Bartosz Zimkowski: Grałeś cały sezon aż do połowy kwietnia. Co się stało, że opuściłeś końcówkę sezonu?
Artur Krysiak: - Skręciłem kostkę i lekko uszkodziłem wiązadła - dlatego nie zagrałem w końcówce sezonu. Ale spokojnie, już zdrowieje (śmiech). Jeszcze trzy tygodnie i będę w stu procentach zdrowy. Na przygotowania do nowego sezonu będę gotowy!
Jak to się stało, że doznałeś tego urazu?
- Razem z Kevinem Poolem, trenerem bramkarzy, robiliśmy rozgrzewkę przed meczem. Łapałem dośrodkowania w pole karne i po jednym z nich cofałem się do tyłu, wiedziałem, że za mną jest słupek. Żeby w niego nie uderzyć, zatrzymałem się i postawiłem stopę na słupku - można powiedzieć, że pod kątem prostym. Niestety, kostka nie wytrzymała. Na moje szczęście była obwiązana bandażami, bo gdyby nie, to kontuzja byłaby poważniejsza.
Szczęście w nieszczęściu, ale to chyba i tak był dla ciebie udany sezon?
- Dokładnie tak. Grało mi się naprawdę fajnie. Cieszę się, że udało mi się rozegrać więcej meczów [40 - przyp.red.], niż w ostatnich kilku sezonach. Dziewięć razy zachowałem czyste konto.
Brałeś też udział w przegranym 5:6 meczu z Cheltenham, kiedy puściłeś cztery gole między 84., a 90. minutą...
- To jest jeden z takich meczów, gdzie jest naprawdę dużo błędów w obronie. To jedno z gorszych spotkań, ale takie zdarzają się na Wyspach - choćby ostatnio Motherwell - Hibernian. Wynik to 6:6. Mam nadzieję, że ja po raz ostatni brałem udział w takim meczu.
Pierwszy raz zdarzyło ci się, że grałeś w meczu, gdzie padały gole niemal co minutę w tak krótkim odstępie czasu?
- Tak. Niezbyt fajne uczucie, gdy się później patrzy na końcowy wynik, to pyta się: co tu się właściwie stało? W szatni nie było zbyt przyjemnie. Trener Peschisolido nie przebierał w słowach.
Tobie też się dostało czy byłeś bez winy?
- Powiem tak: jestem samokrytyczny i jeśli wpadają bramki, to zawsze mam do siebie pretensje, że jednak mogłem zrobić coś więcej, albo mogłem coś lepiej wykonać. Gdy trener mówi o błędach nie wytyka palcem, że ten zrobił źle, a tamten to. W szatni po takim meczu każdy jest winien utraty bramki.
Ale były tez milsze momenty?
- Jasne! Zapamiętam bardzo fajną atmosferę na meczach. Na każdym domowym spotkaniu była polska flaga. Kibice krzyczeli "polski, polski". Zdarzyło się też kilka dobrych obron (śmiech), no i grało się na kilku fajnych stadionach. Wracając do tych Anglików, to z każdym meczem uczyli się nowych polskich słów. Pewnie zapytasz czy znali te słynne słowo na "k" (śmiech). Oczywiście, że znali, ale go nie używali. Chyba każdy Anglik je zna (śmiech).
Wnioskuję zatem, że zaliczałeś się do ulubieńców.
- Dokładnie tak było, może dlatego, że nie maltretowałem Anglików prośbami o wymowę słów typu "Szczebrzeszyn" (śmiech).
U trenera Peschisolido nie miałeś taryfy ulgowej? Przecież dobrze zna Grzegorza Rasiaka, bo grali razem w Derby County.
- Nie miałem żadnych chodów u trenera. Przy mnie nigdy o Grześku nie wspominał. Koledzy z drużyny mówili tylko o Pawle Abbocie.
Zalazł im za skórę?
- Nie. Niektórzy z nich grali z nim w jednej drużynie.
Jaka czeka cię teraz przyszłość? Wracasz do Birmingham?
- Nie wracam. Nie ma po co. Chcę iść dalej, rozwijać się, a nie siedzieć na ławce czy grać w drużynie rezerw. Kontrakt mam do 1 lipca i nie chcę go przedłużać.
Birmingham nalega na to, żebyś został?
- Nie, jeszcze nic nie proponowali, ale w styczniu rozmawiałem z menedżerem Alexem McLeishem. Powiedziałem mu, że chcę grać, a nie siedzieć na ławce rezerwowych. Pewnie wziął sobie to do serca. Czy wrócę do Polski? Nigdy tego nie mówiłem. Jeśli naprawdę nie miałbym ofert z Anglii, to rozglądałbym się w naszym kraju.
Zatem Anglia, a może Szkocja, gdzie już grałeś?
- Szkocja to nie miejsce dla mnie. Fajnie tam było, ale wolę Anglię - inne standardy.
League One, League Two czy może The Championship?
- Myślałem nad dwiema opcjami. Pierwsza z nich zakłada, że zostałbym w League Two i dobił do stu meczów. Druga, iż zrobiłbym krok do przodu i podpisał kontrakt z klubem z League One. Moim zdaniem nie można iść za szybko na szczyt, bo można z niego spaść znacznie szybciej.
Pochwal się ofertami...
- Mam kilka propozycji z obu lig. Na razie nic konkretnego.
Bardziej "chcemy cię" czy "monitorujemy twoją sytuację"?
- Bardziej "chcemy cię, ale musimy najpierw z tobą pogadać". Dlatego też jestem cały czas w Anglii. Mam kilka spotkań z klubami. Nie stresuję się na samą myśl, bo denerwować to się mogłem w debiucie w Swansea, gdy było na trybunach ponad 20 tysięcy ludzi.
Ale pewnie wśród tych klubów jest przynajmniej jeden taki, przy którym mocniej bije serce?
- Możliwe, możliwe. Nie chcę mówić na razie nazw klubów, ponieważ nie chcę zapeszać, więc zostańmy bez szczegółów.
Do końca maja rozstrzygnie się, gdzie będziesz grał?
- Mam nadzieję. Dużo będzie zależało od wstępnych rozmów.
Zamierzasz podpisać kontrakt najpierw na rok czy raczej wedle przysłowia "ile fabryka da", czyli na jak długo to tylko możliwe?
- (śmiech). Aż tak długich to nie chcę podpisywać. Nigdy nic nie wiadomo. Może być tak, że klub na początku okaże się fajny, a później będzie inaczej. Trzeba wszystko z dystansem przyjmować. Sądzę, że zwiążę się na dwa lata z możliwością przedłużenia, albo wykupienia przez inny klub.
A jak finansowo stoją takie oferty?
- Takie kluby nie mogą zaoferować wysoki kontrakt. Kokosów nie można zarobić, lecz na pewno jest o wiele lepiej, niż w Polsce na tym samym szczeblu. Są jednak opcje, które można wsadzić w kontrakt.
Co dokładnie masz na myśli?
- Jest dużo alternatyw. Ja sobie to tak tłumaczę, że jak masz dużą wyobraźnię to wszystko tam można wsadzić: zachowanie czystego konta w meczu, możesz poprosić klub o płacenie czynszu za mieszkanie, za jakiś rachunek, można mieć w kontrakcie samochód. W Burton to była zniżka na opony, ale mi zapasowe nie były potrzebne. Jeśli zapytasz o drugą atrakcję Burton - fabrykę piwa, to też nie byłem (śmiech).