Maciej Kmita: W końcu, po półrocznej przerwie wrócił pan do zajęć z całą drużyną. Jak czuje się pan po powrocie na zieloną murawę?
Bartosz Ślusarski: Powrót na boisko bardzo cieszy, zwłaszcza na taką naturalną nawierzchnię. Na Cyprze trenowałem raczej z boku. Jestem bardzo zadowolony, czuję się dobrze. Wiadomo, że przede mną dużo pracy, ale w końcu wyszedłem pierwszy raz z drużyną, brałem już udział w grach.
Kontuzjowana noga się odzywa, jest jakaś blokada psychiczna?
- Nie odczuwam bólu, a może tylko niepewność. Widoczna po mnie jest półroczna przerwa w grze, nie mam jeszcze naturalnych ruchów i tak pewnie musi być jeszcze przez jakiś czas.
Kibice z niecierpliwością wyczekują pana powrotu w meczu ligowym. Kiedy to może nastąpić?
- Ciężko na to odpowiedzieć. Nie chciałbym ciągle powtarzać, że chcę wrócić jak najszybciej, czas to pokaże. Po takiej kontuzji i rehabilitacji trudno określić dokładnie kiedy zagram, ale ten czas się zbliża. Mam nadzieję, że to nastąpi już niedługo. Sobie po cichu liczę, który to może być mecz. Nie chciałbym jednak oficjalnie mówić kibicom, bo później się okaże, ze nie zagram i będą niezadowoleni albo może wcale nie czekają? (śmiech)
Trener Lenczyk wspomniał przed wylotem na Cypr, że na chwilę zboczył pan w czasie rehabilitacji na złą drogę. Mógłby pan odszyfrować te słowa szkoleniowca?
- Nie chciałbym się mocno rozwodzić nad tą sprawą. Trener ma swoje zdanie na ten temat, ja mam swoje. Chciałbym podkreślić, że trafiłem pod dobrą opiekę doktora Wielkoszyńskiego, który jest naprawdę dobrym fizjoterapeutą, odpowiadającym za przygotowanie sportowców i przywrócenie im sprawności po kontuzjach. Wielu chłopaków z różnych drużyn jeździ do niego prywatnie. Jest prawdziwym "znachorem".
Chodziło o pana współpracę z Filipem Piętą? (fizjoterapeutą prowadzącym m.in. rehabilitację Łukasza Garguły)
- Muszę powiedzieć, że po czasie, który spędziłem w gabinecie u Filipa Pięty mogę być tylko zadowolony, że byłem pod opieką ich obu. Wszystko wygląda dobrze i jestem na dobrej drodze. Zapewniam, że wszystko jest w porządku.
Skupmy się na lidze. Równo rok temu pod wodzą Artura Płatka Cracovia rozpoczynała bój o utrzymanie. Jak w pana oczach wygląda porównanie tamtego stanu rzeczy z obecną sytuacją, kiedy szkoleniowcem jest Orest Lenczyk?
- Staram się nigdy nie porównywać pracy trenerów. Powiem tak - minionej jesieni mieliśmy słabsze momenty, kiedy przegrywaliśmy mecze. Jednak potem przyszła dobra seria czterech zwycięstw. Nie możemy teraz więc załamywać się pierwszymi dwoma porażkami, a będziemy w stanie powtórzyć tą jesienną passę.
Wspomniał pan o dwóch pierwszych wiosennych meczach. Zaprezentowaliście się z niezłej strony, dwukrotnie pierwsi strzelaliście bramkę, a mimo to nie zdobyliście punktów.
- To były dwa różne mecze. Uważam, że z Legią mogliśmy wygrać. Rywale grali w osłabieniu, a my długo prowadziliśmy. W Poznaniu też prowadziliśmy, ale bardzo krótko. Lechowi trzeba oddać, że był drużyną lepszą. Tutaj nie ma nad czym dyskutować.
Nie sposób pana nie spytać o Aleksandru Suworowa...
- Piłkarsko ma coś w sobie. Szczerze, przed ligą myślałem, że chociaż ma predyspozycje, to nie można jeszcze robić z niego gwiazdy. Myślałem, że fizycznie będzie mu trudno w polskiej lidze. W pierwszych meczach pokazał jednak, że jest wartościowym zawodnikiem. Przydaje się drużynie. Z Lechem strzelił przepiękną bramkę.
Jego największe plusy?
- Ma to ostatnie podanie. Oczywiście ma też dobrze ułożoną lewą nogę, co widać przy rozegraniu, strzałach i rzutach wolnych. Obawiałem się, że w naszej lidze obrońcy mogą do trochę poturbować, ale jest szybki i sobie z tym radzi.
A jaki jest w szatni?
- Aleksandru jest praktycznie niezauważalny w szatni. Jest bardzo spokojną osobą albo taką tylko gra (śmiech).