Sebastian Mila: Tego meczu nigdy nie zapomnę

- Cieszę się, ze zdobyłem dwie bramki. Urodziła mi się córeczka i to był dla mnie szczególny dzień. Niesamowita historia. Nie mógłbym sobie tego lepiej wymarzyć - mówił po pojedynku Śląska z Odrą bardzo szczęśliwy Sebastian Mila. - Czułem wsparcie kibiców, kolegów z drużyny, trenerów - komentował bohater sobotnich zawodów.

Artur Długosz
Artur Długosz

Sebastian Mila w sobotę rozegrał doskonałe spotkanie. Pomocnik Śląska zdobył dwa gole i zanotował dwie asysty. - Ten mecz był szczególny. Od czwartku jestem trochę podminowany - ze względu na to, że wtedy urodziła mi się córeczka. Ta głowa nie była tak do końca skoncentrowana na tym meczu. Czułem wsparcie kibiców, kolegów z drużyny, trenerów. Wiedziałem, że oni potrafią mnie na tyle zmobilizować, że mogę wyjść na boisko i wygrać razem z drużyną ten mecz. Wyjątkowe przeżycie, jeszcze skandowanie przez kibiców mojego nazwiska było niesamowitą sprawą. Powiem szczerze, że czwartek był najpiękniejszym dniem mojego życia, a w sobotę był on równie piękny - stwierdził po meczu ucieszony zawodnik.

Mila w sobotę miał szczególny powód do bardzo dobrej gry. Był to jego pierwszy mecz po narodzinach córki. - Motywacja była naprawdę duża i był taki kop dany przez córeczkę i narzeczoną. Te bramki i to spotkanie to jest coś wspaniałego. To szczególny dzień dla mnie - powiedział piłkarz, który w sobotę nie mógł w szpitalu odwiedzić ani narzeczonej, ani córki z powodu obaw związanych z rozprzestrzenianiem się wirusa grypy.

Pomocnik Śląska pierwszą bramkę w pojedynku przeciwko wodzisławianom strzelił z rzutu karnego. - Nie wiem czy ktoś mi w to uwierzy czy nie, ale ogólnie przed rzutami karnymi się nie stresuję. Nie wiem czy to z tego powodu, że robię się coraz starszy. Nie mam stresu - tym bardziej na Oporowskiej. W sobotę ta jedenastka była jednak trochę nerwowa. Czułem coś w podświadomości. Czułem jednak, że muszę ją strzelić. Wiedziałem, że to jest mój dzień i muszę ją wykorzystać - zaznaczył były reprezentant Polski.

W sobotę nie obyło się także bez słynnej "kołyski". Jedną zaczęli piłkarze Śląska, drugą sam Mila, a trzecią już po spotkaniu zafundowali mu dziennikarze. Blondwłosy pomocnik nie ukrywał wzruszenia. - Tego meczu nigdy nie zapomnę. Na pewno jak moja córeczka dorośnie i będzie na tyle świadoma to kiedyś jej ten mecz puszcze i tą kołyskę zrobioną przez chłopaków. Ta pierwsza była taka szczególna, bo była w ogóle niezaplanowana. Koledzy z drużyny pomogli mi ją zrobić. Chciałbym podkreślić, że partnerzy z zespołu wnieśli w to zwycięstwo dużo zdrowia i sprawili mi wielką radość - mówił bohater pojedynku z Odrą.

Wodzisławianie, jako ostatnia drużyna w tabeli, nie postawili zbyt wysokich warunków podopiecznym Ryszarda Tarasiewicza. - Świetnie zagraliśmy pierwszą połowę. Graliśmy ofensywnie, stwarzaliśmy sytuacje. Odra nie sprawiła nam jakichś większych problemów. Nie czuliśmy się zagrożeni z ich strony. To chyba trzeba uznać na plus na naszą korzyść. Zero z tyłu też jest ważne - opisywał strzelec dwóch goli, który jednak przedwcześnie opuścił murawę stadionu narzekając na kontuzję. - Była to taka niewinna sytuacja. Trochę mi się podkręciła kostka. Powiem szczerze, że trochę się zmartwiłem. Muszę teraz uważać. Na obecną chwilę jest tylko spuchnięta, więc nie powinno być złego - uspokoił kibiców zawodnik.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×