Wściekł się totalnie, a później grał jak z nut. Tak Polska pokonała wielką Portugalię

Newspix / MAREK BICZYK / AGENCJA PRZEGLAD SPORTOWY / Na zdjęciu Mariusz Lewandowski i Cristiano Ronaldo
Newspix / MAREK BICZYK / AGENCJA PRZEGLAD SPORTOWY / Na zdjęciu Mariusz Lewandowski i Cristiano Ronaldo

- Byliśmy na przeciwnych biegunach. Powszechnie spodziewano się, że Portugalczycy z nami wygrają i to wysoko. Ale to my zwyciężyliśmy - mówi Mariusz Lewandowski o pamiętnej wygranej reprezentacji Polski. W sobotę znów zagramy z Portugalią.

Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty: W sobotę ważny mecz Polska – Portugalia w Lidze Narodów. Czego pan jako były reprezentant, a obecnie trener spodziewa się po tym spotkaniu?

Mariusz Lewandowski: Michał Probierz jest selekcjonerem od roku, ale widać, że ta drużyna się dopiero tworzy, że jest jeszcze w budowie. Trener nadal sprawdza rożne warianty taktyczne i możliwe opcje personalne. Zespół nie ma jeszcze wypracowanej powtarzalności, zmienia się skład, wielu piłkarzy nie ma jeszcze takiej pewności, która jest potrzebna na poziomie reprezentacji. Więc potrzebne jest reprezentacji Michała Probierza takie założycielskie zwycięstwo, które zbuduje tę kadrę. Taki mecz, jakim dla kadry Adama Nawałki była wygrana 2:0 z Niemcami w 2014 roku, w Warszawie. Tamto zwycięstwo scaliło grupę i zbudowało wiarę piłkarzy w sukces, którym później był ćwierćfinał na turnieju Euro 2016 we Francji.

Pan i pana koledzy z reprezentacji Polski Leo Beenhakkera też mieliście takie założycielskie zwycięstwo. Chodzi o wygraną 2:1 z Portugalią w Chorzowie w 2006 roku.

Wiem, że wielu ekspertów uznaje tamto spotkanie – pewnie ze względu na klasę rywala – jednym z najlepszych meczów reprezentacji Polski w historii. Portugalczycy byli wtedy krótko po mundialu w Niemczech, gdzie zajęli 4. miejsce. Mieli w składzie same gwiazdy z Cristiano Ronalado i Simao Sabrosą na czele. A my wtedy byliśmy krótko po laniu od… Finlandii, która wygrała z nami w Bydgoszczy 3:1. Byliśmy wtedy na przeciwnych biegunach. Powszechnie spodziewano się, że Portugalczycy z nami wygrają i to wysoko. Ale to my zwyciężyliśmy 2:1, a tamten mecz stał się dla nas trampoliną do późniejszego sukcesu. Wtedy Polska po raz pierwszy w historii awansowała do mistrzostw Europy. To było duże osiągnięcie. Rezultat meczu w Chorzowie to była ogromna niespodzianka, ale kiedy rok później pojechaliśmy na rewanż do Lizbony, to wtedy już Portugalczycy mieli wobec nas duży respekt. To się czuło na boisku. Zremisowaliśmy na wyjeździe 2:2.

Pan mógł w Chorzowie w ogóle nie zagrać, bo kilka dni wcześniej, w meczu z Kazachstanem mocno pan podpadł Beenhakkerowi. Pamiętam, że kiedy już w 30. minucie selekcjoner podjął decyzję, że zostaje pan zmieniony, dostał pan szału. Nie spodobała się panu ta "wędka". Nie podał pan ręki trenerowi, zresztą zszedł pan z boiska w innym miejscu niż stał Leo. Wymachiwał pan w geście niezadowolenia rękoma, coś pan wykrzykiwał i poszedł prosto do szatni!

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Szokujące sceny! Młodzi piłkarze skoczyli sobie do gardeł

No wściekłem się totalnie! Muszę to przyznać. Nie rozumiałem tej zmiany. Czułem, że nie grałem gorzej niż inni, a tu nagle – po 30 minutach meczu – taka nieprzyjemna sytuacja. Frustracja była we mnie tym większa, że ja wtedy byłem podstawowym piłkarzem Szachtara Donieck. Grałem z klubem w europejskich pucharach, nawet w Lidze Mistrzów i grałem wszystko po 90 minut, od dechy do dechy. Czułem, że jestem w dobrej formie i tę zmianę Beenhakkera odebrałem jako totalny afront. Wkurzyłem się na tyle, że gdy poszedłem do szatni, to zadzwoniłem od razu do mojej żony Marty i powiedziałem jej, że w tej chwili rezygnuję z występów w reprezentacji. I że z kadrą nawet nie wracam do Polski, tylko jadę na lotnisko, wynajmuję prywatny samolot i lecę prosto do Doniecka.

Miałem okazję kiedyś poznać pana żonę podczas wyjazdu reporterskiego, gdy odwiedziłem was w Doniecku. Temperamentna kobieta. Bardzo jestem ciekaw, co panu powiedziała.

No jak to co?! Oczywiście op...rzyła mnie od stóp do głów. Powiedziała, że mi chyba woda sodowa uderzyła do głowy. Że mam natychmiast ochłonąć, a po meczu przeprosić Beenhakkera za swoje zachowanie. I oczywiście miała rację. To był dla mnie kubeł zimnej wody na moją rozgrzaną głowę.

Pan z tej podpowiedzi żony skwapliwie skorzystał. Z tego co pamiętam, to jeszcze na lotnisku w Kazachstanie, przy całej drużynie, przeprosił pan selekcjonera.

A on te przeprosiny przyjął. Poza tym, że rozmawiałem z żoną, to miałem też okazję posłuchać trenera Bogusława Kaczmarka, który wówczas członkiem sztabu Leo. No i "Bobo" też mi tłumaczył, że ta zmiana to nie było nic personalnego, że niepotrzebnie tak źle to przyjąłem, bo to była zmiana taktyczna. Trener wprowadził na boisko za mnie wysokiego Przemysława Kaźmierczaka, który zresztą miał asystę przy golu zdobytym przez Ebiego Smolarka. Także Wojtek Kowalewski, nasz bramkarz tłumaczył mi, że niepotrzebnie się zagrzałem. Także inni zawodnicy kadry dali mi wsparcie, przekonywali, że absolutnie nie powinienem rezygnować z gry w reprezentacji. No, a kiedy emocje opadły, ochłonąłem, zdałem sobie sprawę, że źle się zachowałem, tak mocno manifestując swoje rozczarowanie. Cieszę się, że Beenhakker był wtedy na tyle wyrozumiały dla mnie, bo wcale nie musiał. Sam dzisiaj jestem trenerem i nie mając tak wielkiego doświadczenia jak Leo, nie wiem, czy bym tak samo jak on zareagował. Być może takiego krnąbrnego zawodnika bym z drużyny wyrzucił.

Co ciekawe, Leo nie chował do pana urazy. W tym piekielnie ważnym meczu z Portugalią wystawił pana w podstawowym składzie i nie zmienił do końca meczu.

W ogóle później to było już tak, że u Leo grałem w każdym meczu od początku do końca. Wydaje mi się, że paradoksalnie ta sytuacja Kazachstanu z moim udziałem, nam bardzo – jako drużynie – pomogła. To było takie ujście złych emocji, po tym kiepskim początku eliminacji. Jakbyśmy się pozbyli tego ciężkiego bagażu i nastąpiło nowe otwarcie. I od tego momentu wszystko ruszyło, poszło jak z płatka. A pierwszym etapem tego nowego otwarcia był właśnie mecz w Chorzowie z Portugalią. Już po ustawieniu na treningach przed tym spotkaniem czułem, że Beenakker na mnie postawi, że nie ma pretensji o mój wybuch złości w Kazachstanie. Zresztą dawał mi to odczuć w indywidualnych rozmowach. Ja to jego wsparcie mocno czułem. Być może to moje zachowanie dało mu do myślenia, że ja – w sposób może mało udany – to jednak pokazałem, jak mi na grze w reprezentacji zależy.

I pięknie się mu pan odwdzięczył. Kapitalnie czyścił pan środek pola, był pan zaporą nie do przejścia. Nie wiem, ile zrobił pan wtedy wślizgów, ale pamiętam, że bardzo dużo.

Byłem dobrze przygotowany fizycznie. Nasz trener w Szachatrze Mircea Lucescu przywiązywał do tego elementu dużą wagę. Pamiętam, że grałem co trzy dni, mecz za meczem i nie było to dla mnie żadnym problemem. W klubie od końcówki 2002 roku to już nie wpuszczałem moich konkurentów do składu. Grałem wszystko albo prawie wszystko. To się oczywiście też przekładało na reprezentację. Pamiętam, że przed spotkaniem z Portugalią miałem pewność, że ja jestem dobrze przygotowany, ale nie miałem pewności, jak zagra cały zespół, bo on się dopiero budował, powstawał. W obecnej kadrze Michała Probierza też tak to wygląda. Z tym że my chyba mieliśmy więcej zawodników, którzy byli liderami na boisku, osobowościami. Bramkarze: Wojtek Kowalewski, a później Artur Boruc, Michał Żewłakow, Marcin Wasilewski, Jacek Krzynówek, wchodzący do kadry Kuba Błaszczykowski, Ebi Smolarek, Maciek Żurawski. Mam wrażenie, że w dzisiejszej reprezentacji takich silnych osobowości trochę brakuje.

Na co pan będzie zwracał szczególnie uwagę w sobotnim meczu Polski z Portugalią?

Na – być może już ostatni – pojedynek wielkich gwiazd, czyli Robert Lewandowski kontra Cristiano Ronaldo. Kolejnego takiego spotkania może już nie być.

Widzi pan w obecnej kadrze piłkarza, który byłby pana godnym następcą na pozycji defensywnego pomocnika? Ostatnio często wymienia się w tym kontekście Maximiliana Oyedele, który właśnie dostał swoje pierwsze powołanie do reprezentacji Polski.

Rzeczywiście jest problem z taką klasyczną "szóstką", czyli defensywnym pomocnikiem, który potrafi grać przed obrońcami, który ma dużo przechwytów, odbiorów i daje komfort zawodnikom ofensywnym, żeby mogli śmiało grać do przodu, bo tyły on zabezpieczy. Takiego piłkarza reprezentacja ostatnio nie miała. Dlatego kiedy się tylko pojawił Oyedele, to Michał Probierz od razu po niego sięgnął. Oglądałem go na ostatnio na żywo w meczu Legii z Betisem i jestem pod wrażeniem. Potrafi być skuteczny w defensywie, ale też imponuje dobrym wprowadzeniem piłki do przodu po odbiorze. Przyszłość przed tym chłopakiem, ale tonujmy oczekiwania, bo to dopiero jego początki w reprezentacji.

Rozmawiał Dariusz Tuzimek

Źródło artykułu: WP SportoweFakty