Mistrz Włoch pokonany 3:1, awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzów, świętowanie z własnymi kibicami, a MVP meczu zostaje 17-letni wychowanek twojego klubu.
Brzmi jak wymarzony scenariusz dla FC Barcelony, która we wtorek, po czterech latach przerwy, awansowała do ćwierćfinału Champions League. W rewanżowym meczu 1/8 finału Blaugrana pokonała różnicą dwóch bramek SSC Napoli, a na konferencji prasowej Xavi Hernandez triumfował przed krytycznymi wobec niego dziennikarzami.
- Pisaliście nawet, że jesteśmy "błaznem Ligi Mistrzów". Tymczasem my wygrywamy i robimy awans! - mówił z satysfakcją hiszpański szkoleniowiec.
I w teorii wszystko się zgadza. Miejsce wśród ośmiu najlepszych klubów Europy jest sukcesem dla Barcelony, która ciągle znajduje się w procesie odbudowy i nadal ma ogromne problemy finansowe. Awans do ćwierćfinału daje nadzieję, że uda się dopiąć budżet.
Xavi zapewniał na pomeczowej konferencji, że z radością czeka na losowanie par 1/4 finału, które odbędzie się już w piątek.
Na miejscu trenera Barcelony modliłbym się jednak o boską pomoc lub po prostu o uśmiech losu.
Jakkolwiek w rewanżowym spotkaniu z Napoli Duma Katalonii pokazała fantazję w ofensywie, tak w defensywie gospodarzy panowała radosna twórczość. Znakomity występ zanotował jedynie Pau Cubarsi, który dwoił się i troił, naprawiając błędy kolegów. Tych było bez liku, zwłaszcza w drugiej połowie.
ZOBACZ WIDEO: "Awaria transmisji". Ludzie przecierali oczy ze zdumienia
SSC Napoli, które w Serie A potrafiło w ostatnich tygodniach pokonać Juventus, ale jednocześnie tracić punkty z Genoą, Cagliari i Torino, długimi fragmentami zamykało Barcelonę pod polem karnym. Wystarczył pressing, by drużyna Xaviego ratowała się wybijaniem piłki na oślep.
Brak Gaviego, Pedriego oraz Frenkiego de Jonga był bardzo odczuwalny i w chwili naciśnięcia przez rywala, Barca nie potrafiła kontrolować gry. Z Oriolem Romeu w środku drugiej linii nigdy nie zawojuje się Europy.
W efekcie goście dochodzili do bardzo groźnych sytuacji, a Jesper Lindstroem jeszcze długo będzie rozpamiętywał niecelną główkę z 80. minuty. Ponadto na początku drugiej połowy sędzia podjął kontrowersyjną decyzję, gdy nie podyktował rzutu karnego dla Napoli po starciu Cubarsiego z Osimhenem.
Mecz z golem zakończył Robert Lewandowski i jest to najlepsza wiadomość dla Polaka. Nasz napastnik przez większość spotkania był poza grą, Amir Rrahmani długo spisywał się świetnie w kryciu, nie dając mu nawet dojść do podań od partnerów.
"Zdobył gola kończącego mecz, w którym był beznadziejny" - podsumował jego występ kataloński dziennik "Sport". Ostro i bezlitośnie, czy zasłużenie? Na pewno Lewandowski musi częściej brać na siebie ciężar gry i przetrzymywać piłkę w trudnych momentach. Tego we wtorkowy wieczór brakowało najbardziej.
Wynik wygląda dla Barcelony rewelacyjnie, jednak rewanż udowodnił, że na wyrównaną rywalizację z gigantami jest w Katalonii jeszcze za wcześnie. A jest ogromne zagrożenie, że w ćwierćfinale LM czeka ich starcie z rywalem z najwyższej europejskiej półki. Do wyboru, do koloru: Bayern Monachium, Real Madryt, Manchester City, Arsenal, Paris Saint-Germain, do tego prawdopodobnie Inter Mediolan.
Gdyby rozchwianą w defensywie Barcelonę miałby czekać mecz z Bayernem (nawet mającym swoje problemy), Manchesterem City czy nawet grającym w kratkę Paris Saint-Germain z Kylianem Mbappe, kibicom w Katalonii mogłyby ugiąć się nogi i przypomnieć koszmary z 2020 roku, gdy drużyna doznała kompromitującej klęski z Bawarczykami, właśnie w ćwierćfinale Champions League.
Wynik 2:8 mówi wszystko.
W Katalonii muszą więc trzymać kciuki, ale nie tylko za drużynę, ale przede wszystkim za Giorgio Marchettiego, odgrywającego zazwyczaj najważniejszą rolę w trakcie losowań. Cel? Trafienie na Borussię Dortmund lub PSV Eindhoven.
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty
Kibicuj "Lewemu" i FC Barcelonie na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)