Wszystko jasne. W środę FC Barcelona ogłosiła podpisanie rocznego kontraktu z Wojciechem Szczęsnym, który w trybie pilnym został ściągnięty z piłkarskiej emerytury. Wszystko z powodu poważnej kontuzji Marca-Andre ter Stegena, który będzie pauzował do końca obecnego sezonu.
Choć pod koniec sierpnia polski bramkarz ogłosił zakończenie piłkarskiej kariery, dał się skusić mającej duży problem "Dumie Katalonii". Wszystkie formalności trwały zaledwie kilka dni i już wkrótce powinniśmy ponownie zobaczyć 34-latka między słupkami.
Tak szybkiego powrotu Szczęsnego do futbolu nie spodziewał się Cezary Wilk, były piłkarz m.in. Deportivo La Coruna i Realu Saragossa, obecnie ekspert ds. hiszpańskiej piłki w Canal Plus Sport czy Kanale Sportowym.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Szalony taniec mistrzyni olimpijskiej z Tokio! Fani są zachwyceni
W rozmowie z WP SportoweFakty były reprezentant Polski dodaje jednak, że trudno nie zrozumieć decyzji wybitnego bramkarza.
- Argumentacja, jaką Wojtek Szczęsny przedstawił przy ogłoszeniu decyzji o zakończeniu kariery, była tak przekonująca i analityczna, że naprawdę trudno było sądzić, że tak szybko wróci do gry. Z drugiej strony FC Barcelonie na pewno ciężko odmówić. To miejsce wyjątkowe i pewnie po analizie stwierdził, że spróbuje - mówi nam były piłkarz.
Można by więc stwierdzić, że obie strony osiągnęły sukces. FC Barcelona szybko sprowadziła wysokiej klasy bramkarza, a Szczęsny trafił do jednego z największych klubów na świecie. Z takim postawieniem sprawy nie zgadza się jednak nasz rozmówca.
- W kontekście tej historii nie używałbym słowa sukces. FC Barcelona straciła swojego bramkarza numer jeden, który był podstawowym golkiperem przez wiele lat. Dla niego to z pewnością ciężkie chwile. Dla Wojtka pewnie taki rodzaj przygody, ostatniego stempla w karierze, jednak na pewno też trudna decyzja.
Jako były piłkarz Cezary Wilk zwraca też uwagę, jak zatrudnienie Szczęsnego musi działać na psychikę Inakiego Peni, który był zmiennikiem Marca-Andre ter Stegena. I gdy pojawiła się dla niego otwarta droga do regularnej gry przez cały sezon, klub ściąga jednego z najlepszych bramkarzy Europy ostatnich lat.
- Jak się musi czuć Inaki Pena? Są dwie wersje. Pierwsza - na pewno czuje się fatalnie. Jest przecież numerem dwa za ter Stegenem, pojawia się wyczekiwana szansa, a klub szybko sprowadza kolejnego bramkarza. To dla niego ciężki moment, bo latami czekał na swoją szansę. Z drugiej strony - musi być świadomy realiów i tego, że pewnie nie jest numerem jeden dla Barcelony - tłumaczy były reprezentant Polski.
- Ale żeby odbić sytuację - pamiętamy co było w ostatnim sezonie w Realu Madryt, gdy kontuzji doznał Thibaut Courtois i swoje pięć minut miał Andrij Łunin, który wręcz wprowadził "Królewskich" do finału Ligi Mistrzów. Ale potem? W tym najważniejszym spotkaniu i tak zagrał Courtois.
Wilk wyznaje, że wręcz spodziewał się po trenerze "Dumy Katalonii" postawienia na hiszpańskiego bramkarza.
- Muszę przyznać, że z racji tego jak Hansi Flick prowadzi Barcelonę, jak ważni stali się młodsi zawodnicy, spodziewałem się, że stanowczo postawi na swoim i powie: tak, Inaki Pena jest teraz numerem jeden, a wy możecie sprowadzić bramkarza numer dwa. Stało się inaczej - komentuje.
Przez lata obowiązywała zasada, że bramkarz "Blaugrany" może nie być najlepszy w grze na linii, może mieć problemy na przedpolu, ale musi znakomicie grać nogami. Tego wymagał sposób gry drużyny, niezależnie czy jej szkoleniowcem był Pep Guardiola, Luis Enrique czy Xavi Hernandez.
Czy po przyjściu Hansiego Flicka sytuacja się zmieniła? Dodajmy, że w ostatnich latach w tym elemencie gry Szczęsny zrobił duży postęp.
- Mam wrażenie, że rola bramkarza w rozegraniu akcji Barcelony trochę straciła na znaczeniu i to, jak gra nogami, nie jest aż tak istotne jak wcześniej. Nadal jest to ważne, ale fundamentalne - mówi nam ekspert ds. hiszpańskiego futbolu.
- Gra Barcelony stała się szybsza, bardziej bezpośrednia i najważniejsze jest to, co dzieje się pod polem karnym rywala. Drużyna nie koncentruje się już tak bardzo na wyprowadzaniu piłki od własnej bramki - podsumowuje.
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty