Frustracja zamiast marzeń o podwójnej koronie dla Lecha Poznań. Wystarczył miesiąc [OPINIA]

WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski / Na zdjęciu: Mariusz Rumak
WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski / Na zdjęciu: Mariusz Rumak

Przez dwa tygodnie była fiesta, ale nastroje zmieniły się błyskawicznie. Wielkie nadzieje na podwójną koronę dla Lecha Poznań, przerodziły się w wielką frustrację.

Po wygranych z KGHM Zagłębiem Lubin (2:0), a zwłaszcza Jagiellonią Białystok (2:1), w stolicy Wielkopolski uwierzono, że kontrowersyjne postawienie na Mariusza Rumaka na ławce trenerskiej może jednak okaże się strzałem w dziesiątkę i drużyna ze stolicy Wielkopolski sięgnie w tym sezonie po trofea.

Styl nie porywał nawet w tych wygranych meczach, lecz powody do optymizmu były. Przeraźliwie zawodzi Legia Warszawa (tylko jedno zwycięstwo w czterech kolejkach), zaś mocne jesienią Jagiellonia i Śląsk zaczęły odczuwać presję i też spuściły z tonu, notując już kilka wpadek. To były dla "Kolejorza" doskonałe okoliczności, by wykorzystać słabość rywali i sięgnąć po tytuł.

Problem w tym, że wiara w nagłe trenerskie odrodzenie Mariusza Rumaka okazuje się dziś przejawem skrajnej naiwności. 46-latek miał "ogarnąć" zespół taktycznie po tym jak stał się on do bólu przewidywalny w końcówce kadencji Johna van den Broma. Holendra zwolniono, stawiając jednocześnie na szkoleniowca, który przez ponad dekadę zawodził w każdym miejscu pracy.

Efekty są koszmarne. Drużyna, która dziś dysponuje być może najmocniejszą i najszerszą kadrą w całej PKO Ekstraklasie, od 360 minut nie potrafi strzelić gola. W tym czasie odpadła z Fortuna Pucharu Polski, natomiast w lidze zdobyła jeden punkt w dwóch spotkaniach.

Jednak nawet nie wyniki, a obraz gry budzi znacznie większy niepokój. Zakładanego progresu w taktyce nie ma, drużyna popełnia naiwne błędy, zgasły indywidualności. Dziś brakuje nawet błysków najlepszych piłkarzy, stąd już sześciogodzinna seria bez strzelonej bramki.

Potwierdziło się to, o czym pisaliśmy już w grudniu. Głównym atutem Rumaka jest fakt, że był pod ręką (pracował wcześniej w klubowej akademii) i nie miał żadnych wygórowanych oczekiwań finansowych. Prezes Piotr Rutkowski z sobie tylko znanych powodów uznał, że takie budżetowe rozwiązanie okaże się optymalne, na czym może się (znów!) okrutnie przejechać.

Sam Rumak dostał koło ratunkowe i już teraz widać, że raczej nie potrafi z niego skorzystać. Występ jego zespołu w Częstochowie był nieporozumieniem. Gdyby Raków miał sobie wymarzyć idealne zachowanie rywala na boisku, dostał dokładnie to, na co liczył - proste błędy w rozegraniu, straty w środku pola, a momentami wręcz brak zaangażowania. Stąd wynik 4:0, który przy lepszej skuteczności mistrza Polski byłby wyższy.

Po pucharowym starciu z Pogonią Szczecin (przegranym 0:1 po dogrywce), Rumak stwierdził, że żałuje jednego elementu taktycznego, którego zabrakło, ale który miał zostać zastosowany w Częstochowie. Dlatego nie chciał zbyt wiele o nim mówić i tak naprawdę nie wiemy co miał na myśli. Jeśli jednak zastosował go w niedzielę, to albo piłkarze go opacznie zrozumieli, albo lepiej było w ogóle z tego pomysłu zrezygnować.

- Powiedziałem w szatni, co sądzę o tym spotkaniu i co to znaczy grać dla Lecha Poznań. Wszyscy muszą wiedzieć, co to znaczy mieć ten herb na piersi - stwierdził Rumak w rozmowie z Canal+ Sport.

Bardzo górnolotne, ale puste słowa, z których niewiele wynika. Wypowiada je trener, którego przy Bułgarskiej większość kojarzy z pucharowymi klęskami z Żalgirisem Wilno czy Stjarnan FC. To też rodzi uzasadnione pytania o jego autorytet w szatni, zwłaszcza w trudniejszych momentach.

Na razie opiekun "Kolejorza" nie robi nic, by zamazać stare wspomnienia, a raczej pogłębia przekonanie, że powierzenie mu drużyny po raz drugi było błędem.

Szymon Mierzyński, WP SportoweFakty

ZOBACZ WIDEO: "Awaria transmisji". Ludzie przecierali oczy ze zdumienia

Źródło artykułu: WP SportoweFakty