Dominik Marczuk z Jagiellonii, Taras Romanczuk (1A) też z Białegostoku - niewiele mówią państwu nazwiska właśnie powołanych reprezentantów Polski? Nic nie szkodzi. Robert Lewandowski Marczuka też nie kojarzy, co otwarcie przyznał w rozmowie z meczyki.pl.
Kapitan zapowiada, że zrecenzuje chłopaków po pierwszych treningach, ale skoro są powołani, to znaczy, że musieli coś pokazać na boisku. Tak to na razie tutaj zostawmy, nie róbmy sensacji z samych powołań. Po prostu przyjmijmy do wiadomości, że na dziś mamy taką reprezentację, w której znajdują się zarówno ćwierćfinaliści Ligi Mistrzów ("Lewy", Jakub Kiwior), jak i piłkarze szerzej nieznani.
Bo nieznani, wcale nie znaczy, że niewystarczająco dobrzy. Przecież Paweł Golański grał w Kielcach, a Grzegorz Bronowicki w Łęcznej, gdy powstrzymywali Portugalię z samym Cristiano Ronaldo na czele.
ZOBACZ WIDEO: Ten gol przejdzie do historii. Trudno uwierzyć, ale piłka... wpadła do siatki
Michał Probierz też może powoływać, kogo chce, ważne, żeby umiał tym materiałem ludzkim zarządzać. Niestety, tu się zaczynają schody. Bo doświadczenia z jesieni z nowym selekcjonerem nie nastrajają optymizmem.
Rzadko się zgadzam ze Zbigniewem Bońkiem, ale muszę przyznać, że ma sens jego pytanie, jakie ostatnio publicznie zadał. - Dlaczego my w ogóle w tych barażach gramy? Dlaczego się w nich w ogóle znaleźliśmy? Przecież my swoje "baraże" mieliśmy już jesienią. Wystarczyło wygrać tylko dwa mecze: z Mołdawią i Czechami i gralibyśmy na Euro! - przypomina "Zibi" to proste zadanie, na którym Michał Probierz wyłożył się jak długi.
Późniejsze jego pojękiwania i zasłanianie się Fernando Santosem były żałosne. Fakt, że sędziwy Portugalczyk przegrał w tych eliminacjach wszystko, co było można i czego nie było można przegrać, ale przecież Probierz nadal miał wszystko w swoich rękach. Mógł samodzielnie, jeszcze jesienią, awansować do mistrzostw Europy. Mógł, ale tamte "baraże" przerżnął. Jak będzie teraz?
Nie mam poczucia, że cztery zimowe miesiące selekcjoner dobrze wykorzystał. Bo nawet jeśli coś sensownego robił, to nam, kibicom, nic o tym nie wiadomo. I nie chodzi mi o jakieś strzępki informacji, że trener reprezentacji był na meczu drużyny X i obserwował zawodnika Y. Bo nic z tego nie wynika. Niestety, komunikacja selekcjonera (a nawet szerzej: całego związku) leży i kwiczy.
Obecność Probierza jest w mediach incydentalna i trudno nie odnieść wrażenia, że przypadkowa. Pomysł, żeby w dzień po listopadowym meczu z Łotwą, selekcjoner udzielił kilkunastu (kilkudziesięciu?) wywiadów wideo z rzędu, jeden po drugim, brzmi jak sen wariata. A to wydarzyło się naprawdę. Będą ten przypadek latami pokazywać na uczelniach wyższych jako kliniczny przykład tego, jak komunikacji prowadzić nie należy.
Zresztą ten przypadkowy maraton medialny selekcjonera był momentami nawet zabawny. Bo w tych wywiadach (emitowanych jeszcze w listopadzie!) Probierz już składał... życzenia bożonarodzeniowe. Dlaczego tak wcześnie? Jakie było wytłumaczenie? No takie, że trener w grudniu wyjeżdża odpocząć i już nie będzie miał okazji złożyć życzeń. A chciał mieć to z głowy. Naprawdę tak było! Normalnie "Latający Cyrk Monty Pythona".
Trudno o większe kuriozum. A - jak widać - jeszcze trudniej o kogoś, kto by trenerowi powiedział, żeby nie mówił takich rzeczy, bo do świąt gra w Polsce Ekstraklasa, bo jeszcze Legia rywalizuje w europejskich pucharach, bo są kontuzje i inne wydarzenia, więc selekcjoner nie może się na miesiąc medialnie zapaść pod ziemię.
Niestety, gdy Probierz do mediów w końcu idzie i tam coś mówi, to z kolei mam wtedy poczucie, że chyba już lepiej, żeby jednak tam nie chodził. Bo gdy poszedł do Kanału Zero to wystrzelił jak Filip z konopi w - Bogu ducha winnego - Marka Papszuna.
- Niech Papszun robi karierę, ale nie moim kosztem - wypalił o byłym trenerze Rakowa Częstochowa Probierz. - Na pewne rzeczy sobie nie pozwolę. Nie chcę, żeby grano moim nazwiskiem - pieklił się selekcjoner nie wiadomo o co.
A co tak bulwersującego powiedział wcześniej Papszun? Prawdę. Że w wyścigu o posadę selekcjonera był bez szans, że konkurs na to stanowisko de facto nie istniał, bo Kulesza już wcześniej wiedział, że wybierze Probierza.
Czyli nic zaskakującego i kontrowersyjnego. Tak jak niekontrowersyjna jest teza, że nie istnieje żaden, uczciwie oceniany konkurs na jakiegokolwiek trenera, w którym Probierz mógłby dziś wygrać z Papszunem. Wystarczy porównać osiągnięcia obu panów w ostatnich latach. Więc o co tak gardłował selekcjoner?
Nie wiem, jakie kompleksy próbuje takimi wypowiedziami leczyć Michał Probierz, ale w sumie wolę tego nie wiedzieć. Nie chcę się zapuszczać w tak mroczne rejony.
Wrócę za to do swojej tezy, którą już tu głosiłem, ale powtórzę, bo w pełni ją podtrzymuję. Otóż najlepsza rzecz, na jaką stać obecnego selekcjonera to... nie przeszkadzać piłkarzom, po prostu niczego nie popsuć. Bo jeśli awansujemy z tych baraży - a bądźmy szczerzy: nie jest to kosmicznie trudne zadanie - to tylko dlatego, że jeden czy drugi zawodnik będzie miał tego dnia przebłysk geniuszu.
I osoba trenera nie ma tu wiele do rzeczy. On, w mojej ocenie, nie stanowi dla reprezentacji żadnej wartości dodanej. Nie dostarczył na to, do tej pory, ani jednego argumentu. Ta fucha jest powyżej jego kompetencji. Mamy tyle atutów, ile mamy w nogach piłkarzy. Nic więcej.
Życzę selekcjonerowi, żeby wygrał z Estonią, a później Walią lub Finlandią. Może nawet z Probierzem pojedziemy na Euro 2024 do Niemiec, ale za wiele to nie zmieni na ścieżce rozwoju polskiego futbolu. Po prostu później się dowiemy, że to droga donikąd, ślepa uliczka. I kolejny błąd obsadowy nieocenionego prezesa Kuleszy.