Probierz przytrzasnął wieko trumny [OPINIA]

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP / Marcin Bielecki / Na zdjęciu: Michał Probierz
PAP / Marcin Bielecki / Na zdjęciu: Michał Probierz
zdjęcie autora artykułu

W piątek selekcjoner jako pierwszy zatrąbił w trąbkę do odwrotu, przestraszył się swojej odwagi, nie był konsekwentny. Szkoda. Polska jako pierwsza reprezentacja może się pakować i już wracać do domu przed ostatnim meczem.

– To jest bolesne, a kibicom dziękuję za wsparcie. Myślę, że widzą zalążek tego zespołu – mówił po meczu z Austrią selekcjoner Michał Probierz. Kilka minut później dostałem esemesa od Muńka Staszczyka, lidera T. Love, na co dzień wielkiego kibica reprezentacji. "Okazuje się, że on prowadzi nie reprezentację tylko jej zalążek".

Według mnie – pisze Muniek – jak na zalążek, to on ma bardzo dobre wyniki. A jak byśmy mieli już całą reprezentację, a nie zalążek, to bylibyśmy mistrzami Europy – pokpiwał gorzko rockman, rozczarowany w piątkowy wieczór jak niemal cała Polska.

Przytaczam opinię Muńka nieprzypadkowo. Bo nawet tacy kibice jak on, zakochani w reprezentacji bez pamięci, potrzebują czasem przywrócić z głowy na nogi to, co już stało na głowie.

A na głowie jest postawione to, że doszukujemy się mnóstwa pozytywów, po dwóch "zwycięskich porażkach" na Euro 2024. No bo taka właśnie nam się wkradła fałszywa i koślawa narracja. Wciska się ją kibicom, a część z nich nawet – o zgrozo – to kupuje. A to jest przecież obrażanie zdrowego rozsądku. Zejdźmy na ziemię. Przegraliśmy dwa mecze, odpadliśmy z turnieju już po tygodniu, a tu się pojawiają zachwyty. Ale z jakiego powodu? Że pograliśmy trochę odważniej w przegranym meczu z Holandią? Czy z tego, że Zalewski z Urbańskim są młodzi? No są, ale to wiedzieliśmy bez jechania na Euro.

ZOBACZ WIDEO: "Prosto z Euro". Zobaczył skład i pomyślał o jednym. "Jakbyśmy przestraszyli się przeciwnika"

Ta reprezentacja jest jak "wańka-wstańka", co się podniesie, to się przewróci. A jak się przewróci, to się znów podniesie. Ale nie na długo… Zwariować można. Z czego to się bierze? Z braku koncepcji, wizji i z jakości zarządzania w polskiej piłce. W naszym futbolu wszystko dzieje się od ściany do ściany. Bez planu, bez strategii, bez konsekwencji. Jak się dłużej zastanowić, jakich trenerów ostatnio mieliśmy w kadrze (Brzęczek, Sousa, Michniewicz, Santos, Probierz) – to sobie można w łeb strzelić. Od Sasa do Lasa. Nie ma tu żadnego mianownika. Bohater filmu "Chłopaki nie płaczą", niejaki Laska tłumaczył, że w życiu trzeba sobie odpowiedzieć na jedno bardzo ważne pytanie: Co lubię w życiu robić. A potem zacznij to robić. Proste, prawda?

Z polskim futbolem jest ten problem, że my nadal jesteśmy na tym pierwszym etapie, wciąż nie wiemy, co chcemy robić (jak grać), a co dopiero zacząć to konsekwentnie robić. Konsekwencja to jest pod naszą szerokością geograficzną kompletnie nieznane pojęcie. Przynajmniej w futbolu.

Po meczu z Holandią przez kraj cały przetaczała się dyskusja, czy warto pięknie przegrywać, czy jednak w piłce liczy się tylko wynik.

Ostatecznie dyskusja ta nie przyniosła – jakże to do nas podobne – żadnego wniosku, nie skończyła się żadnym rezultatem. Część kibiców chce rozwoju (i jest gotowa ponieść cenę porażki), a inni wygrywać, nawet brzydko. Ale jednak wygrywać.

Dopiero jednych i drugich pogodził Michał Probierz meczem z Austrią. Swoją strategią i taktyką przytrzasnął wieko trumny w tej dyskusji, bo wszyscy jednomyślnie się zgodzili, iż pewne jest tylko to, że nie chcemy przegrywać brzydko. Tak jak z Austrią.

Nasza tęsknota za ładnym futbolem bierze się z przykrych doświadczeń. Z tej traumy katarskiej, gdy na Mundialu 2022 Czesław Michniewicz zaproponował nam estetycznego zakalca, od którego walił odór trupiego jadu. Zadziwiliśmy wtedy świat najbardziej niestrawną piłką w historii. Ten wstyd i zażenowanie w nas pozostało. Nie chcemy tego nigdy więcej.

Więc jak się pojawił – nagle, z niczego – sen o tym, że możemy grać pięknie, odważnie, ofensywnie, to po prostu chcieliśmy się łudzić, że to nie jest sen. Chcieliśmy w to wierzyć, choć podstawy ku temu były wątlutkie: dwa wygrane mecze towarzyskie, w których mieliśmy sporo farta. I mecz z Holandią. Przegramy, ale – przepraszam za ten durny relatywizm – nie tak bardzo. Bo spodziewaliśmy się większego lania. Kruche to były fundamenty.

Szybko się okazało, że odwaga w grze to nie jest cecha tej reprezentacji. Już na spotkanie z Austrią trener postawił na defensywkę. Na ludzi takich jak Slisz czy Piotrowski, czyli bardziej gości do wyrywania futryn ze ścian, niż do gry kombinacyjnej. W piątek selekcjoner jako pierwszy zatrąbił w trąbkę "do odwrotu", przestraszył się swojej odwagi, nie był konsekwentny. Michał Probierz nigdy wcześniej nie kojarzył mi się z ofensywnym futbolem. Raczej był – delikatnie to ujmując – pragmatyczny. Swój początek w kadrze miał tak samo zły jak, jego poprzednik Fernando Santos. Jesienią, w eliminacjach do Euro, przegrał kluczowe mecze i niczego nowego nie zdołał wprowadzić. Nie przekonał nas też do końca meczami barażowymi, w których finale pokonaliśmy Walię. I to po karnych.

I nagle wybuchły nam prosto w nos te dwa czerwcowe mecze: z Ukrainą i z Turcją. Oba wygrane i w stylu zaskakująco ofensywnym. Były jak zorza polarna. Dały nadzieję i ułudę. Tyle, że sam Probierz się z tej koncepcji wycofał.

I teraz pytanie: która twarz Michała Probierza jest prawdziwa? Bo jeśli ta z "dośrodkovii" (jak nazywano za jego kadencji Cracovię), to kolejny eksperyment personalny prezesa Cezarego Kuleszy się nie udał, szukajmy kogoś nowego. Kogoś, kto nam dowiezie nie tylko wyniki, ale także marzenia.

A jeśli prawdziwa jest ta twarz ofensywna, to jest jeszcze trudniej. Musimy chronić Probierza przed nim samym, żeby nie wychodził z niego typowym polski trener ligowy. Europa patrzy, nie wypada.

Źródło artykułu: Dariusz Tuzimek