Korespondencja z Sankt Gallen - Krzysztof Sędzicki
Pewnie dla sporej części widzów, starcie Niemcy-Polska było pierwszym lub jednym z pierwszych kontaktów z żeńskim futbolem. To zrozumiałe, duży turniej ma swoje prawa i poprzez duży zasięg pozwala przyciągnąć nowych kibiców. Ale na starcie imprezy nie brakowało też przecież głosów, że "niemiecki walec zmiażdży Biało-Czerwone". Wprawdzie przed meczem nie miałbym odwagi postawić całego swojego majątku na to, że tak nie będzie, ale absolutnie o "pogromie", "wstydzie" czy "blamażu" nie ma mowy.
Ba, w pierwszej połowie piłkarki trenera Christiana Wuecka były coraz bardziej sfrustrowane, bo nie tyle nie mogły się dobić do bramki Kingi Szemik, co nie mogły oddać porządnego strzału. Potrzebny był błysk geniuszu Jule Brand. Jak tracić gole, to takie. Tu trudno było zrobić coś więcej. To było przepiękne uderzenie, z wysoką parabolą ‑ wręcz wzorowe, by bramkarka nie miała możliwości wyłapania piłki.
Polski kibic piłkarski, który ma prawo odczuwać frustrację po ostatnich występach męskiej reprezentacji, mógł w końcu zobaczyć walkę o każdy centymetr trawy. Widział też, że choć momentami brakowało już niektórym dziewczynom pary, to pojawiała się koleżanka, która naprawiała błąd drugiej. Na tym właśnie polega praca zespołowa. Nawet jeśli sportowo gdzieś nie dojeżdżałyśmy, to wypełniałyśmy ubytki ostatkiem sił lub nawet sercem.
ZOBACZ WIDEO: "Pod siatką". Polscy siatkarze brylują w Lidze Narodów. Wspaniała przygoda w Chinach
Porażka lub remis zespołu z europejskiej TOP4 z drużyną, która dopiero weszła do najlepszej szesnastki należałoby postrzegać w kategorii sporej niespodzianki lub nawet sensacji. One w sporcie oczywiście się zdarzają, ale na tym poziomie przypadek jest już zredukowany do minimum. To reprezentacja Niemiec jest aktualnym wicemistrzem Europy i brązowym medalistą olimpijskim. Aby móc poszczycić się takimi tytułami, trzeba prezentować już naprawdę wysoki, a momentami nawet wybitny poziom.
Na ten poziom Niemki musiały się wznieść, by wpakować piłkę do polskiej bramki. Musiały zużyć bardzo dużo cierpliwości, by w końcu cieszyć się z gola. To już nie była lawina czy efekt domina jak w Lidze Narodów, gdzie same trochę im pomogłyśmy wyjść na prowadzenie. Były przygotowane na Ewę Pajor, ale czy spodziewały się, że plany krzyżować im będzie ta uśmiechnięta zadziora z młodej Barcelony Emilia Szymczak?
Właściwie w Sankt Gallen nie wydarzyło się nic, czego byśmy się nie spodziewali. No, może poza przedwczesnymi zejściami Pauliny Dudek czy Giulii Gwinn, ale to z powodów zdrowotnych. Doszłyśmy już do takiego poziomu, że niemieckie piłkarki muszą pokazać coś ekstra żeby z nami wygrać.
Oczywiście na drugim biegunie jest żal - że w pierwszej połowie Natalia Padilla-Bidas czy Ewa Pajor zerwały się defensywie przeciwniczek odrobinę za wcześnie (mimo że i tak nie wykorzystały sytuacji sam na sam) - że jednak któraś z naszych do tej Jule Brand nie doskoczyła, że w 65. minucie Pajor uderzyła prosto w bramkarkę. Pewnie, że szkoda. Takie okazje trzeba wykorzystywać, szczególnie że przeciwko takim rywalkom ich nie będzie multum. Tego się jeszcze musimy nauczyć.
Ale możemy być dumni z tego jak walczyły oraz ile sił włożyły w to, by tak to właśnie wyglądało. Wracamy do naszej myśli przewodniej z dywizji A Ligi Narodów – tylko grając z najlepszymi możemy się czegoś nauczyć i podnosić swój poziom. Dla całej naszej kadry – łącznie z trener Niną Patalon - to też był test na radzenie sobie z emocjami. Skoro nie spuszczamy głów, to chyba nie było tak źle, prawda? Szwedki i Dunki dostały sygnał, że trzeba się będzie z nami liczyć.
Zapytam się grzecznie, wy z polski???