Zespół Wisły Kraków przegrał 1:3 w Trnawie ze Spartakiem w pierwszym starciu 3. rundy eliminacji Ligi Konferencji. Zwłaszcza w drugiej połowie krakowianie zaprezentowali festiwal niezrozumiałych błędów w grze obronnej.
- Nikt w szatni nie powiedział nawet słowa, że my w tej rywalizacji ze Spartakiem już nie mamy szans - podkreślał jednak Wiktor Biedrzycki, obrońca "Białej Gwiazdy". W rozmowie z nami analizował powtarzające się problemy krakowian w defensywie. Sam dołączył do zespołu Wisły kilka tygodni temu, przychodząc z Bruk-Betu Termaliki Nieciecza. Zaliczył jednak mocno pechowy początek w nowej drużynie.
Justyna Krupa, WP SportoweFakty: W Trnawie rozegraliście dwie zupełnie różne połowy. Do przerwy było obiecująco, prowadzenie 1:0. Po zmianie stron wszystko się posypało i skończyło się porażką 1:3.
Wiktor Biedrzycki, obrońca Wisły Kraków: Na pewno w pierwszej połowie graliśmy dobrą piłkę, wyrachowany futbol, mało błędów popełnialiśmy. Byliśmy dobrze zorganizowani. Wykorzystaliśmy sytuację, którą mieliśmy i prowadziliśmy do przerwy 1:0. Później mówiliśmy sobie, że musimy być skoncentrowani i przetrzymać ten początek drugiej połowy. Uczulaliśmy się, że rywale na pewno rzucą się do ataku po zmianie stron. Niestety stało się na odwrót, w stosunku do tego, o czym rozmawialiśmy. Od razu po dwóch minutach straciliśmy bramkę na 1:1. Napędziliśmy tym rywala.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Thierry Henry dał popis! Zobacz szalony taniec trenera Francji
W pierwszej połowie kamień spadł panu z serca, gdy okazało się, że jednak nie będzie rzutu karnego dla Spartaka po pańskim zagraniu ręką? Wtedy mógłby już pan myśleć: "w debiucie czerwona kartka, teraz karny, jestem totalnym pechowcem". Ostatecznie "jedenastki" udało się uniknąć.
Pechowo mi się ta piłka odbiła od ręki. W głowie miałem gdzieś rzeczywiście taką myśl "wcześniej czerwień, teraz karny". Szczęście się do mnie jednak uśmiechnęło, okazało się, że wcześniej nastąpił w tej sytuacji faul. Niestety nie dowieźliśmy tego pozytywnego rezultatu. Co tu ukrywać, jesteśmy wkurzeni i zdruzgotani. Chwała kibicom za to, że kolejny raz wspierali nas w licznej grupie. Mam nadzieję, że odpłacimy im się w przyszłym tygodniu.
Wydaje się, że problem z grą obronną Wisły jest głębszy, symptomy były już w poprzednim sezonie. To pańskim zdaniem bardziej kwestia organizacji gry, czy błędów indywidualnych? Trzeba pamiętać, że chodzi nie tylko o samych nominalnych defensorów, bo za grę defensywną zespołu odpowiadają też m.in. pomocnicy.
Bronimy i atakujemy całą drużyną. Gra defensywna zespołu zaczyna się od ataku. Wiadomo, kończy się już na nas, na linii defensywnej. To my bierzemy największą odpowiedzialność za grę obronną i to na nas spada krytyka za stracone gole. Myślę, że w meczu ze Spartakiem mogliśmy uniknąć tak naprawdę każdej straconej bramki. W po prostu głupi sposób traciliśmy te gole. Musimy jak najszybciej wyciągnąć wnioski. Mam nadzieję, że będzie to wcielone w życie już w poniedziałek, w meczu z Ruchem.
Nie jest pewnie łatwym zadaniem dla pana zaaklimatyzować się w nowym zespole, bo tuż po przyjściu do Wisły przeżywa pan sporo perturbacji. Najpierw ta czerwona kartka w debiucie, teraz wyzwania związane z europejskimi pucharami, do tego presja i krytyka. Lekko nie jest.
Zaaklimatyzowałem się dobrze. Nie ma człowieka na świecie, który błędów nie popełnia. Ja popełniłem taki błąd w meczu z Polonią Warszawa, wziąłem to na klatę. Na pewno jeszcze nie raz udowodnię na boisku, że klub i kibice będą zadowoleni, że do Wisły trafiłem. Drużyna przyjęła mnie bardzo dobrze. Każdy może się pomylić, najważniejsze to wyciągnąć wnioski z tych pomyłek i jak najmniej ich popełniać.
W meczu ze Spartakiem niespodziewanie w pierwszym składzie wybiegł Tamas Kiss, który niedawno zaliczył koszmarny debiut w Wiśle w meczu ligowym, w kuriozalny sposób wylatując z boiska. Trener Kazimierz Moskal dał mu jednak szansę rehabilitacji. Wy, jako drużyna, też próbowaliście go jakoś wesprzeć?
Każdy wtedy był wkurzony, bo wszyscy muszą brać odpowiedzialność za swoje czyny. Jesteśmy jednak drużyną, jedziemy na tym samym wózku. Dlatego Kiss dostał od nas to wsparcie. Jako zespół musimy to wszystko dźwignąć, mamy postawione przed nami cele.
Robert Pich po meczu przyznał w rozmowie z nami, że gracze Spartaka chcieli jak najwięcej goli nastrzelać u siebie, bo nastawiają się, że w Krakowie czeka ich trudna przeprawa, w obliczu gorącej atmosfery na trybunach. Oni uważają, że ta rywalizacja nie jest jeszcze rozstrzygnięta, mimo wysokiej wygranej w pierwszym meczu.
Dla mnie to nie jest nawet wysoki wynik. Odrobienie dwubramkowej strata to nie jest rzecz nie do zrobienia. Mam nadzieję, że nam się mecz w rewanżu dobrze ułoży. Wtedy pewność siebie rywali spadnie, trybuny będą nas nakręcać. Będziemy dążyć do tego, by jednak awansować. Nikt w szatni nie powiedział nawet słowa, że my w tej rywalizacji ze Spartakiem już nie mamy szans. Oczywiście lepiej byłoby, gdyby po pierwszym meczu ten wynik był bardziej dla nas korzystny, ale dwubramkowa strata to jest rezultat jak najbardziej do odwrócenia.
Rozmawiała: Justyna Krupa, WP SportoweFakty
Właściciel Wisły Kraków reaguje na wynik meczu ze Spartakiem
Zaliczył debiut w Europie w bramce Wisły. Wskazał, co szwankowało w Trnawie