Za samo wejście do turnieju finałowego UEFA nie przewiduje premii dla poszczególnych federacji, choć tę regulację można różnie interpretować. W przypadku mistrzostw świata FIFA każdemu z uczestników zapewniła 9 mln dolarów.
Wcześniej ułamek tej sumy był nagrodą za wywalczenie awansu. Jeśli chodzi o Euro, takiego rozgraniczenia nie ma. Po ewentualnym wejściu na imprezę główną, na konto Polskiego Związku Piłki Nożnej trafi 9,25 mln euro. Przy obecnym kursie daje to niemal 39,9 mln zł.
Stawka barażów jest więc olbrzymia. Absencja na turnieju, na który pojedzie niemal pół Europy (miejsc jest aż 24), byłaby nie tylko ogromnym problemem sportowym, ale też finansowym.
Wcześniej podopieczni Michała Probierza pogrzebali szanse na bezpośredni awans, lecz to ostatecznie nie musi mieć znaczenia. Jeśli zakwalifikują się na imprezę po dogrywce, finansowo zyskają dokładnie tyle samo co reprezentacje, które cel zrealizowały już w listopadzie ubiegłego roku.
Wszystko zależy teraz od wyniku dwóch meczów. W czwartek o godz. 20.45 na PGE Narodowym zostanie rozegrany półfinał z Estonią (transmisja w TVP 1, TVP Sport i WP Pilot).
W przypadku zwycięstwa, Biało-Czerwoni przejdą do finału, który zaplanowano we wtorek 26 marca. Tam ich przeciwnikiem byłaby Walia lub Finlandia.
Zarówno w półfinale, jak i finale o awansie decyduje jedno spotkanie, zatem w przypadku remisu zarządzona zostanie dogrywka, a potem ewentualnie konkurs rzutów karnych.
ZOBACZ WIDEO: Przejął piłkę na środku boiska. A później zrobił szalony rajd