Podczas tourne w USA w meczach z Realem Madryt, Juventusem i New York Red Bulls Lewandowski nie strzelił gola przez 181 minut. Ale Polak ma taki status, że nikt publicznie nie odważył się liczyć mu minut bez zdobytej bramki, ale pierwsze wątpliwości mogły się pojawić.
W niedzielę, podczas próby generalnej już w Barcelonie, rozwiał je spektakularnie. W końcu założył swoją pelerynę superbohatera z nr 9 i już po trzech minutach wprawił Camp Nou w ekstazę, a chwilę później pokazał niedowiarkom, że znalazł się w odpowiednim miejscu.
Gdyby potrzebował wizytówki, mógłby na niej napisać: Robert Lewandowski - wyprowadzam z błędu od 2006 roku. Odrzucony przez Legię sprawił, że stadion Znicza Pruszków stał się mekką skautów z całej Polski. Potem Leo Beenhakker nasłuchał się, że powołał go za wcześnie do kadry Polski, a on w debiucie strzelił gola.
ZOBACZ WIDEO: Prezentacja Roberta Lewandowskiego w Barcelonie. Zobacz piękne sceny!
Po trudnych początkach w Niemczech, "Bild" nazwał go "Lewandoofskim" (niem. "doof" to "głupek"), bo zmarnował kilka okazji. A gdy kilka lat później podbił Bundesligę, Raimund Hinko publicznie go za to przeprosił. Miał też nie pobić rekordu Gerda Muellera w liczbie strzelonych w sezonie goli. Dokonał tego w spektakularny sposób: w ostatniej kolejce, dokładnie w ostatniej akcji meczu.
W Dortmundzie usłyszał, że nie może zarabiać najwięcej w drużynie, więc trzy lata później w Bayernie został najlepiej opłacanym piłkarzem w historii Bundesligi. A wcześniej miał kompletnie nie pasować do stylu preferowanego przez trenera Pepa Guardiolę. Tego samego, który dziś stawia go w jednym rzędzie z Leo Messim.
Miał nie strzelać tyle co Messi czy Cristiano Ronaldo, a od trzech lat jest o wiele skuteczniejszy od nich (i od wszystkich na planecie). Miał nie przebić Deyny i Bońka i nie zostać Piłkarzem Roku. Miał nie odejść z Bayernu, bo miał z nim ważny kontrakt. W ogóle kto miałby zapłacić aż tyle za 34-latka? Wreszcie miał nie pasować do Barcelony, bo przecież tylko stoi i dobija. Jako Polak miał nie mieć jej stylu gry w DNA.
Tymczasem w debiucie na Camp Nou, wypełnionym prawie po brzegi, grał tak, jakby wychował się w La Masii, akademii geniuszy Barcelony, a nie na piaszczystych boiskach Warszawy i okolic (więcej TUTAJ), a nad łóżkiem w sypialni miał legendarny cytat Johana Cruyffa: "Salid y disfrutad" ("Wyjdźcie i cieszcie się grą"). Sentencję, którą Holender wypowiedział do piłkarzy Barcelony przed wygranym z Sampdorią finałem Pucharu Europy w 1992 roku.
Przy golu wszystko zrobił perfekcyjnie: ruchem wymusił na Pedrim podanie, spokojnie minął bramkarza i precyzyjnym strzałem zmieścił piłkę między słupkiem a obrońcą, choć było tam ciasno jak na plaży w Stegnie. Tym jednak nie rzucił na kolana, bo jego snajperski kunszt jest powszechnie znany. Prawdziwie zaimponował asystami.
Najpierw rozpruł obronę PUMAS prostopadłym podaniem do Pedriego, a potem uruchomił Złotego Chłopca 2021 roku kapitalnym zagraniem piętą. Ten oszałamiający kwadrans sprawił, że Camp Nou zakochało się w nim od pierwszego wejrzenia. Do tego stopnia, że gdy w 34. minucie całkiem spartaczył dośrodkowanie, i tak zebrał gromkie brawa. Potem jeszcze w stylu Xaviego czy Andresa Iniesty zagrał do Francka Kessiego tuż przed golem na 5:0.
Wiem, że mecz o Puchar Gampera to tylko spotkanie towarzyskie, ale dla Barcelony ma wyjątkowe znaczenie, co pokazuje frekwencja na Camp Nou - 83 tysiące widzów. Stadion Bayernu nawet nie pomieści tylu kibiców. "Lewy" doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ma tylko jedną szansę na zrobienie dobrego pierwszego wrażenia i wykorzystał ją w stu procentach. Duma Katalonii w końcu ma swojego prawdziwego "Polaco".
Martwię się tylko o jedno. Patrząc na niego przez ostatnie dwa tygodnie, obawiam się, że lada moment nabawi się urazu. Mięśni twarzy albo żuchwy. Tak uśmiechniętego, jak po dołączeniu do Barcy, nie widziałem go nigdy. Ale trudno się dziwić - jesteśmy z tego samego pokolenia, a nikt z moich rówieśników nie marzył o tym, żeby grać w Bayernie.
Przy pierwszej fascynacji piłką każdy chciał być w "Dream Teamie" Johana Cruyffa. Potem w gimnazjum marzyliśmy o grze u boku Ronaldinho, a następnie zachwycaliśmy się Messim. A "Lewy" nie mógł wtedy myśleć poważnie o tym, że kiedyś go zastąpi. Przecież kiedy Argentyńczyk zdobył pierwszą Złotą Piłkę, Polak grał w polskiej II lidze.
Teraz miliony dzieci na całym świecie będą chciały być jak on - Robert Lewandowski. Dla czegoś takiego warto było iść na wojnę z Bayernem.
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty