- Barcelona znajdzie się w piłkarskim piekle - mówił nam przed meczem Atletico - Barcelona (0:3) Roman Kosecki, była ulubieniec madryckiej publiczności. No to piekło zamarzło. I to za sprawą Roberta Lewandowskiego. Kapitan reprezentacji Polski dał w niedzielny wieczór show, jakiego Metropolitano dotąd nie widziało.
"Lewy" strzelił gola, a ponadto asystował Joao Feliksowi i Ferminowi Lopezowi. Odkąd 16 września 2017 roku otwarto nowy stadion Atletico, nie było piłkarza, który w roli gościa miałby na Metropolitano udział w trzech bramkach w jednym meczu. Nawet Cristiano Ronaldo i Leo Messi, dla wielu najlepsi piłkarze w historii (czyli tzw. GOAT - Greatest Of All Time) nie panoszyli się tak po nowym obiekcie Rojiblancos.
By znaleźć ostatni taki popis przyjezdnego na terenie Atletico, trzeba się cofnąć aż do 19 listopada 2016 roku, kiedy hat-trick na Vicente Calderon, starym stadionie Los Colchoneros, skompletował Cristiano Ronaldo. A poza Portugalczykiem i Polakiem żaden gość nie zdemolował tak drużyny Diego Simeone (prowadzi Atletico od 2011 roku) przed jej własną publicznością.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tak Xavi trenuje syna. "Lepszy od Ronaldo"
Napastnik Barcelony dokonał czegoś, co potrafił zrobić tylko CR7. I to w absolutnym szczycie. To ma swoją wymowę. Nie możemy jednak mówić o przypadku. Robert Lewandowski znów jest wielki. Nie chodzi tylko o gola i asysty, ale też o sposób, w jaki je dopisał do swojego dorobku i to, ile znaczy dla Barcelony.
Oglądając mecz, miałem wrażenie, jakby "Lewy" zabrał nas DeLoreanem w podróż do sezonu 2020/21, kiedy bił rekord Gerda Muellera i wygrywał plebiscyt FIFA na Piłkarza Roku. To był jeden z jego najlepszych występów w Barcelonie. A biorąc pod uwagę klasę rywala, najlepszy. Otarł się o perfekcję, co widać np. w notach generowanych przez algorytm SofaScore (9,2 na 10).
Przed zagraniem do Feliksa (1:0) w idealny sposób przyjął piłkę i obrócił się z nią w polu karnym, by po chwili podać ją koledze. Do tego wszystko robił w wysokim tempie. Tuż po przerwie pokonał Jana Oblaka (2:0) w sposób znamionujący najwyższy kunszt. Według dostawcy statystyk dla LaLigi, miał w tej sytuacji tylko 16 proc. szans na zdobycie bramki i ją zdobył. Klasa światowa. Świetny występ spuentował kapitalną wrzutką do Fermina (3:0). Gdyby sam miał taką obsługę w powietrzu, miałby okazalszy dorobek...
Mało tego, po godzinie gry dwukrotnie ośmieszył Stefana Savicia. Najpierw wygrał z nim fizyczną walkę o pozycję jak w swoich najlepszych czasach. A chwilę później, mając Czarnogórca na plecach, zgasił piłkę w sposób, jakby wychowywał się na Copacabanie, a nie "Saharze" pod stadionem Polonii Warszawa (wyj. TUTAJ).
Długimi tygodniami pastwiliśmy się, jako media, nad Lewandowskim i zapowiadaliśmy jego zmierzch, za co publicznie przeprosiłem już miesiąc temu. Więcej TUTAJ. 35-latek jest fenomenem, którego nigdy nie można skreślać. W przeszłości wielokrotnie to udowodnił (pisaliśmy o tym TUTAJ) i aż głupio, że na moment o tym zapomniałem.
Lewandowski strzelał, strzela i będzie strzelał. Przestanie dopiero, kiedy skończy karierę. A tymczasem znów narodził się na nowo. Z powikłaniami po Katarze walczył rok, ale gdy się z nimi uporał, stał się najlepszą wersją siebie. Przynajmniej w Barcelonie.
Kto stoi w miejscu, ten tak naprawdę się cofa. Lewandowski nie popełnia tego błędu. W piłce klubowej i indywidualnie osiągnął wszystko i mógłby dać się skusić petrodolarom z Arabii Saudyjskiej albo żyć amerykańskim snem w Major League Soccer.
Tymczasem on, 35-letni piłkarz spełniony, pod koniec minionego roku poprosił trenerów Barcelony o treningi indywidualne, bo po zajęciach z zespołem czuł niedosyt. Efekt jego samoświadomości i dążenia do perfekcji widzimy teraz.
Dziś z 13 golami i 8 asystami jest, co niestety przechodzi bez większego echa, liderem klasyfikacji kanadyjskiej La Ligi. Dziarski oldboj. I wciąż liczy się w walce o Trofeo Pichichi dla najlepszego strzelca Primera Division. Do lidera Jude'a Bellinghama ma już tylko trzy bramki straty. Nieźle jak na kogoś, kogo wysyłaliśmy na emeryturę.
Przeszedł metamorfozę i nie przypomina już nieporadnego siebie z później jesieni i przełomu roku. Mało kto, oglądając wtedy jego występy, wierzył, że będzie odgrywał jeszcze taką rolę, a on poprowadził Barcę do ćwierćfinału Champions League i utrzymuje ją w walce o obronę mistrzostwa Hiszpanii.
Właśnie taki, znów głodny, biorący na siebie odpowiedzialność i z szerszym wachlarzem argumentów, Lewandowski jest potrzebny reprezentacji Polski w barażach o Euro 2024.
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty