[b]
[/b]
21-latek robi furorę w tureckiej lidze. Bardzo dobrze spisuje się w barwach Antalyasporu i przykuł uwagę czołowych klubów ze Stambułu. Jest też pod obserwacją Michała Probierza i ma szansę pojechać na Euro 2024.
Przemysław Pawlak, "Piłka Nożna": Nie sprawia ci kłopotu gra prawą i lewą nogą, to też efekt pracy wykonanej w młodym wieku.
Gdybym miał strzelać rzut karny, zdecydowanie użyłbym prawej nogi, jest ona wiodąca. Nie sprawia mi jednak kłopotu kopanie piłki również lewą stopą. To duża zasługa mojego taty, od kiedy pamiętam powtarzał mi, że nad lewą nogą też muszę pracować, bo to przyniesie efekty w przyszłości. Już w wieku ośmiu, dziewięciu lat rzuty rożne czy wolne wykonywałem lewą nogą. I nie sprawiało mi to problemu. Nie chciałbym, żeby to zabrzmiało nieskromnie, po prostu tak było - przystosowanie lewej nogi do poziomu prawej przyszło mi wręcz łatwo, szybko się tego nauczyłem.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Prawdziwie mistrzowska feta. Nigdy tego nie zapomną
Wykonujesz stałe fragmenty w drużynie Antalyasporu?
Nie, etatowo trudni się tym Ramzi Safuri, ma bardzo dobrze ułożoną prawą nogę, co przełożyło się na sześć asyst. Ja mam dwie, obie z gry. Choć pod nieobecność zawodnika z Izraela kilka rzutów rożnych czy wolnych w tym sezonie wykonałem.
Inne twoje mocne strony poza obunożnością?
Technika użytkowa, przegląd pola, rozumienie gry. Potrafię szybko przystosować się do wymagań taktycznych trenera, gra w różnych systemach nie jest dla mnie kłopotem.
Wytrzymałość?
Nie mam problemów. Mogę biegać od jednego pola karnego do drugiego. Po transferze do Antalyasporu pojechałem na obóz przygotowawczy z drużyną, sztab robił zawodnikom testy wytrzymałościowe. Do ostatniego etapu wytrwałem ja i jeszcze dwóch kolegów. Tak sobie biegliśmy, do momentu, w którym trenerzy powiedzieli, że więcej nie trzeba. Odczułem jednak przeskok w intensywności gry pomiędzy ligą turecką a polską. Jest takie określenie: jakość napędza intensywność, w Turcji występują lepsi zawodnicy, a to wymusza poruszanie się po boisku w wyższym tempie oraz szybsze myślenie.
A co z samą szybkością, bo mówi się, że to jeden z twoich mankamentów?
Nie do końca się z tym zgadzam, choć faktycznie dużo pracy włożyłem w to, by móc to powiedzieć. Już w wieku jedenastu, dwunastu lat dało się zauważyć, że to nie będzie moja bardzo mocna strona, wtedy już zacząłem działania w tym temacie. Przez ostatnie cztery lata spędzone w Lechii pracowałem nad szybkością również indywidualnie z Błażejem Ziętkiem, niegdyś lekkoatletą. Ten czas sprawił, że dziś jestem świadomy tego, czego potrzebuję, jakiego rodzaju treningu, by parametry szybkościowe się zgadzały. Także teraz moje statystyki biegowe wyglądają całkiem dobrze. Na pewno jednak muszę doskonalić grę w defensywie, pojedynki z rywalami, czasem brakuje mi w nich agresji. Tu korzystam chociażby z analiz wideo, oglądam swoje mecze. Słowem - wiem, gdzie są moje mankamenty. Zawsze wiedziałem. Tata zwracał mi na nie uwagę, ale uczył mnie też, że w życiu nie ma nic za darmo, że jak chcesz być w czymś lepszy, musisz zasuwać.
Na portalu weszlo.com Bogusław Kaczmarek mówił, że jako młody chłopak ze względu na niski wzrost trafiłeś do endokrynologa. Jak przebiegała terapia?
W Gdańsku zorganizowano program Top Talent, w którym brał udział także trener Bogusław Kaczmarek. Najlepsi młodzi zawodnicy z Gdańska znajdowali się pod opieką kilku trenerów. Kiedy koledzy w moim wieku mierzyli już po 165, czasem nawet 170 centymetrów, ja urosłem do 150. Głowiliśmy się, co z tym robić. Dzięki programowi Top Talent trafiłem do pani endokrynolog, po wykonaniu szeregu badań wyszło, że moja przysadka mózgowa nie produkuje wystarczającej ilości hormonu wzrostu. Trafiłem na terapię hormonalną.
Długo trwała?
Ponad trzy lata. Codziennie przed położeniem się spać przyjmowałem zastrzyki. Teraz nie pamiętam już dokładnie wszystkich wartości, ale bodaj w pierwszym roku terapii urosłem o 13 centymetrów. A w ogóle o 35 centymetrów, bo teraz mierzę 185. Tymczasem zanim zacząłem przyjmowanie zastrzyków, prognozy dla mnie mówiły, że przy tym poziomie produkcji hormonu wzrostu przez mój mózg, mogę nie dojść do 170 centymetrów. Oczywiście, organizm się rozwijał, sytuacja mogłaby się odmienić, nie będzie jednak ryzyka w stwierdzeniu, że ta terapia zwiększyła moje szanse na profesjonalną grę w piłkę.
Zaczynałeś na pozycji numer dziesięć, dziś grasz na szóstce, w tym miejscu na boisku możesz osiągnąć najwięcej na poziomie europejskim?
Pozycje sześć i osiem odpowiadają mi najbardziej. Mogę być cały czas pod grą, mieć piłkę, dyktować tempo. Lubię to robić. Jeszcze kilka lat temu moja charakterystyka nie pasowałaby do pozycji sześć, jednak piłka się zmieniła. Dziś trenerzy od defensywnego pomocnika wymagają swobody z piłką przy nodze, dobrego rozegrania i kontroli tego, co dzieje się w danym momencie na boisku. Z całą pewnością ja nie jestem szóstką typu: wejdź wślizgiem, odbierz i oddaj do najbliższego. Szóstkę wymyślił mi Tomasz Kaczmarek, on pierwszy zobaczył we mnie potencjał do gry na tej pozycji. Trener wziął mnie na rozmowę, powiedział, czego ode mnie oczekuje, zwrócił uwagę, że u niego szóstka musi podawać niemalże cały czas w przód, a ja akurat takiej gry szukam. Ale oczywiście ja i tak nie do końca wiedziałem, z czym to się je. To był mecz ze Stalą Mielec, wypadłem nieźle, zanotowałem asystę przy bramce Łukasza Zwolińskiego. Pozwoliło mi to pomyśleć, że ta pozycja dla mnie może być dobra. A dziś mogę powiedzieć więcej, bo w Antalyi też gram w tym miejscu na boisku, że decyzja trenera Kaczmarka była dla mnie bardzo dobra. Rozwinęła mnie jako piłkarza, w Ekstraklasie wszedłem na wyższy poziom. Dużo trenerowi Kaczmarkowi zawdzięczam, przenosząc mnie na szóstkę, trafił w dziesiątkę.
Spodziewałeś się, że właściwie z marszu zostaniesz zawodnikiem wyjściowej jedenastki w Antalyasporze?
Podszedłem do tematu stopniowo. Po wyjeździe do Turcji moim pierwszym celem nie była wcale gra w wyjściowej jedenastce, pierwszy cel był inny – chciałem pokazać kolegom z drużyny, trenerowi i jego sztabowi, że przyjechał dobry zawodnik z Polski. Najłatwiej wejść w grupę, gdy ta grupa widzi, iż wchodzi do niej piłkarz, który będzie wartością dodaną. Zatem dopiero kiedy na pierwszym obozie i w sparingach udało mi się przekonać do siebie zespół, kiedy nabrałem przekonania, że koledzy przyjęli mnie dobrze, bo widzą, że mam jakość, że im pomogę na boisku, postawiłem sobie za cel walkę o pierwszy skład. I prawdę mówiąc, nie byłem w wyjątkowy sposób zaskoczony tym, że szybko dostałem szansę w lidze, bo przed transferem rozmawiałem z Nurim Sahinem - miałem świadomość, że ówczesny trener drużyny na mnie liczy.
Czym przekonał cię do przenosin do Turcji, były przecież propozycje też z innych kierunków?
Zrobiło na mnie wrażenie, że człowiek, który grał w takich klubach jak Real Madryt, Liverpool czy Borussia Dortmund mówi, że widzi we mnie potencjał, że w jego zespole będę ważną postacią. Po rozmowie wiedziałem, że chcę w to iść, że to jest ten kierunek. Poczułem się potrzebny.
Jakim trenerem jest Sahin?
Charyzmatycznym, detalicznym, wymagającym profesjonalizmu. Przed meczami stawaliśmy w kółku w szatni, była przemowa, gdy patrzyłeś trenerowi w oczy, widziałeś ogień. Chciałeś wyjść na boisko i wygrać mecz razem z nim. Autentycznie. No i to doświadczenie z kariery piłkarskiej – gdy mówi, ty słuchasz. Jestem przekonany, że jego nazwisko będzie dużo znaczyć w europejskiej piłce także na rynku trenerskim.
Odejście Sahina z klubu to był dla ciebie cios?
Zaskoczenie - na pewno, cios - za dużo powiedziane. Może dołożyłbym trochę smutku, bo zmierzaliśmy w dobrą stronę, coś fajnego zostało zbudowane. Na odchodne trener rzucił do mnie, że może jeszcze spotkamy się gdzieś na drodze... Zrobiło mi się miło, pomyślałem, że mogę sporo w piłce osiągnąć. Wiem, że każdy tak mówi, ale dostałem kolejny bodziec do pracy. Generalnie jednak czasu na zastanawianie się nad tym dużo nie było. Przychodził nowy szkoleniowiec, każdy miał czystą kartę, trzeba było walczyć o zachowanie miejsca w wyjściowym składzie.
Jak zmieniła się twoja gra pod wodzą Sergena Yalcina względem tego, co było u Sahina?
Większych zmian nie ma, ale jakieś są. Trener Sahin oczekiwał, żeby szóstka ustawiona była cały czas w centrum, tyle że za napastnikami przeciwnika. Miałem trzymać pozycję i być opcją do podania w budowaniu gry od tyłu. U trenera Yalcina dostałem z kolei więcej swobody, muszę cały czas zgłaszać się po piłkę, mogę wejść między środkowych obrońców, jeśli uznam, że to będzie lepsze rozwiązanie i stamtąd rozprowadzać atak.
Dużo dajesz sobie czasu w Antalyi, tureckie media już donoszą o zainteresowaniu Jakubem Kałuzińskim największych tamtejszych klubów?
Podpisałem kontrakt na trzy lata z możliwością przedłużenia o kolejny rok. Dopiero mija pierwszy rok umowy. Jestem bardzo zadowolony z faktu, że w pierwszym sezonie po wyjeździe z Ekstraklasy dostaję tyle czasu na boisku. Trafiłem w supermiejsce. Oczywiście słyszałem o jakimś zainteresowaniu, ludzie rozmawiają, zresztą był kontakt ze strony Fenerbahce już latem poprzedniego roku. Zachowuję jednak spokój, mamy jeszcze kilka kolejek do końca sezonu, one mnie zajmują.
A co z wyjazdem na finały mistrzostw Europy?
To marzenie. I cel. Jeśli do końca sezonu będę prezentować taką formę, jak obecnie, jestem w stanie go zrealizować. A czy pojadę na turniej, czy nie pojadę - o tym zdecyduje Michał Probierz. W styczniu wspólnie z Adasiem Buksą mieliśmy okazję zjeść z selekcjonerem śniadanie. Później widzieliśmy się też z asystentami trenera Probierza, kontakt więc jest, selekcjoner zna mnie dobrze, bo pracowaliśmy razem w reprezentacji młodzieżowej. Ale naturalnie niczego mi nie obiecywał.
Swoją drogą, bardziej doświadczony Adam Buksa wziął cię pod skrzydła w Turcji?
Bardzo mi pomaga. Nie znaliśmy się wcześniej, dlatego doceniam to w jeszcze większym stopniu. Mieszkamy trzy, cztery minuty od siebie, jeśli jest jakiś kłopot, zawsze mogę na niego liczyć. I odwrotnie. Traktuję Buksika trochę jak starszego brata. Adaś śmieje się, żebym czerpał od niego, jak najwięcej, bo on wiecznie żyć nie będzie.