- Zmieńmy w końcu myślenie, że dyrektor sportowy to tylko osoba od transferów. Transfery może zrobić każdy - mówi w rozmowie z nami Rafał Grodzicki, który ukończył właśnie kurs PZPN dla dyrektorów sportowych.
40-letni Grodzicki to multimedalista mistrzostw Polski, były piłkarz takich klubów jak GKS Bełchatów, Śląsk Wrocław, Ruch Chorzów czy Cracovia. W ostatnim czasie pracował m.in. jako menedżer ds. sportu w Warcie Poznań.
- U nas największym problemem w futbolu jest niedostatek cierpliwości i zaufania. Chcemy wszystko tu i teraz. Chcemy wynik, choćby tymi słynnymi "starymi Słowakami" - wskazuje 41-latek. I wyjaśnia, czego dokładnie można nauczyć się na wspomnianym kursie.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Wyjątkowe obrazki. Tak koledzy uczcili jubileusz Lewandowskiego
Justyna Krupa, WP SportoweFakty: Ogłosił pan, że ukończył kurs PZPN szkolący potencjalnych dyrektorów sportowych. Taki wielomiesięczny kurs przygotowujący do pracy na tym stanowisku jest czymś, czego w przeszłości brakowało w polskich realiach?
Rafał Grodzicki: Jak trafiłem do Warty Poznań, to wielu ludzi pytało, jakie mam doświadczenie, jak się kształciłem w tym kierunku. Tymczasem w praktyce niemal nie dało się w Polsce wykształcić w przeszłości w kierunku pełnienia roli dyrektora sportowego. Z całym szacunkiem, ale studia o profilu sportowym czy dotyczące marketingu sportowego nie mają wiele wspólnego z tym, jak funkcjonuje dyrektor sportowy. Były różne webinary, można było oczywiście czytać książki na ten temat.
Jest to jednak niewiele w porównaniu z tym, jak się pracuje w klubie. Dlatego świetnie, że PZPN idzie w kierunku organizacji takich kursów. Tak, by poziom piłki nożnej u nas na każdej płaszczyźnie się poprawiał. Czy po tym kursie mogę powiedzieć "tak, jestem już gotowym dyrektorem sportowym"? Nie. Myślę jednak, że PZPN dał nam bardzo fajne narzędzia, by się dokształcić. I nauczyć się, jak to funkcjonuje, nie tylko w Polsce.
Ten sam kurs ukończył m.in. Sebastian Mila, obecnie asystent Michała Probierza w reprezentacji. Było kilka znanych twarzy.
Fajne było to w mojej grupie, że miałem przeróżnych ludzi związanych z piłką: trochę skautów, byłych skautów, szefów skautingu, byłych piłkarzy, trenerów, dyrektorów sportowych z Polski i zagranicy. Był członek sztabu reprezentacji Polski, czy Artur Płatek, czyli dyrektor sportowy klubu zagranicznego. Bardzo dużo wiedzy można było posiąść. Jeżeli jednak ktoś ten dyplom tylko powiesi sobie na ścianie, oprawi i powie: ja już jestem w pełni gotowy i spełniony, to moim zdaniem będzie wyrzucenie tych godzin nauki w błoto. Bo to jest tylko pierwszy poziom tego, by być mądrzejszym. Chodzi o to, by dalej się kształcić, a ten kurs pokazał drogę, w którą stronę dyrektor sportowy powinien w Polsce iść.
Mieliście na tym kursie położony nacisk na wiedzę z zakresu zarządzania ludźmi lub na podstawy przepisów prawnych? Wszystkie te elementy przydają się w pracy dyrektora. Jak to dokładnie wyglądało?
Przepisy prawa to był jeden z elementów, który trzeba było zaliczyć, by dostać ten dyplom. Musieliśmy trochę godzin poświęcić na warsztaty z tym związane. Jeśli chodzi o zarządzanie ludźmi, to przede wszystkim była dostępna wiedza od ludzi, którzy w piłce już pracują: osób odpowiedzialnych za negocjacje itd. Najlepszym dyrektorem sportowym byłby jednocześnie były piłkarz, ex skaut, były agent i były trener. Jakby to wszystko zebrać, to byłoby kompendium niesamowitej wiedzy.
Kształcili nas jednak do tego, by dyrektor sportowy nie był tylko kimś, kto zwalnia - zwłaszcza w oczach trenerów. Dyrektor sportowy powinien być kimś, kto ma pomagać. Człowiekiem, który służy głosem doradczym. I jest w dobrej komitywie z trenerem. Szkoleniowca powinna wiązać z dyrektorem wspólna wizja rozwoju. To było najważniejsze na tym kursie, by coś takiego w nas obudzić.
To jest ważny wątek, że trener może korzystać z głosu doradczego dyrektora i odwrotnie. W polskich bowiem realiach zbyt często następuje "chora" rywalizacja między wizją trenera a wizją dyrektora sportowego. Pojawia się wzajemne podgryzanie i brak zaufania. Brakuje umiejętności wzajemnego słuchania dla dobra klubu.
Ja do tego podchodzę trochę tak, jak w czasach kariery piłkarskiej. Jedna osoba w piłce zbyt wiele nie może zrobić. Natomiast jak się stworzy grupę, która się rozumie, współpracuje - a wcale nie musi się zawsze ze sobą zgadzać, bo jak się wszyscy zgadzają ze sobą to nie ma rozwoju - to jest droga do sukcesu. Świetną rolę odgrywa to, że PZPN organizuje coraz więcej tych kursów dla ludzi zajmujących przeróżne stanowiska w polskim futbolu. Tylko ludzie kończący te kursy powinni potrafić schować od czasu do czasu swoje ego i próbować współpracować. Mam bowiem wrażenie, że często trenerzy uważają dyrektorów sportowych za coś złego, niepotrzebnego w klubie.
Uważają czasem, że bez dyrektorów to oni cudownie sobie poradzą. Ja tymczasem daję przykład Piotra Stokowca, który był ze mną na tym kursie. Na końcu sam powiedział, że już teraz wie, jak to działa. Dyrektor nie jest zły. Jednocześnie jednak ten dyrektor nic nie osiągnie, jeśli nie będzie się potrafił dogadać z trenerem. Przykładem pozytywnym w polskiej piłce jest Jagiellonia Białystok i to, jak dotąd funkcjonował tam trener z dyrektorem sportowym.
O co można w przyszłości wzbogacić taki kurs? Może więcej zagranicznych praktyk? Albo więcej doświadczeń z pracy z danymi w sporcie? Coraz częściej się z tego korzysta w piłce i dyrektor też musi mieć umiejętność zarządzania tą kwestią i ludźmi pracującymi analitycznie.
Mieliśmy staże w Holandii: w PSV Eindhoven i Feyenoordzie Rotterdam. Jeśli jednak mam być szczery, to polskie standardy w topowych klubach nie odbiegają bardzo od tamtejszych, jeśli chodzi o funkcjonowanie. Bardzo podobnie ten system działa w Lechu Poznań, jak w PSV czy Feyenoordzie. Mamy skąd brać wzorce. Mam wrażenie, że czasem za wszelką cenę chcemy zrobić kopiuj - wklej z zagranicznych wzorców i przekleić coś do naszej rzeczywistości. A my jesteśmy innym krajem. Nie jesteśmy w stanie jakiegoś elementu bezpośrednio od razu skopiować do danego klubu w Polsce, bo to "nie przejdzie".
Bądźmy sobą w tym wszystkim. Natomiast co do danych, to tak, coraz więcej korzystamy z nich w polskiej piłce. Jednak w naszym futbolu nie jesteśmy jeszcze powtarzalni w wielu kwestiach i przez to nie w każdym klubie praca z danymi będzie tak samo dobrze funkcjonować. Wychodzę z założenia, że dyrektor nie ma być najmądrzejszy i dobry ze wszystkiego, bo wtedy nie jest tak naprawdę dobry w niczym. Osobiście starałbym się wdrażać taki schemat w klubie, by otaczać się mądrzejszymi od siebie specjalistami w danych dziedzinach. Są przecież ludzie, którzy cudownie spełniają się w analizie danych. Natomiast takie osoby muszą umieć dogadać się ze sztabem, a dyrektor wraz ze sztabem musi umieć wykorzystać ich potencjał.
W Polsce często jest tak, że zbyt małym zaufaniem obdarzają właściciele czy prezesi klubów zatrudnianych dyrektorów sportowych. Problemem bywa nieumiejętność powierzenia dyrektorom realnej władzy i kompetencji. Bywa, że jest on tylko paprotką, pionkiem, kimś zatrudnionym tylko po to, żeby się opinia publiczna nie czepiała.
Po pierwsze, zmieńmy w końcu myślenie, że dyrektor sportowy to tylko osoba od transferów. Nie. Transfery może zrobić każdy. Często najważniejszą robotę pod tym względem robi szef skautingu czy sami skauci, którzy selekcjonują zawodników. Dla mnie dyrektor ma dużo szerszą rolę. Przede wszystkim zaplanowanie strategii klubu - na kilka lat - i trzymanie się jej konsekwentnie. Tak, by funkcjonować np. jak Lech Poznań. Przyjęli strategię, że chcą promować młodych, korzystać z pracy Akademii. I ta strategia konsekwentnie funkcjonuje, czy komuś się podoba, czy nie. Sprzedają i promują regularnie młodych zawodników. U nas największym problemem w futbolu jest niedostatek cierpliwości i zaufania.
My często zmieniamy trenerów, ale też osoby, które mają decydować o tej strategii. Jak nie będziemy cierpliwi - prezesi, właściciele - to nie będziemy w stanie porządnie ocenić pracy żadnego dyrektora. A ten dyrektor - pracy trenera. Chcemy wszystko tu i teraz. Chcemy wynik, choćby tymi słynnymi "starymi Słowakami", bo zanim młody Polak się ogra, to danego trenera już tu może nie być. Podsumowując: trzeba popracować nad zaufaniem i wtedy ludzie w danym klubie będą mogli wykorzystać swoje zdolności.
To nie tylko polski problem. Ostatnio głośno było o awanturze w Hajduku Split, który na stanowisku dyrektora sportowego najpierw zatrudnił ex gracza AC Milan Nikolę Kalinicia, który ściągnął do klubu Gennaro Gattuso. Niedługo potem nastąpiło trzęsienie ziemi i rozstanie z dyrektorem, w atmosferze wzajemnych pretensji i skandalu. Kalinić oskarżył władze, że traktowali go tylko jak "pionka". Taki scenariusz to nie jest rzadkość.
Na ostatnim zjeździe mieliśmy łączony kurs z trenerami UEFA Pro. Miałem przyjemność podczas jednych warsztatów pracować w grupie, gdzie był również Łukasz Piszczek. Powiedziałem coś w stylu "Bo my, Polacy...", taką narrację w którymś momencie przyjąłem. A Łukasz powiedział mi jedną rzecz: nie, że my Polacy. W Niemczech czy gdzieś indziej za granicą tak samo wiele analogicznych rzeczy się dzieje. To nie jest tak, że u nas nic nie działa, a za granicą wszystko działa świetnie. Oni też mają swoje problemy. Jak w tym przypadku w Chorwacji. To też nie jest tak, że każdy ex piłkarz może być dyrektorem. To, że ktoś kiedyś grał w piłkę może mu tylko pomóc ewentualnie, by być o ten jeden procent lepszym niż ktoś, kto w piłkę nie grał. Wśród byłych piłkarzy mnóstwo jest takich, którzy nie będą się nadawać, by zarządzać ludźmi w odpowiedni sposób czy budować strategię klubu.
A jak pan postrzega pożegnanie dyrektora sportowego Samuela Cardenasa z Rakowem Częstochowa, do którego doszło w ostatnich dniach? Z jednej strony, od pewnego czasu spodziewano się, że może to nastąpić. Z drugiej - gdy go zatrudniano, zapowiedzi były dużo bardziej ambitne.
Z tego, co czytałem, to on sam zrezygnował. Myślę, że po powrocie trenera Marka Papszuna mógł też zdać sobie sprawę, kto jest numerem jeden w klubie. Raków tak wcześniej funkcjonował - trener Papszun był najważniejszy. Był też odpowiedzialny za wiele ruchów, które się sprawdzały. Nie wiem nawet czy w Rakowie w ogóle jest potrzebny dyrektor sportowy. To jest trochę inny klub, inaczej funkcjonujący. Nie mówię, że źle, tam jest pomysł na funkcjonowanie tego klubu. Być może w tej całej układance dyrektor był potrzebny do tego, by ściągnąć konkretnych zawodników, którzy mogą kiedyś zostać sprzedani za dobre pieniądze. Wszyscy w Polsce wiedzieli, że prędzej czy później Cardenas rozstanie się jednak z Rakowem.
Pisał pan, że kurs dla dyrektorów sportowych to był "czas, który pokazał, w jakim kierunku powinienem dalej się rozwijać." Wiadomo już coś więcej o tym, co dalej, jakie ma pan kolejne plany?
Na pewno nie było to szkolenie, na którym powinienem skończyć swoją edukację i powiedzieć "ja już wszystko umiem". Ten kurs mi pokazał, w którą stronę mogę się rozwinąć. Poszerzyłem wiedzę, ale wiem, że gdziekolwiek znajdę teraz pracę, warto dalej poszerzać te umiejętności. Na kolejny podobny kurs trudno na tym etapie iść, bo jedynie pozostaje ten międzynarodowy, ale tam dostać się naprawdę nie jest prosto. Nawet nie mam co myśleć o tym, bo to jest dla elitarnych osób. Jestem obecnie kandydatem do tego, by pracować w piłce. Warto dalej się szkolić, bo wiele rzeczy jeszcze muszę się nauczyć. Choćby właśnie o wspomnianej wcześniej analizie danych, czy psychologii. Chciałbym zrobić też wyższą licencję trenerską niż obecnie mam, by jeszcze lepiej rozumieć szkoleniowców. Na dziś konkretnych propozycji pracy chyba nie ma, ale liczę, że ktoś mi zaufa. Niekoniecznie nawet na tym etapie na stanowisku dyrektora. Czasem warto przejść wszystkie szczeble.
Rozmawiała: Justyna Krupa, WP SportoweFakty