła płynnie zarówno po hiszpańsku, jak i po angielsku. Byłem więc nieustannie obecny, by ułatwić komunikację. Pamiętam, jak byliśmy z zespołem jakiś kwadrans przed wyjściem na rozgrzewkę. David podszedł i powiedział do mnie: czy mógłbyś zapytać trenera Diego Alonso, czy mogę wejść do szatni? Pomyślałem wtedy: David Beckham pyta nas, czy może wejść do szatni?! Przecież on jest tu szefem. Diego powiedział oczywiście, że jak najbardziej może wejść. Mnie jednak bardzo zdumiało i zaskoczyło, że Beckham zadał to pytanie, czy może przed meczem wkroczyć do szatni i pozdrowić zawodników własnego zespołu. Dla mnie to był klarowny gest potwierdzający, jakim jest dżentelmenem. To było tak, jakby chciał nam powiedzieć "nie chcę się mieszać do waszej pracy, szanuję, że to wasza szatnia". To był niewiarygodny gest dla mnie.

Ma Pan w środowisku opinię człowieka, który prawie całą dobę myśli o futbolu i potrafi poświęcać pracy i 10 godzin dziennie. To prawda?

Tak, bo futbol to moja pasja. Pracuję wiele godzin dziennie, nie przeszkadza mi to, bo to lubię. Mam to szczęście, że moja rodzina mnie w tym wspiera. Moja żona lubi piłkę, podobnie, jak syn i reszta rodziny. Im nie przeszkadza to, że poświęcam na to dużo czasu. To dla mnie bardzo ważne.

Pańska rodzina będzie z Panem tu, w Polsce?

Przez jakiś czas tak. A potem będą wracać do Hiszpanii. Mamy bowiem do końca sezonu tylko kilka miesięcy i chcę się bardzo skoncentrować na tym, co mamy do osiągnięcia wraz z klubem. Czyli na awansie do Ekstraklasy.

Niebawem wylatujecie na obóz przygotowawczy do Turcji, gdzie macie listę dość egzotycznych - z polskiego punktu widzenia - rywali. Jak Pan podchodzi do tego obozu?

Oczywiście w Turcji warunki do treningu będą zupełnie inne z racji innego klimatu. Będziemy mogli dzięki temu więcej wypracować, taka prawda. Będziemy mieli do dyspozycji też siłownię. Mamy w planach cztery sparingi, które pomogą mi zobaczyć w grze, w rywalizacji, wszystkich zawodników. Tak, by po powrocie do Polski mogła się wyklarować potencjalna jedenastka na pierwszy mecz o punkty.

Czytaj także:
Zachwyty nad Polakiem. "Super żołnierz"
Xavi żyje w innej rzeczywistości. "Nie widzę rozczarowania u kibiców"

Komentarze (0)