Remisem 3:3 zakończył się mecz Polski z Chorwacją w Warszawie w Lidze Narodów. Biało-Czerwoni przegrywali 1:3, ale odrobili straty.
Więcej niż o samym wyniku dyskutuje się jednak o sytuacji z 76. minuty. Wówczas bramkarz reprezentacji Chorwacji wybiegł przed pole karne, by wybić piłkę. Co prawda trafił w nią, ale wyprostowaną nogą mocno uderzył też w okolice kolana Roberta Lewandowskiego.
Sędzia nie miał wątpliwości i ukarał Dominik Livakovicia czerwoną kartką. Chorwacka drużyna oraz eksperci z tego kraju nie zgadzali się z taką decyzją arbitra i twierdzili, że powinno liczyć się przede wszystkim to, że bramkarz najpierw trafił w piłkę, a dopiero później zderzył się z kapitanem reprezentacji Polski.
Odmienne zdanie mają Polacy. Zaraz po faulu Chorwata w sieci zawrzało. Pojawiły się mocne opinie kilku dziennikarzy, które szybko zaczęły cytować także chorwackie media.
"Jeden z polskich dziennikarzy przekroczył granicę dobrego smaku" - napisał serwis sportske.jutarnji.hr.
Chorwatom chodzi o ten wpis Damiana Smyka z goal.pl: "Ale za takie skurw*** wejścia w jakichś Ligach Narodów to bym zawieszał na długi czas. Chłopie, o złote kalesony grasz, a coś takiego robisz. Won" - napisał dziennikarz w serwisie X.
Ten sam serwis przytacza również opinię kolejnego polskiego dziennikarza Tomasza Hatty z igol.pl. "Livaković bandyta. Zero usprawiedliwienia, że piłkę wybijał. Przecież to było na złamanie nogi... czerwona w 10000% zasłużona" - napisał.
Inne chorwackie portale również odnotowały temat komentarzy po faulu na Lewandowskim. "Polacy zareagowali gwałtownie. Ich dziennikarze twierdzą, że Livaković kopiąc Lewandowskiego mógł zakończyć karierę jednego z najwybitniejszych piłkarzy w polskiej historii" - czytamy w serwisie index.hr.
"Polacy nazwali naszego bramkarza bandytą i oczekują dłuższego zawieszenia" - dodali dziennikarze portalu vecernji.hr.
Chorwaccy dziennikarze przytoczyli też wpisy internautów z sieci, w których Livakoviciowi grożono śmiercią.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Szokujące sceny! Młodzi piłkarze skoczyli sobie do gardeł