No nareszcie. Ciągnęliśmy rywala na glebę i chcieliśmy łeb urwać [OPINIA]

PAP / Piotr Nowak / Jakub Moder
PAP / Piotr Nowak / Jakub Moder

To było widowisko jak sen wariata. Sześć goli i jedna czerwona kartka. Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Po meczu z Chorwacją nie jesteśmy ani specjalnie głupsi, ani specjalni mądrzejsi.

W tym artykule dowiesz się o:

To był szalony mecz. Mnóstwo emocji, energii, goli, ale też błędów i wpadek. Kibice lubią takie spotkania. Eksperci trochę mniej, bo co z tego okładania się po głowach dechami – niczym na wiejskiej zabawie – wynika? Trudno powiedzieć. Zadaniem Polaków była walka o awans do pierwszego koszyka w eliminacjach do mundialu 2026, czyli wyprzedzenie Chorwacji w Lidze Narodów. Nie oszukujmy się: ten cel mocno się nam oddalił i już niewiele tutaj od Polaków zależy.

Jeśli ktoś spyta, czy szklanka jest do połowy pusta, czy do połowy pełna, to trzeba odpowiedzieć, że płynu jest w tej szklance dokładnie tyle samo co było.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Messi i spółka świętowali. Mieli ku temu ważny powód

Reprezentacja Polski pod wezwaniem Michała Probierza nadal wygląda trochę jak budowa domów w czasach wczesnego PRL-u, czyli co się polepszy to się popieprzy. A jeśli coś się w południe przewróci, ściana zawali, to do wieczora naprawimy i odbudujemy. I tak kręcimy się miejscu.

Powiedzieć, że spotkanie z Chorwacją było "nieuczesane” to nic nie powiedzieć. Ten mecz wyglądał jak podwórkowe starcie siódmej A z siódmą B, gdzie za bramki robią tornistry. Trenerzy, dla których dyscyplina taktyczna jest podstawą, a fundamentem defensywa, musieli ze zdziwienia przecierać oczy i rwać włosy z głowy. Tak naiwnie się dzisiaj już nie gra.

Niestety znów potwierdziło się to, co już wiedzieliśmy. Nasza reprezentacja fatalnie gra w defensywie i znów nie tylko o samych obrońców chodzi. Czy my mamy jakiś plan taktyczny, jakąś przygotowywaną strukturę meczu, pomysł? Niestety, obrazki z Narodowego przypominały nieco złą lekcję wf, gdy nauczyciel rzuca dzieciakom piłkę, a cała reszta jest improwizacją.

Zaczęliśmy mocno i dobrze. Strzelamy gola i… No właśnie: i co z tego? Skoro później w 7 minut tracimy aż trzy bramki. Tak jakby to nie była reprezentacja Polski, tylko drużyna z okręgówki w ciężki niedzielny poranek, po weselnej nocy swojego kapitana. Jeszcze tuż przed przerwą nasz najlepszy solista – Nicola Zalewski - zdobył gola na 2:3. W drugiej połowie Sebastian Szymański wyrównał na 3:3. Brawo dla reprezentacji za ten powrót do meczu. Nieczęsto się zdarza wrócić do gry z wyniku 1:3.

Ale żeby nie było za słodko. W końcówce meczu wylatuje z boiska chorwacki bramkarz Dominik Livaković. Jak to jest, że przez kwadrans gry w przewadze nie udaje się Polakom stworzyć żadnej okazji do strzelenia gola?

Z plusów należy dostrzec, że w końcu Kamil Piątkowski dostał szansę pokazania się na trochę dłużej na boisku i świetnie ten czas wykorzystał. To kawał piłkarza. Widać, że wybór obrońców wcale nie jest tak ubogi, jak nam sugerowano. Są inne opcje niż Dawidowicz z Bednarkiem. Choć o tym drugim dzisiaj można pisać tylko dobrze.

Kiedy zobaczyłem jak Jan Bednarek – tuż przed pierwszym golem dla Polaków – powala rywala na glebę, ciągnie go za koszulkę i wyraz twarzy ma taki, jakby chciał rywalowi łeb urwać, to pomyślałem: no nareszcie! Sympatyczny Janek kazał nam poczekać ponad 60 swoich meczów w kadrze, żeby pokazać, że jest prawdziwym mężczyzną.

Selekcjoner nadal zaskakuje swoimi decyzjami taktycznymi i wyborami personalnymi. Jedyne w czym Michał Probierz jest konsekwentny to… niekonsekwencja. Kiedy zobaczyłem, że Kacpra Urbańskiego nie ma w składzie na Portugalię, mocno się zdziwiłem. Przecież ten chłopak był naszym najlepszym piłkarzem na Euro 2024. Nawet uchodzi za odkrycie Probierza. Czemu więc nie grał? On musi grać. I mecz z Chorwacją to potwierdził. Urbański się nie chowa, nie boi wychodzi do piłki. Chce grać. No z tego korzystajmy.

I byłoby dla tej reprezentacji lepiej, gdyby sztab trenerski skupił się jednak na meczach.

Kiedy we wtorek rano przeczytałem krzyczący tytuł artykułu, że selekcjoner Michał Probierz został brutalnie zaatakowany bladym świtem (o godzinie 4.20) serią nieprzyjemnych esemesów, pomyślałem tylko o jednym: przykra sprawa z niedzieli. Ale po co ją selekcjoner upublicznił w dniu meczu z Chorwacją. Nie rozumiem. Chyba że chodziło tylko o to, by tę aferę podlać sosem rodzinnej vendetty wymierzonej w Probierza.

Naprawdę selekcjoner ma czas na zgrupowaniu, żeby sprzedawać dziennikarzom treść esemsów? Czemu to służy?

I czemu służy to, że w wieczór przed meczem z Portugalią członek sztabu szkoleniowego Sebastian Mila wręcza nagrodę na Gali Żużlowej? Naprawdę na godziny przed spotkaniem Ligi Narodów sztab nie ma ważniejszych rzeczy do zrobienia? Adam Nawałka miał inne standardy.
No chyba, że przyjmujemy teraz za standard to, że skład kadry na turniej mistrzostw Europy selekcjoner duka z kartki podczas wizyty na prywatnym polu golfowym. Jeśli tak. to wszystko jest w porządku.

Źródło artykułu: Dariusz Tuzimek