Tego dnia Legia pogrążyła się żałobie. Mija rok od śmierci legendy polskiego futbolu

PAP / Bartłomiej Zborowski / Lucjan Brychczy
PAP / Bartłomiej Zborowski / Lucjan Brychczy

2 grudnia przypada pierwsza rocznica śmierci Lucjana Brychczego. Legendarny napastnik Legii przez niemal całe swoje życie był związany ze stołecznym klubem, najpierw jako piłkarz, a potem w roli trenera i działacza.

W tym artykule dowiesz się o:

Skromny, cichy człowiek, codziennie dojeżdżający do pracy autobusem numer 171 z centrum Warszawy. Taki właśnie był Lucjan Brychczy, jeden z najlepszych polskich piłkarzy i absolutna legenda Legii Warszawa.

Zmarł 2 grudnia 2024 roku, w wieku 90 lat. - Tata niestety zachorował na zapalenie płuc. Nie zdołał z tego wyjść - przekazał "Przeglądowi Sportowemu" Onet jego syn, Ryszard. Tego dnia cała społeczność Legii pogrążyła się w żałobie.

Chciał go wielki Real Madryt

Z Brychczym stołeczna ekipa osiągnęła swoje największe sukcesy. Został jej piłkarzem w 1954 roku i grał tam przez kolejnych 19 sezonów. W tym czasie klub zdobył po cztery mistrzostwa kraju i Puchary Polski, a sam "Kici" trzykrotnie sięgnął po koronę króla strzelców ligi.

Jego historia mogła potoczyć się jednak inaczej. W 1959 roku reprezentacja Polski przegrała 2:4 z Hiszpanią, a na listę strzelców wpisali się Brychczy i Ernest Pohla. Ten pierwszy pozostawił po sobie tak znakomite wrażenie, że przyciągnął uwagę władz Realu Madryt.

"Podobno po meczu Di Stefano i Gento chcieli mnie wziąć do Realu, a 'Mag futbolu', trener (Helenio) Herrera, powiedział, że pasowałbym do Di Stefano, Genta i Suareza. Mówiło się jeszcze długo o tym, że Real próbował nawiązać kontakt z naszymi oficjelami, ale jak wiadomo, w tamtych czasach można było zmienić klub tylko w jeden sposób: uciekając z kraju" - wspominał w swojej biografii "Kici. Lucjan Brychczy - Legenda Legii Warszawa". Ostatecznie nigdy nie grał w zagranicznym klubie, a całą karierę spędził w barwach "Wojskowych".

Jak Ślązak został legendą Legii?

- Przyszedłem do Warszawy na dwa lata, w celu odbycia służby wojskowej. Miałem trafić na Łazienkowską pół roku później, ale przyjechali do mnie panowie z wojska z zapytaniem, czy dałbym radę rozpocząć służbę trochę wcześniej. Pomyślałem sobie, że fajnie się złożyło, dzięki temu wrócę pół roku wcześniej. I zamiast powrotu zostałem w Legii do dziś – opowiadał kilka lat temu, w rozmowie z Legia.Net.
 
Brychczy podkreślał, że pochodzi z tradycyjnej śląskiej rodziny. Urodził się 13 czerwca 1934 roku w Nowym Bytomiu, dzisiejszej dzielnicy Rudy Śląskiej. Jego ojciec był urzędnikiem, a matka zajmowała się domem.

W dzieciństwie zapisał się do sekcji bokserskiej. Był niskim, barczystym chłopcem. Robił szybkie postępy. Został nawet wytypowany do walki pokazowej, ale jego ojciec zabronił mu kontynuowania kariery, uznając boks za niebezpieczny i ogłupiający. Niedługo później rozpoczęła się jego wielka piłkarska przygoda.

Na testy zaprosił go Ruch Chorzów. Brychczy nie przeszedł ich z powodu... za dużych butów, jakie otrzymał. Zainteresowanie wykazały nim inne śląskie kluby, w tym Piast Gliwice. Jego talent dostrzegł również ówczesny trener Legii Warszawa, Janosz Stainer. Młody piłkarz otrzymał powołanie do wojska, co rozpoczęło jego piłkarską karierę w stolicy.

Z czasem Legia, tworząc zespół oparty na Ślązakach, zyskała miano największego klubu w Polsce. Ernest Pohl, Edmund Kowal i Lucjan Brychczy tworzyli formację nie do zatrzymania, realizując zalecenia trenera Steinera.

- Mówił trochę po niemiecku, trochę po węgiersku, trochę po polsku. Taktyka Steinera była prosta: Kowal podaje do Brychczego, on do Ernesta Pohla, który strzela, i Legia prowadzi 1:0 -wspominał "Kici". Był niskim zawodnikiem, ale wyróżniał się nadzwyczajną techniką. Imponował nią nawet wiele lat po zakończeniu kariery sportowej.

Całą ją spędził w Legii Warszawa. Dla tego klubu rozegrał 452 mecze, w których zdobył 226 goli. Chociaż kilkukrotnie rozważał powrót na Śląsk, ostatecznie pozostał wierny "Wojskowym".

Brychczy wyrósł też na jednego z liderów reprezentacji Polski. Zadebiutował w niej 8 sierpnia 1954 roku, w zremisowanym 2:2 meczu z Bułgarią. Na przestrzeni 12 lat wystąpił w jej 59 spotkaniach, zdobywając w nich 19 goli. W czasach, gdy polska piłka nożna dopiero zdobywała międzynarodowe uznanie, jego umiejętności techniczne, precyzyjne podania i wyjątkowy przegląd pola były na wagę złota.

Po przejściu na piłkarską emeryturę kilkukrotnie obejmował funkcję pierwszego trenera i asystenta w Legii. W 2014 roku został honorowym prezesem klubu. Funkcję tę pełnił aż do śmierci. Łącznie był związany z warszawskim klubem aż przez 70 lat.

Legia pamięta o swojej legendzie

Brychczy już za życia został uhonorowany przez Legię. Trybuna południowa stadionu przy ul. Łazienkowskiej  nosi jego imię. W 2016 r., obok ściany mistrzów (przed wejściem do szatni), została wmurowana tablica upamiętniająca znakomitego napastnika. Osiem lat później na warszawskiej Ochocie powstał mural z jego wizerunkiem.

Pogrzeb Brychczego odbył się 9 grudnia na Cmentarzu Powązkowskim. Tłumnie zjawili się na nim kibice Legii, którzy pożegnali swoją legendę we wzruszający sposób. Odśpiewali "Sen o Warszawie" Czesława Niemena, wznieśli szaliki i użyli rac. W uroczystości wzięli udział także działacze klubu oraz jego ówcześni i byli piłkarze.

12 grudnia 2024 roku Legia rozegrała swój pierwszy domowy mecz od śmierci Brychczego, mierząc się z FC Lugano w Lidze Konferencji. Kibice przygotowali efektowną oprawę. Zawierała ona wizerunek zmarłego w czasach jego gry dla stołecznego klubu oraz napis "Żegnaj, Legendo". Na ławce rezerwowych pozostawiono jedno wolne miejsce. Znalazło się na nim zdjęcie Brychczego.

"Legenda i symbol Legii Warszawa. Mistrz. Człowiek jedyny w swoim rodzaju. Legionista, który oddał stołecznemu klubowi wszystko. Mistrzu, zawsze zostaniesz w naszych sercach" - napisano o Brychczym na stronie internetowej klubu w pierwszą rocznicę śmierci. Te słowa doskonale oddają, jak wielką rolę odegrał w historii Legii.

Komentarze (1)
avatar
AmerykaninUSA
2.12.2025
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Patrzy Pan Panie Lucjanie i nie grzmi Pan?????Może z góry uda się rozpędzić ten warszawski szrot 
Zgłoś nielegalne treści