Fakty są takie: Legia Warszawa znalazła się wśród najlepszych ośmiu zespołów fazy ligowej Ligi Konferencji i wiosną zagra w 1/8 rozgrywek. Jagiellonii zajęła miejsce tuż za czołówką, była dziewiąta i w nowym roku wystąpi w 1/16 finału.
Długo mogliśmy cieszyć się z tego, że mistrz kraju i Legia były obok Chelsea najlepszymi drużynami Ligi Konferencji. Drużyna Goncalo Feio dopiero w piątej kolejce straciła pierwsze gole w pucharach. Jagiellonia też szła jak burza. Nikt przecież nie spodziewał się zwycięstwa nad FC Kopenhagą w Danii. A drużyna Adriana Siemieńca wygrywała kolejne spotkania.
Nagle zwycięstwa polskich zespołów w Europie stały się czymś naturalnym, nawet spowszedniały kibicom. Dlatego gdy Jagiellonia i Legia w końcu straciły punkty, można było kręcić nosem, mieć duży niedosyt. A to jednak nowość w realiach polskich klubów na arenie międzynarodowej. Przez wiele lat kibice raczej wstydzili się, gdy ich drużyny kończyły przygodę z pucharami jeszcze w wakacje, na etapie eliminacji.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Wow! Fantastyczna przewrotka w Brazylii
Trzeba było stworzyć nowe rozgrywki, by nasze zespoły w końcu znalazły swoje miejsce w Europie. Liga Konferencji stała się ziemią obiecaną dla przedstawicieli ekstraklasy. Wcześniej Lech Poznań doszedł do ćwierćfinału, rok temu Legia grała na wiosnę z Molde. Nastała nowa era, pewna regularność. Można w końcu powiedzieć, że staliśmy się solidnym średniakiem na piłkarskiej mapie Europy.
Polskie kluby w końcu znalazły swoje miejsce. Możemy poczuć się dopieszczeni, a nawet względnie mocni na arenie międzynarodowej. Można się śmiać, że Liga Konferencji to jedynie puchar pocieszenia, marna podróbka Champions League, czy nawet Ligi Europy, ale tylko w tym sezonie Legia i Jagiellonia zarobiły razem ponad piętnaście milionów euro za czwartkowe występy w pucharach.
Finisz naszych klubów w Lidze Konferencji Europy był co najwyżej średni, by nie powiedzieć słaby. Legia przegrała z Lugano (1:2) i Djurgardens IF (1:3), ale trzeba zwrócić uwagę na okoliczności. W Szwecji była osłabiona kadrowo, grała bez siedmiu zawodników.
"Jaga" ewidentnie padła ofiarą zmęczenia rundą. Na oparach sił dojechała do mety - przegrała z Mladą Bolesław (0:1) i na koniec zremisowała z Olimpią Ljublana (0:0). Zwłaszcza mistrz Polski mógł wycisnąć na finiszu więcej i na pewno piłkarze Adriana Siemieńca czują niedosyt.
Zwłaszcza, że Cercle Brugge rzutem na taśmę uratował remis z Basaksehirem w szóstej minucie doliczonego czasu gry. W pole karne Belgów wyszedł bramkarz Turków, uderzył głową i prawie padł gol. Wygrana drużyny Krzysztofa Piątka dawałaby Jagielloni miejsce w najlepszej ósemce, ale tak się nie stało. I dlatego można czuć złość.
Gdy jednak emocje odejdą, trzeba docenić osiągnięcia naszych przedstawicieli. Taki wynik, czyli awans dwóch polskich zespołów do kolejnej rundy, polski kibic wziąłby przed sezonem w ciemno. Nie wypada marudzić.
Oprócz tego Legia i Jagiellonia zbierają punkty w rankingu UEFA, które za chwilę przerodzą się w konkretne zyski. Polska walczy o czołową "piętnastkę". Na razie traci do tej lokaty nieco ponad pół punktu, a już przeskoczyła o jedną pozycję - z osiemnastego na siedemnaste miejsce.
Dalej jest możliwe, że za dwa sezony nasza ekstraklasa będzie miała dwóch przedstawicieli w eliminacjach Ligi Mistrzów. A Legia i Jagiellonia nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa.
Mateusz Skwierawski, dziennikarz WP SportoweFakty