Gwiazda Lecha wspomina koszmar. "To najgorsza decyzja w moim życiu"

WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki / Na zdjęciu: Joel Pereira
WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki / Na zdjęciu: Joel Pereira

Lech Poznań zawiódł jesienią, co skończyło się zwolnieniem Johna van den Broma. Akurat Joel Pereira przy tym trenerze rozegrał najlepszą rundę w życiu i właśnie o niej, a także o całej swojej historii, od Porto do Poznania, opowiada "Piłce Nożnej".

[b]

[/b]

Paweł Gołaszewski, "Piłka Nożna": W jakim nastroju jesteś przed rundą wiosenną w PKO Bank Polski Ekstraklasie?

Joel Pereira, piłkarz Lecha Poznań: To będzie dla nas niezwykle ważny czas. Jesteśmy w grze o dwa trofea i oba są naszymi celami na ten sezon. Wierzę, że mamy odpowiedni zespół, aby tego dokonać.

W historii Lecha zdarzyło się to tylko raz, czterdzieści lat temu.

Generalnie w piłce bardzo trudno wygrać dwa trofea w jednym sezonie, w Polsce też zdarza się to niezwykle rzadko. Zdaję sobie z tego sprawę, ale wiem również, że posiadamy odpowiednią jakość w drużynie, aby tego dokonać. Po dziewiętnastu kolejkach nie jesteśmy na takiej pozycji, na jakiej byśmy chcieli i strata do lidera jest spora, choć cały czas wierzę, że będziemy w stanie ją odrobić. Do wygrania Fortuna Pucharu Polski brakuje nam tylko trzech zwycięstw, więc ta droga też nie jest już długa.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Nie minęło nawet 20 sekund. Szalony początek meczu

Jesteś zadowolony ze swojej formy w rundzie jesiennej?

To była najlepsza runda w moim życiu pod względem indywidualnym. Jeśli spojrzysz na moje liczby, nigdy wcześniej nie miałem tak dobrych statystyk. Jestem w stanie rozegrać najlepszy sezon w karierze. W końcu strzeliłem pierwszego gola w Ekstraklasie, za chwilę mogę wyrównać mój osobisty rekord asyst w trakcie jednych rozgrywek.

Z czego się wzięła tak wysoka forma?

Świetnie zacząłem sezon, notując asysty prawie we wszystkich meczach na początku. Później doznałem kontuzji w Trnawie, wypadłem na kilka tygodni i potrzebowałem czasu, aby wrócić do właściwej dyspozycji. To był taki restart, którego nie byłem w stanie przewidzieć.

Twoje asysty po dośrodkowaniach są ozdobą ligi. To jakieś specjalne zdolności?

Efekt treningów. Zresztą, w Lechu jest trochę łatwiej o taką liczbę asyst, ponieważ mamy naprawdę jakościowych zawodników z przodu, którzy potrafią wykorzystać te podania. Do tego prezentujemy styl oparty na grze skrzydłami, więc wykonuję sporo dośrodkowań w pole karne. Po dwóch i pół roku naprawdę dobrze rozumiemy się z ofensywnymi piłkarzami. Wiem, gdzie mogę dograć piłkę, oni wiedzą, gdzie mają nabiec.

Portale statystyczne wskazują ciebie jako zawodnika, który w ostatnich latach tworzy najwięcej sytuacji kolegom. Większość z nich jest po dośrodkowaniach, ale masz czasami takie zagrania, które przydałyby się niejednemu zespołowi w środku pola.

Ale ja byłem środkowym pomocnikiem! Zaczynałem przygodę z piłką w centrum pola. Później, kiedy trafiłem do Porto, trener przestawił mnie na pozycję... stopera. Przez chwilę na niej występowałem, ale w wieku 13-14 lat z uwagi na słabe warunki fizyczne zostałem przesunięty na bok defensywy i tak zostało do dzisiaj. Czuję, że to jest moje miejsce na boisku. Mogę grać jako obrońca, wahadłowy czy nawet skrzydłowy, jeśli zajdzie taka potrzeba.

Czujesz się najlepszym prawym obrońcą w polskiej lidze?

Tak, choć to nie ma większego znaczenia, bo oceny to wasza dziennikarska praca. Przede wszystkim muszę być najlepszym prawym obrońcą w Lechu, bo cały czas czuję oddech Alana Czerwińskiego na plecach i wiem, że muszę być w najwyższej formie w każdym spotkaniu. To też mnie rozwija. Co do ligi, dwukrotnie byłem nominowany do tytułu najlepszego obrońcy w Ekstraklasie, ale ani razu nie wygrałem. Czas to zmienić! A tak poważnie, zrobię wszystko, aby na koniec rozgrywek znowu znaleźć się w tym bardzo wąskim gronie, bo to będzie oznaczało, że Lech rozegrał dobry sezon.

Wspomniałeś o Porto, do którego trafiłeś w bardzo młodym wieku. Jakie to uczucie dla dziesięciolatka, kiedy zgłasza się po ciebie jeden z najlepszych klubów w Europie?

To naprawdę wielki klub, który od lat słynie ze świetnego szkolenia młodzieży. Zawodnicy mają tam naprawdę wszystko, czego potrzebują i mogą skupić się tylko na piłce. Dla chłopca z malutkiej portugalskiej miejscowości jest to niesamowite wyróżnienie, że idziesz do topowego klubu. Kiedy przyjechałem do Porto, widziałem zawodników z najwyższej półki w każdej kategorii wiekowej.

Możesz opowiedzieć historię twojego pierwszego transferu?

Jako młody chłopiec zaczynałem grać w piłkę w lokalnym klubie Perosinho. Na jednym z meczów pojawił się skaut Porto i mnie wypatrzył. Podszedł do pewnej kobiety, myśląc, że jest to moja mama. Ta pani skontaktowała go z moją mamą, zaczęliśmy rozmowy i jako jedenastolatek dostałem zaproszenie, aby przyjechać do klubu. Po kilku dniach uznali, że prezentuję odpowiedni poziom, ale zanim zadzwonili z Porto z pozytywną wiadomością minęły trzy czy nawet cztery miesiące. Dość długo to trwało. Pamiętam, że kiedy zadzwonili, byłem w szpitalu, chwilę po operacji.

A swój pierwszy dzień w Porto pamiętasz?

No właśnie nie. Pamiętam ogólnie początki w Porto i nie były one łatwe. Nowe miejsce, nowi trenerzy, nowi koledzy, olbrzymia szatnia, w której było mnóstwo miejsca. W poprzednim klubie była kilka razy mniejsza. Zająłem miejsce w samym rogu, na początku praktycznie z nikim nie rozmawiałem, ale po kilku treningach złapałem wspólny język z chłopakami i było znacznie łatwiej. Cieszyłem się piłką każdego dnia. Treningi były tak dostosowane, aby nas rozwijały, ale jednocześnie sprawiały mi gigantyczną przyjemność. Bardzo dużo graliśmy, w zasadzie cały czas w małych zespołach. Trenerzy robili turnieje, rywalizacja stała na bardzo wysokim poziomie, nikt nie odpuszczał. Generalnie w Portugalii cały czas pracuje się nad techniką. Takich zajęć typowo pod rozwój fizyczności nie ma, ani razu jako zawodnik Porto przez sześć lat nie byłem na siłowni, a przecież grałem już w drużynie U-17. Widziałem sporo treningów w akademii Lecha w tych kategoriach wiekowych i te zajęcia wyglądają zupełnie inaczej niż te, których sam doświadczyłem w Porto.

A przecież Lech ma topową akademię w Polsce...

...i wychowuje regularnie dobrych piłkarzy. Po prostu w Polsce trening dzieci i młodzieży jest inny, zwraca się uwagę na inne aspekty. Nie powiem, która droga jest lepsza, a która gorsza. Jedna i druga może być właściwa, jeśli ukształtuje piłkarza na najwyższym poziomie. Są to po prostu inne filozofie, inna mentalność, inne podejście.

Joel Perreira grał w FC Porto w Rubenem Navasem (na zdjęciu)
Joel Perreira grał w FC Porto w Rubenem Navasem (na zdjęciu)

Kto z twojego rocznika przebił się do wielkiego futbolu?

Kilku zawodników, ale największą karierę zrobił Ruben Neves. Zagrał dla Porto prawie sto meczów i odszedł do Wolverhampton, gdzie przez lata grał w Premier League. Dzisiaj jest w Arabii Saudyjskiej w jednym zespole z Neymarem. Ruben jest potworem, serio. Zawsze grał z drużynami starszymi, bo przerastał swój rocznik. On urodził się w 1997 roku, ale dość wcześnie był kluczowym piłkarzem mojego rocznika. Ma świetny przerzut, silny i przede wszystkim celny strzał. Już w juniorach było widać, że drzemie w nim gigantyczny potencjał.

Chwilę później, już w Vitorii Guimaraes spotkałeś Raphinhę, dzisiaj piłkarza Barcelony. Macie kontakt?

Czasami rozmawiamy. Na pewno gdybyś go zapytał, czy mnie zna, to nie mam wątpliwości, że odpowiedziałby twierdząco. Kiedy przyszedł do drugiego zespołu Vitorii, w którym występowaliśmy, był bardzo chudy. Serio, wyglądał jak patyk, był na pewno chudszy niż ja wtedy i to znacznie, a ja też nie miałem za dużo kilogramów na wadze. Od początku było widać, że ma wielki talent, świetną technikę.

Dlaczego odszedłeś z Porto?

Przez wiele lat występowałem w młodzieżowych reprezentacjach Portugalii, skończyłem na drużynie U-17. W Porto nigdy nie podpisałem żadnej umowy, choć rówieśnicy takie dostawali. Nigdy z tego klubu nie otrzymałem choćby jednego eurocenta, a byłem reprezentantem kraju. Vitoria odezwała się z konkretną propozycją, otrzymałem kontrakt, a wtedy Porto zaproponowało, żebym został na jeszcze jeden rok. Odmówiłem. W Guimaraes dostałem bardzo niską umowę, ale doceniłem to. Ten transfer był najlepszą decyzją w moim życiu. To były pierwsze pieniądze, które zarobiłem za grę w piłkę. Kiedy prosisz rodziców o pieniądze, nie jest to fajne uczucie. Kiedy zaczynasz zarabiać na własny rachunek, to jest niesamowicie przyjemny moment i możesz być niezależny.

W Vitorii spędziłeś trzy i pół roku, ale do pierwszego zespołu się nie przebiłeś.

Grałem w zespole do lat 19, a później w drugiej drużynie. Nie byłem z tego zadowolony, rozmawiałem z władzami klubu i poprosiłem, aby zgodziły się na odejście. Vitoria świetnie się zachowała, ponieważ nie robiła mi żadnych przeszkód. Odszedłem do drugoligowego zespołu Academico Viseu. Przez półtora roku grałem regularnie i przyszła propozycja z Cypru.

Trudno było podjąć decyzję o wyjeździe z Portugalii?

Nie, od zawsze marzyłem, aby grać w innej lidze niż portugalska. Nie potrafię powiedzieć, dlaczego miałem takie marzenia, ale taki właśnie miałem pomysł na siebie. Lubię poznawać nowe kultury, walczyć o mistrzostwa w innych krajach. Bardzo marzyłem oczywiście o występach w topowych ligach europejskich, ale na razie jeszcze nie miałem okazji, aby tam trafić.

Wyjazd na Cypr był dobrą decyzją?

Najgorszą w moim życiu. Pierwszy rok był świetny. W zespole Doxa Katokopias dużo grałem, miałem pewne miejsce w składzie i przyszła propozycja z Omonii Nikozja. Zgodziłem się, ponieważ była to lepsza drużyna, która walczyła o miejsca w pierwszej szóstce ligi cypryjskiej. Przez pół roku zagrałem jeden mecz w lidze i dwa w pucharze. Uznałem, że muszę regularnie występować, aby się rozwijać, dlatego w styczniu 2020 wyjechałem na Słowację do Spartaka Trnawa. Zostałem wypożyczony na pół roku, ale zagrałem trzy mecze i wybuchła pandemia koronawirusa. Kilka tygodni spędziłem w mieszkaniu na Słowacji, trenowaliśmy zdalnie. To był naprawdę bardzo trudny czas, bo nie dość, że praktycznie przez cały sezon nie grałem, to jeszcze w trakcie lockdownu byłem w innym kraju, choć na szczęście z moją dziewczyną. Nie mogłem wyjechać, wszystko było zamknięte, a do tego doszła jeszcze operacja. To były straszne miesiące.

Później przyszło kolejne wypożyczenie, ale już do ojczyzny.

Zgłosił się klub Gil Vicente z portugalskiej ekstraklasy. Tak naprawdę mogłem iść do tej ligi przed wyjazdem na Cypr, ale nie chciałem już grać w ojczyźnie, potrzebowałem zmiany otoczenia. Zagrałem cały sezon w barwach Gil, przyszła propozycja z Lecha i trafiłem do Polski.

Miałeś inne oferty na stole?

Jedną, z Hajduka Split. Chorwaci nawet proponowali lepsze wynagrodzenie niż Lech i zapowiadali, że będą walczyć o mistrzostwo kraju. Żartowałem, że mogą powalczyć, ale prześcignięcie Dinama Zagrzeb od lat jest niemożliwe. W Poznaniu widziałem znacznie większe szanse na trofea i występy w europejskich pucharach. Podjąłem słuszną decyzję. Już w pierwszym sezonie sięgnęliśmy po mistrzostwo Polski, które było pierwszym moim sukcesem w karierze. Na ostatnim meczu ligowym byli moi najbliżsi, świętowanie złotego medalu na pełnych ulicach Poznania było czymś niesamowitym. Nie zapomnę tego do końca życia.

Joel Perreira dobrze czuje się w Polsce
Joel Perreira dobrze czuje się w Polsce

Po sezonie odszedł z klubu Maciej Skorża. Byłeś zaskoczony?

Nie spodziewałem się tego, to była naprawdę trudna sytuacja, ale chodziło o sprawy osobiste, więc w takich tematach nie ma w ogóle o czym rozmawiać. Rozmawialiśmy chwilę i podziękowaliśmy sobie za fantastyczny rok i współpracę. Dobry trener i dobry człowiek.

Jak wspominasz Johna van den Broma?

To trener w moim stylu. Pozwalał nam grać, dawał dużo swobody. Pierwszy sezon był w naszym wykonaniu naprawdę dobry. Przeżyliśmy kapitalną przygodę w Europie, pokazaliśmy świetną mentalność w dwumeczu z Fiorentiną, ale na koniec nie zdobyliśmy żadnego trofeum w Polsce. Dobrze się czułem w jego pomyśle, zbudował moją pewność siebie. W piłce jednak to jest normalne, że dochodzi do zmiany trenera.
W pierwszym twoim sezonie w Lechu zdobyłeś mistrzostwo Polski. W poprzednim roku doszliście do ćwierćfinału Ligi Konferencji Europy. W obecnych rozgrywkach humory kibiców są jednak znacznie gorsze…
Zawiedliśmy w Europie, nie ma się co oszukiwać. Porażka w Trnawie była najtrudniejszym momentem, odkąd tutaj przyszedłem. Przegraliśmy, odpadliśmy z europejskich pucharów, a ja skończyłem mecz z kontuzją. Ten sezon jednak możemy jeszcze uratować, zdobywając trofeum. Tak jak mówiłem na początku, chcę wygrać zarówno mistrzostwo jak i Puchar Polski.

Jak oceniasz początek pracy trenera Mariusza Rumaka?

Rozmawiałem z wieloma zawodnikami i mamy podobne zdanie. Trener Rumak pracuje w podobny sposób jak trener Skorża. Wchodzi w detale, wie wszystko o Ekstraklasie, rywalach, chce mieć wszystko dopracowane w najmniejszych szczegółach. To jest to, czego potrzebujemy. Pod względem indywidualnym nasza drużyna wygląda znakomicie, ale musimy to wszystko połączyć w całość i zespołowość. Mecze w polskiej lidze są naprawdę trudne, niezależnie czy grasz z drużyną z góry tabeli czy dołu. Wiele zespołów w Ekstraklasie gra w niskiej obronie, szuka szans w fazach przejściowych i kontratakach. My staramy się kontrolować każdy mecz, inni stosują inne pomysły. Musimy znaleźć balans i wierzę, że to nam się uda.

Kto będzie największym rywalem Lecha w walce o tytuł?

Dwa zespoły są przed nami, ale pod względem gry lepsze wrażenie robi na mnie Jagiellonia niż Śląsk. Różnica pomiędzy nami a liderem jest spora, ale uważam, że spokojnie do nadrobienia. Bardzo blisko nas są Raków, Legia i Pogoń, więc walka o mistrzostwo Polski będzie na pewno niezwykle emocjonująca. Wierzę, że na koniec to my będziemy na pierwszym miejscu.

Źródło artykułu: WP SportoweFakty