Siedziba Rycerzy Wiosny jest w Lubinie - relacja z meczu PGE GKS Bełchatów - KGHM Zagłębie Lubin

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Mecz GKS Bełchatów z Zagłębiem Lubin zapowiadany był jako ten, który przysporzy sporo emocji kibicom zgromadzonym tego dnia na stadionie. Niestety obserwatorzy piątkowej potyczki srodze się zawiedli. Miedziowi gładko pokonali rywala i spokojnie kandydują do miana Rycerzy Wiosny.

GKS rozpoczął spotkanie z animuszem i widać było ogromną chęć do gry wśród piłkarzy Rafała Ulatowskiego, jednak Zagłębie nie zamierzało łatwo sprzedawać skóry i już od pierwszych minut imponowało organizacją gry.

Był to pierwszy sygnał ostrzegawczy, że do Bełchatowa zawitała naprawdę klasowa ekipa, a ich seria zwycięstw z rzędu nie jest przypadkowa, więc nie ma co liczyć, że rywal się przestraszy. Drugi niepokojący sygnał w ekipie Torfiorzy to brak w składzie Mariusza Ujka, który zasiadł tego dnia na trybunach, gdyż nabawił się urazu barku. Jak ważny to zawodnik dla GKS, było widać w dalszych minutach spotkania kiedy to Bełchatowianie nie potrafili wywalczyć przewagi w środku pola. Jeśli dołożymy do tego fakt, że Tomasz Wróbel i Maciej Małkowski nie byli tego dnia tak przebojowi jak to miało miejsce w ostatnim spotkaniu z Ruchem Chorzów, to GKS naprawdę mógł niepokoić swoją grą miejscowych kibiców.

Zapowiedzią katastrofy była akcja z 12 minuty, kiedy to po składnej akcji Miedziowych piłka wpadła do bramki Łukasza Sapeli. Sędzia jednak gola nie uznał, odgwizdując pozycję spaloną. Bełchatowianie nie wyciągnęli jednak wniosków i ... grali swoje, a z każdą minutą stawało się oczywiste, że ten sposób gry zaszkodzić Zagłębiu nie może.

W 20 minucie gol już został zdobyty prawidłowo. Ogromne zamieszanie w polu karnym GKS wykorzystał Moaumohadu Traore, który wykorzystał błędy w komunikacji Mate Lacicia z Łukaszem Sapelą i posłał futbolówkę pod brzuchem bezradnego golkipera gospodarzy.

Do przerwy nic się już nie zmieniło, bo nie mogło. GKS próbował swoich "starych" sztuczek i Wróbel z Małkowskim często zmieniali się pozycjami, próbując wymanewrować rywali w pole. Tego dnia jednak nikt w obozie GKS nie miał pomysłu jak dać szansę na wykazanie się Aleksandrowi Ptakowi, który wyszedł od pierwszych minut w barwach Zagłębia.

Na drugą część spotkania obie ekipy miały jasne cele. Zagłębie chciało kontrolować przebieg meczu i wykorzystywać nadarzające się okazje, a GKS musiał szybko odrabiać straty by móc myśleć o komplecie oczek. Założenia to jednak jedno, a praktyka to drugie i boleśnie przekonali się o tym zawodnicy GKS Bełchatów. W 59 minucie koronkowo rozegrana akcja Miedziowych, przyniosła podwyższenie rezultatu, a szczęśliwcem okazał się Wojciech Kędziora. To był cios, który trudno było wytrzymać i powoli stawało się dla wszystkich jasne, że GKS w tym meczu będzie miał problemy by ugrać cokolwiek.

Trener Ulatowski robił co mógł wprowadzając nowych graczy. Najpierw na boisku w miejsce Małkowskiego pojawił się Grzegorz Kuświk, ale obraz gry nie ulegał zmianie choć warto odnotować, że Ptak wreszcie mógł interweniować po strzale Wróbla i była jeszcze nadzieja na to, że Bełchatowianie otrząsną się po tych dwóch ciosach. Jeśli wszyscy rzeczywiście tak myśleli w tamtym okresie gry, to szybko zaprzestali. W 65 minucie Iljan Micański przez nikogo nie atakowany, pociągnął kilka metrów z lewej strony boiska i huknął w kierunku Sapeli. Przy rzutach wolnych często mówi się o "spadającym liściu", a to co zrobił Sapela po strzale Bułgara śmiało można nazwać "odganianiem much". 3:0 i koniec złudzeń. Oblicze mieli zmienić jeszcze Mateusz Cetnarski i Kamil Poźniak, ale jedyne co Brunatni mogli wskórać tego dnia to bramka Kuświka w 71 minucie.

Marek Bajor nerwowo reagował na wydarzenia boiskowe, bo zdawał sobie sprawę, że rywal nie może złapać oddechu, a z drugiej strony na trybunach siedział sam mistrz Franciszek Smuda i nie wypadało zawieść byłego szefa. Zagłębie jednak pewne swego nie zamierzało odpuszczać, choć już nie kwapili się do ofensywnych wypadów.

W 82 minucie jeszcze bramkę kontaktową mógł zdobyć Cetnarski, ale z kilku metrów trafił w Ptaka. I to tyle na co było stać tego dnia GKS. Zagłębie potwierdziło wysoką formę i widmo degradacji jest już praktycznie rozmyte. W Bełchatowie z kolei Ulatowski prosi by nie ogłaszać pogrzebu i końca sezonu, a wnioski zostaną wyciągnięte przed meczem z Odrą Wodzisław. Może i tak, ale ostatnie rezultaty GKS zaczynają niepokoić, a miała być przecież walka o puchary.

PGE GKS Bełchatów - KGHM Zagłębie Lubin 1:3 (0:1)

0:1 - Traore 20'

0:2 - Kędziora 59'

0:3 - Micanski 65'

1:3 - Kuświk 71'

Składy:

PGE GKS: Sapela - Szyndrowski, Gacić, Pietrasiak, Popek, Wróbel, Gol (70' Cetnarski), Rachwał (63' Poźniak), Małkowski (61' Kuświk), Nowak, Zakrzewski.

KGHM Zagłębie: Ptak - Grzegorz Bartczak, Stasiak, Reina, Costa, Hanzel, Mateusz Bartczak, Ekwueme (55' Dinis), Micanski (90+3' Błąd), Traore, Kędziora.

Żółta kartka: Gol (PGE GKS).

Sędzia: Adam Lyczmański (Bydgoszcz).

Widzów: 4000.

Ocena meczu: 3,5. Spotkanie wprawdzie nie zachwyciło swoim tempem. Rekompensują to jednak cztery strzelone bramki - w tym jedna bramka ładna autorstwa Ilijana Micanskiego.

Źródło artykułu:
Komentarze (0)