Od drużyny z Łazienkowskiej mamy prawo wymagać więcej. Przede wszystkim pod względem dojrzałości. A w pierwszej połowie meczu w Norwegii Legia się, niestety, skompromitowała. Z zespołem tak przeciętnym jak Molde, w rozgrywkach tylko Ligi Konferencji Europy – w niektórych kręgach nazywanego familiarnie i szczerze "pucharem pasztetowej" – dała sobie łatwo wrzucić trzy gole w 12 minut (ostatecznie przegrała 2:3). Trudno sobie wyobrazić gorsze wejście w mecz, prawda? Nie wiem, jak się warszawianie przygotowują mentalnie do swoich spotkań, ale tym razem przygotowali się źle.
Po pierwszym golu, zamiast zebrać się do kupy, po męsku opieprzyć, pobudzić i przebudzić, oni zaczęli się mazać i bać. Tracili bramkę za bramką, jakby grali na podwórku i – co gorsza – kompletnie nie mogli wyjść z szoku. Nie byli w stanie zareagować. Wyglądali jak bokser, który na początku walki dostał gonga i go na dłużej zamroczyło. Niby jeszcze stoi na nogach, ale jakoś się tak chwieje i widać, że nie wie, gdzie się znajduje. Zupełnie jak Legia w Norwegii.
Drużyna z Warszawy grała tam w dziwny, bezkontaktowy sposób. Ani nie próbowała rywalom odbierać piłki, ani nawet ich nie faulowała. Czort wie, dlaczego.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Harry Kane, jako człowiek wielu talentów
Nie chcę słuchać usprawiedliwień, że legionistom przeszkadzała sztuczna murawa, na której piłka odbija się inaczej. Drużyna z Warszawy ma sztuczne boisko nawet przy Łazienkowskiej, ma też w swoim centrum treningowym. Więc trzeba było się lepiej przygotować. Teraz mogę tylko powtórzyć starą piłkarską prawdę: murawa nie gra.
Zresztą kilka dni wcześniej, w Chorzowie, na trawie jak najbardziej naturalnej (choć marnej jakości) ta sama Legia też nie wyglądała dobrze. Co prawda pokonała Ruch 1:0, ale tylko dlatego, że miała furę szczęścia. Raczej nie o rodzaj nawierzchni tutaj chodzi. Bardziej o formę Legii na starcie wiosny.
Swoje za uszami ma też Kosta Runjaić. Nie wiem, czy można bardziej nie trafić z podstawowym składem, niż on nie trafił w Norwegii. Póki co do kolektury totolotka Niemiec może się nie zbliżać. Nie ma po co.
Trener Legii ma zastanawiająco silną pozycję w klubie i zadziwiająco duży komfort pracy w Warszawie, jak na szkoleniowca, który z Legią wygrał jedno znaczące trofeum: Puchar Polski. Obecny sezon w lidze drużyna Runjaicia ma bardzo średni, patrząc na sportowy potencjał drużyny, którą zbudował mu dyrektor sportowy Jacek Zieliński. Nikt mi nie powie, że z tej ekipy nie dało się jesienią wycisnąć więcej, niż wycisnął pan Kosta.
Co gorsza, kilku zawodników zamiast się rozwijać, to się zwija. Jakiś dziwny kryzys przechodzi Kacper Tobiasz. Bramkarz Legii ledwie rok temu kręcił się wokół kadry i nikt by wtedy nie powiedział, że on do reprezentacji Polski nie pasuje. Wydawało się, że klub sprzeda go niebawem za kolosalne pieniądze, tak jak kilku poprzedników Tobiasza. Minęło kilkanaście miesięcy od mundialu w Katarze i trudno powiedzieć, żeby Kaper zyskał na wartości.
Steve Kapuadi – też niewiele więcej niż rok temu – w Wiśle Płock wyglądał jak superbohater z amerykańskich filmów. Jego transfer do Legii wydawał się być strzałem w dziesiątkę. Bo to był w pewnym momencie najlepszy obrońca Ekstraklasy. W drużynie z Łazienkowskiej gra nierówno i niepewnie. Po meczu z Molde może wysłać do Polski pocztówkę z prośbą, by ktoś go zdjął z karuzeli, na którą wsadzili go nikomu nieznani faceci z Norwegii.
Nie chcę się pastwić nad innymi piłkarzami Legii, bo tym razem byłoby to zbyt łatwe. Jest jeszcze rewanż i wszystko do odrobienia, tylko trzeba się po męsku wziąć do roboty.
Sprzedanie zimą Bartosza Slisza i Ernesta Mucciego było zapewne ekonomiczną koniecznością Legii i można to jakoś zrozumieć. Ale powiedzmy sobie szczerze, że nie był to sygnał pt. "Idziemy po mistrzostwo, nic innego się nie liczy. Bójcie się wrogowie". Raczej wyszła z tego taka trąbka, która gra sygnał do odwrotu. Bo to, że jest kłopot z zastąpieniem Slisza w środku pola, widać było w obu wiosennych meczach Legii. Ale jeśli ktoś może skutecznie Slisza zastąpić, to może to zrobić jedynie Rafał Augustyniak. Tak, zagrał kiepsko w Chorzowie, to prawda. Ale to jest piłkarz, który na boisku pokazuje charakter, który nie boi się odpowiedzialności za wynik, który chce być liderem drużyny. To widać.
Aż dziw bierze, że czasem – sądząc po decyzjach Kosty Runjaicia w Molde – z bliska widać gorzej.
Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty
Czytaj także:
Dwie różne połowy. Legia Warszawa zawiodła, ale uniknęła kompromitacji