Zaledwie dwa miesiące temu nie brakowało głosów, że Wojciech Szczęsny trochę blefuje. Że wcale nie zamierza kończyć z grą w reprezentacji Polski. Że tak spodobała mu się kadra Michała Probierza i atmosfera panująca w drużynie podczas EURO 2024, że jeszcze nie powiedział ostatniego słowa co do dalszych występów z orzełkiem na piersi.
Co dopiero mówić o zakończeniu kariery.
A jednak. Wojciech Szczęsny zrobił to po swojemu, na własnych zasadach. Nie tylko nie zagra już w reprezentacji Polski. Nie zagra już w ogóle. We wtorek ogłosił zakończenie sportowej kariery, wprawiając dużą część piłkarskiego środowiska w niedowierzanie. Bo jak to tak, w wieku 34 lat? Tak jakby każdy miał przymus gry dopóty, dopóki nie znudzi się kibicom.
A tak naprawdę nie może to dziwić.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Neymar wraca do gry. Odbył wyjątkowy trening
Przecież już w czerwcu, podczas wywiadu na kanale Foot Truck dawał do zrozumienia, że bardzo poważnie myśli o skończeniu kariery. Wprawdzie nie ogłosił żadnej daty, ale dało się wyczuć, że to prędzej, niż później.
W trakcie tej rozmowy ujawniał, że ma już kilka planów na dalsze życie. Że bardzo poważnie myśli o biznesie deweloperskim, że od zawsze interesowała go architektura i projektowanie przestrzeni.
W tym czasie jego ostatnie tygodnie kariery zaprojektował już Juventus, który nie widział go już w swoich planach, a dokładnie nowy trener Thiago Motta. Po negocjacjach obie strony doszły do porozumienia i ogłosiły rozwiązanie kontraktu za porozumieniem stron. Fiaskiem zakończyły się z kolei rozmowy z saudyjskim Al-Nassr.
"Dzisiaj, moje ciało wciąż czuje się gotowe na wyzwania, ale mojego serca już tu nie ma" - wytłumaczył, ogłaszając zakończenie sportowej kariery.
I trzeba go zrozumieć. Szczęsny grał w wielkich klubach, odnosił sukcesy, dzielił szatnię z największymi gwiazdami futbolu, jednak nigdy nikogo nie przekonywał, że bardzo interesuje się futbolem i że regularnie ogląda w telewizji zielone boiska. Kochał to co robi, jednak do momentu, w którym czuł w sobie żar. A ten się wypalił.
W trakcie 18 lat gry polski bramkarz zarobił też wielkie pieniądze i nie były już one dla niego motywacją do kontynuowania kariery.
- Wojtek całe życie robi wszystko po swojemu i taką podjął decyzję - skomentował dla nas decyzję swojego brata Jan Szczęsny. Czyli na swoich zasadach, jak zawsze. I zrobił to w momencie, gdy był cały czas w światowej czołówce bramkarzy. Jako jeden z najlepszych. Szacunek za odwagę.
- Czy wyobrażam sobie rok przerwy od futbolu? Nie, rok pauzy nie wchodzi w grę. Wiesz jak ja bym potem wyglądał? - pytał Mateusza Święcickiego z Eleven Sports podczas ich ostatniego wywiadu.
No i miał rację. Rok pauzy nie wchodził w grę.
Szczęsnego będzie brakować kibicom, będzie dziennikarzom. Zawsze mówił to, co myśli, zawsze był szczery i w swoim podejściu do piłki prawdziwy. Mówił bez owijania w bawełnę i zbędnych autoryzacji. Przy sztampowych konferencjach prasowych było wiadomo, że z nim będzie inaczej.
Ostatnimi występami w reprezentacji Polski w pełni odkupił wcześniejsze niepowodzenia, które według mnie i tak często były wyolbrzymiane. Obwinianie go choćby za utratę pierwszej bramki w meczu ze Słowacją (1:2) na EURO 2021 było po prostu paranoją. Często uważany był za aroganckiego, przez co stał się łatwym celem. A on był po prostu sobą. Grał w piłkę, nie dodając do tego zbędnej ideologii.
Świetnie, że kończy karierę, gdy polscy kibice mają świeżo w pamięci jego genialne interwencje na mistrzostwach świata w Katarze czy w eliminacjach do ostatnich mistrzostw Europy, a nie czerwoną kartkę z EURO 2012 czy błąd z meczu z Senegalem.
Szkoda jednego - że tak zachował się Juventus wobec swojego najrówniej grającego piłkarza w ostatnich latach. I to na najwyższym poziomie.
Karierę zakończył jeden z grupy najlepszych polskich piłkarzy w historii. Blisko 300 meczów w Serie A, trzy mistrzostwa Włoch, 132 spotkania w Arsenalu, 68 meczów w Lidze Mistrzów. No i obroniony rzut karny Leo Messiego na mistrzostwach świata. Jest co wspominać.
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty