Oto #HIT2021. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
Leżę nieruchomo, wielka maszyna prześwietla mi kolano. Nie mogę drgnąć, bo nawet drobny ruch popsuje wyniki badania. Na kilkanaście minut zostaję sam na sam ze swoimi myślami.
"Oby na zdjęciach nie wyszło coś gorszego niż sam czuję".
"Oby się nie okazało, że kontuzja jest gorsza, niż mówili lekarze".
Od razu po meczu z Andorą wiedziałem, że czeka mnie pauza. Czułem to już w momencie, gdy szedłem na badanie. Bardzo liczyłem na to, że uraz nie zabierze mi wielu tygodni. Wewnętrzny głos podpowiadał natomiast: to nie może być na tyle groźne, by pauzować dłużej niż kilkanaście dni!
Człowiekowi przychodzą jednak różne myśli do głowy.
"A co, gdyby kontuzja była poważniejsza?".
"A gdyby trzeba było pauzować dwa miesiące? Gdyby przepadła końcówka ligi i zagrożony był występ w mistrzostwach Europy?".
To by dopiero było rozczarowanie...
Każdy piłkarz, który przez kontuzję nie może zagrać na Euro albo mundialu, przeżywa zawód. To tak, jakby cząstka ciebie uległa zamrożeniu. Albo zniknęła. Ból musi być wtedy okropny. Niezależnie od tego, ile zawodnik przeżył, ile wygrał, udział w wielkich turniejach zawsze budzi ekscytację. Patrzy na ciebie cały świat, stawka jest ogromna. To cię nakręca.
No i o takich chwilach marzy się przecież od dziecka.
SAHARA, BŁOTO, BILET ZA DWA ZŁOTE
"Mój" pierwszy turniej to Francja '98. Miałem 10 lat, pamiętam doskonale logo, reprezentację Francji i niesamowity finał. Ale nie powiedziałbym, że oglądałem tamte mistrzostwa w pełni świadomie. Dla młodego chłopaka kochającego piłkę to było po prostu wielkie wydarzenie. Zostało we mnie na długo.
Cztery lata później, w Korei i Japonii, mecze odbywały się o takiej porze, że w Polsce było około południa. Końcówka roku szkolnego, a tu mundial rozgrywają!
Nie mam jednak w głowie jednej, charakterystycznej sceny związanej z tamtymi momentami. Może dla kogoś to dziwne, ale nie dla mnie. Pewnie dlatego, że całe moje życie - odkąd pamiętam - podporządkowane było piłce. I dlatego coś, co dla innych mogło się wydawać szalone albo warte wspominania przez lata, dla mnie było naturalne.
Przykład? Gdy miałem iść do pierwszej komunii, mój tata pojechał do księdza i poprosił o przesunięcie mszy po to, żebym mógł zagrać w meczu. Wtedy to było dla mnie coś oczywistego, naturalnego. Dziś wiem jednak, że inni mogli na to patrzeć zupełnie inaczej.
Do 16. roku życia byłem zawodnikiem Varsovii. Błąkałem się po przeróżnych zakątkach Mazowsza. Po malutkich wsiach i miasteczkach. W tygodniu popołudnia spędzałem na bocznym, piaszczystym boisku Polonii, popularnej "Saharze". Czyli w ciepłe dni - w piachu. A jak popadało, to w błocie. W weekendy były mecze, wyjazdy.
Nie miałem wielkiego wyboru. Jako ośmiolatek grałem z dziesięciolatkami, bo w tamtych czasach w Warszawie nie było młodszego rocznika. Zgodzili się mnie przyjąć w Varsovii. A ja przecież jestem z Leszna pod Warszawą, 30 kilometrów od klubu.
Rodzice zazwyczaj zawozili mnie na treningi, ale zdarzało się, że nie mogli. Wtedy jechałem sam. W tamtych czasach komunikacja nie była tak rozwinięta jak dziś. Najpierw szedłem na przystanek koło szosy, łapałem busik, jechałem nim do granicy stolicy. Pamiętam, że kursował co godzinę i bilet w jedną stronę kosztował dwa złote. Później przesiadałem się do autobusu komunikacji miejskiej. I kolejna godzina jazdy, bo przecież z Bemowa na Varsovię jest kawał drogi.
Przebierałem się, szedłem na trening. Jak popadało, to cały mokry z boiska schodziłem, ubłocony. Prysznica w szatni nie było, więc lekko się tylko ochlapałem wodą, pakowałem ciężkie, brudne ciuchy do torby. Torba na ramię i ruszałem w dwugodzinną drogę powrotną.
Czasem nie wyrabiałem się na godzinę 20 i musiałem łapać stopa. Wielu znajomych tamtędy jeździło, wiedzieli, że ten mały to syn nauczycieli, więc mnie zabierali. Ale czasem takiego szczęścia nie było. Busik uciekł, a ja musiałem na ławce do 22 czekać na następny. Wieczorami jeździł rzadziej.
Po latach, gdy to wspominam, mam jedno przemyślenie: kompletnie się wtedy nie zastanawiałem, czy jest mi łatwo, czy trudno. Czy mam z góry, czy pod górę. Takie były po prostu fakty. Nie rozmyślałem, czy inni mają łatwiej. Może nawet nie chciałem rozmyślać? Brałem, co było. Kochałem piłkę, miałem pasję. Liczyło się tylko dotarcie na trening.
Stadion Polonii Warszawa jest rzut beretem od Varsovii. Czasem, po treningach albo po naszych meczach, słyszałem doping zza ulicy. To budziło we mnie marzenia: też chciałbym kiedyś grać na stadionach z kibicami. Gdy już z kolegami szliśmy na taki mecz, zależało mi, by być tam o wiele wcześniej. By podglądać piłkarzy na rozgrzewce. Jak się zachowują, co robią. Mniej wtedy interesował mnie mecz albo wynik. Wolałem podpatrywać ich zachowania, ruchy. Uczyłem się tego.
MALOWANIE PŁOTÓW, PŁACZ W AUCIE
Pochodzę z normalnej rodziny, szedłem taką samą ścieżką, jak tysiące podobnych do mnie dzieciaków. Swoje pierwsze pieniądze zarobiłem malowaniem płotu u sąsiadów. Jako nastolatek dostawałem stypendia w klubach, kilkaset złotych miesięcznie. Zanim wyjechałem do Poznania grać w Lechu, w czasie studiów, mieszkałem z Anią w komunalnym, 44-metrowym mieszkaniu. Lubiliśmy to miejsce, bo mieliśmy bardzo blisko na uczelnię. Wracaliśmy między wykładami, żeby posiedzieć, odpocząć. To był naprawdę świetny czas.
Od 16. roku życia mieszkałem sam. Stałem się samodzielny. Nauczyłem się prać, prasować, gotować - do dziś to robię. Bardzo wcześnie w swoim życiu przeszedłem przyspieszony kurs dojrzewania. Niestety, również z powodu wydarzeń, które mnie spotkały.
Gdy dorastałem, wokół mnie często funkcjonowała teoria: ktoś z Polski nie ma szans na wielkie rzeczy. Odczuwałem tę atmosferę, ale nie chciałem nią przesiąknąć. Dla mnie to był fałsz.
O ostatnim dniu na Legii opowiadałem już kilka razy. Po jednym z treningów przyjechała po mnie mama. Nie miałem jeszcze wtedy prawa jazdy. Wsiadłem do auta i po prostu się rozkleiłem. Chwilę wcześniej usłyszałem, że nie przedłużą ze mną kontraktu, bo według doktora nie będę już nigdy prezentował formy sprzed urazu. W momencie, gdy potrzebowałem wsparcia, otrzymałem ogromny cios. To był dla mnie bardzo zły czas. Rok wcześniej straciłem przecież tatę...
Nie daliśmy za wygraną. Zaczęliśmy z mamą szukać rozwiązania. Pomógł mi Znicz Pruszków, który chciał mnie o wiele wcześniej. Teraz to ja byłem w potrzebie. Znicz wyciągnął do mnie rękę w momencie, gdy po kontuzji nie umiałem nawet normalnie biegać. Ciągnąłem nogę za sobą, strasznie nienaturalnie musiało to wyglądać.
Nie jest prawdą, że jeszcze w czasach Znicza chciałem wszystko rzucić. Prawdą jest jednak, że gdy przyjechała po mnie na Legię mama, przeleciała mi przez głowę myśli: "To koniec". Na szczęście szybko mi to przeszło. Początek w Zniczu był trudny, ale błyskawicznie wsiadłem do pociągu, który po mnie przyjechał. A gdy ruszył, już się nie zatrzymał.
Piłkarz często oceniany jest po okładce. Bardzo powierzchownie i stereotypowo. Pojedzie sobie facet na mecz, strzeli gola, wróci do wielkiego domu i zerknie, ile ma na koncie. A przecież na to pracuje się długie lata. Jesteś w codziennym reżimie, walczysz z wyrzeczeniami, obolałym ciałem, przeciwnościami. Świadomość tego, jak naprawdę wygląda życie piłkarza, jest znikoma. Gdyby tylko każdy mógł zerknąć za kurtynę, zobaczyłby, ile to poświęcenia. I zrozumiałby, że nie każdy może to robić.
VHS, ŚWIADOMOŚĆ, CZERWONY DYWAN
Gdy dorastałem, wokół mnie często funkcjonowała teoria: ktoś z Polski nie ma szans na wielkie rzeczy. Takie krążyło przekonanie. Może to dlatego, że nie było wielu osób, którym wbrew wszystkiemu się udało? Pewien rodzaj "zakompleksienia" był odczuwalny bardzo często, a ja na to patrzyłem, słuchałem i po prostu nie chciałam dać sobie tego wmówić. Odczuwałem tę atmosferę, ale nie chciałem nią przesiąknąć. Dla mnie to był fałsz. Nieprawda.
Jak to się stało, że jestem tu, gdzie jestem? Bo na starcie nie miałem przewagi. Byłem szybki, strzelałem dużo goli, ale nie wyróżniałem się sylwetką. Byłem niski, szczupły. Nie miałem dużej siły. Właśnie przez to była we mnie chęć udowodnienia wszystkim, że dam radę. To było wyzwanie! To mnie napędzało. Gdybym już na starcie widział, że jestem największy, najszybszy, najlepszy, nie miałbym takiego parcia na rozwój.
Dziecko nie ma świadomości, że nawet jeśli jest najlepsze w grupie, w innej może być pięciu lepszych. Młody chłopak widzi tylko to, co ma w zasięgu wzroku. A jeśli jest najlepszy w klubie, to najczęściej ma poczucie, że jest najlepszy na świecie. Brakuje mu szerszego obrazka. Że nawet jeśli jesteś najlepszy w lidze mazowieckiej, to w Poznaniu, Katowicach - o świecie nawet nie wspominam - może być pięciu, dziesięciu albo piętnastu od ciebie lepszych. I przed tobą wiele roboty, by im dorównać.
Gdy nie powoływano mnie do kadry Mazowsza, bardzo mnie to bolało. Byłem cichym, zamkniętym w sobie chłopakiem. Ostatnio moja mama znalazła stare nagrania, jeszcze na kasetach VHS. Obejrzałem to niedawno. Zobaczyłem, jak się wtedy zachowywałem. Miałem może 10 lat. Głowa w dół, brak okazywania radości... Do tego nie byłem świadomy, co tak naprawdę dzieje się wokół mnie na boisku. Wiele można wyczytać z mojej ówczesnej mowy ciała - a to przecież trwało do 20. roku życia!
Gdyby ten młody chłopak z nagrań miał wtedy obok siebie kogoś z moją dzisiejszą wiedzą i gdyby ta osoba umiała ją przekazać, byłoby to ogromne wsparcie. Nauka.
W tamtych czasach nie usłyszałem ani jednej wskazówki, która zostałaby ze mną do dzisiaj. Która byłaby ze mną na lata. Klapki zaczęły opadać dopiero, gdy wyjechałem do zagranicznej ligi. Przejście z Lecha do Borussii Dortmund to był gigantyczny przeskok. Zobaczyłem, jak zachowują się zawodnicy w najprostszych zadaniach. Mi brakowało luzu, spokoju. Byłem za bardzo zamknięty w sobie.
[video=40580;;Trudne początki Roberta Lewandowskiego w Bundeslidze;;]
Ogromny wpływ miało na mnie to, co spotkało mnie w życiu: strata ojca, skreślenie w Legii. To sprawiło, że jeszcze bardziej się okopałem.
Świadomość piłkarza zdobyłem bardzo późno, w wieku 22-23 lat. Musiałem się stać świadomym swojego ciała. Po co wykonuję dane ćwiczenie, dlaczego dokładnie w taki sposób. Wcześniej nikt mi na to nie zwracał uwagi. Iść w ilość czy jakość? Takich niuansów w świecie piłki jest cała masa.
Był też czas, gdy za bardzo ufałem innym, brałem za pewnik wszystko, co mówili. Dopiero po jakimś czasie zacząłem analizować wszystko samodzielnie.
W dzisiejszych czasach osiąganie wielkich sukcesów jest wiele trudniejsze. To dlatego, że dziś żyje się łatwiej. Nowe pokolenie przeważnie nie ma możliwości wyćwiczenia w trudnych warunkach mentalności, która będzie im pomagała w karierze. Karierze, czyli nie chwili, w której chłopak gra dwa solidne mecze, a później ginie w akcji. Mówię o sytuacji, w której piłkarz przez długie lata utrzymuje się na szczycie.
Młody zawodnik ma dziś przed sobą rozłożony czerwony dywan. A przecież nawet jeśli ma talent, to musi jeszcze mieć przestrzeń do wypracowania mentalności zwycięzcy. To może się wydarzyć tylko w ciężkiej pracy, gdy walczysz z przeciwnościami. Jeśli na początku drogi tego nie wypracujesz, w decydujących momentach zawsze będzie ci czegoś brakować. W najtrudniejszych chwilach kariery - choćby w przypadku kontuzji - trudno ci będzie wrócić na najwyższy poziom. Pokus jest cała masa, tak samo jak okazji, w których można osiąść na laurach. Zarobisz pierwsze pieniądze, żyje ci się dobrze, wygodnie - nie każdy jest w takich warunkach gotowy na ciężką robotę i wyrzeczenia. Dlatego tak ważne są lata młodzieńcze. To, jak zostaniesz ukształtowany za dziecka, nastolatka.
WALKA, ZAANGAŻOWANIE, NA MARNE
To słowa, które mam w głowie, gdy myślę o moich wielkich turniejach.
Z Euro 2012 przypominam sobie chwilę, gdy w moim kierunku leci dośrodkowana piłka, uderzam ją głową i strzelam gola Grecji. Pierwszy gol strzelony na Stadionie Narodowym w oficjalnym meczu. Można powiedzieć, że na kartach historii będę już zawsze.
Gdy myślę o Euro 2016, widzę rzuty karne w meczu ze Szwajcarią. Niesamowita nerwówka i wielka radość. No i mecz z Portugalią: podanie Grosika, gol na 1:0.
Z mundialu w Rosji mam tylko migawki z pierwszego meczu z Senegalem. Nawet nie chodzi o to, że wszystko inne wyparłem. Mundial to zlepek złych wspomnień. Również to, co działo się po mistrzostwach.
Jeśli miałbym wskazać najtrudniejszy moment w późniejszym etapie mojej kariery, na pewno są to chwile związane z mundialem. Wiele rzeczy się wtedy na siebie nałożyło. To wszystko, co się wtedy wydarzyło, bardzo bolało, bo dotykało też mojej rodziny, a oni nie mieli z tym, co się stało, nic wspólnego. Trudno mi było się wtedy przygotować do sezonu.
Z drugiej strony - choć to wszystko bardzo mocno dotykało i mnie, i Anię, to dużo się wtedy nauczyliśmy. Wzmocniło nas to. Zrozumiałem ostatecznie, jak ten biznes funkcjonuje. Znałem go od lat, ale wtedy wiele rzeczy doświadczyłem na własnej skórze.
Przed Euro każdy oczekuje - patrząc przez pryzmat osiąganych przez Lewandowskiego sukcesów w klubie - że z kadrą będzie podobnie. Ale to przecież nie działa tak łatwo. Już dawno przestałem podchodzić do tego na zasadzie, że wszystko zależy ode mnie. Bo to nieprawda. Jestem po prostu jednostką, która może pomóc w dążeniu do celu. Ale dobrze funkcjonować musi cały mechanizm.
Na wielkich turniejach czasem jeden mecz zmienia wszystko. Jeśli będziemy dobrze przygotowani taktycznie, poradzimy sobie.
Wiem, jaka spoczywa na mnie odpowiedzialność. Czuję tę presję oczekiwań. Czasem słyszę pytania: jak to jest żyć z takim ciężarem? A ja to odwracam. Nie mówię, jak radzę sobie z oczekiwaniami. Mówię, że zawsze chciałem robić rzeczy wielkie. A z tym wiąże się odpowiedzialność, oczekiwania i ogromna presja. Chcę żyć w taki sposób, by za 10 czy 15 lat móc stanąć przed lustrem i powiedzieć: próbowałem i się nie bałem. Efekt nie zawsze był taki, jaki zakładałem, ale podjąłem próbę. Nie chcę za 15 lat sam do siebie powiedzieć: mogłem zrobić coś więcej. Mogłem się nie bać. Tego bym sobie nie darował.
Nigdy nie bałem się wyzwań. Nigdy nie bałem się przeskakiwania szczebli. A to nie jest takie oczywiste, jak się wydaje. Wielu jest piłkarzy, którzy się tego boją, bo boją się dźwigania na barkach odpowiedzialności. I to nie jest krytyka - po prostu nie każdy jest na to gotowy.
Wiele lat pracowałem na to, by się tego nie bać i sobie z tym radzić. Dla wielu piłkarzy moja postawa i to, co robię, jest plusem, dla niektórych minusem. Nie będę jednak przepraszał za to, że jestem na to gotowy i zawsze chcę więcej.
Pamiętam, jak zaczynały się wokół mnie imprezki. To było jeszcze w czasach, gdy mieszkałem w Lesznie. Też chodziłem, nie będę mówił, że nie. Pamiętam jednak dokładnie pewną domówkę u znajomych. Przyszedłem, wszyscy namawiali mnie, żebym został dłużej. Ale ja wiedziałem, że kolejnego dnia mam mecz. Odpowiedź już wtedy była dla mnie jasna. Nawet nie biłem się z myślami.
- Wy się bawcie teraz, ja się pobawię później, jak już będę mógł.
Piłka dała mi wiele, doceniam to, ale wiem też, jak do tego doszedłem.
Ja na to po prostu zapracowałem.