Czułem, że zostanę zwolniony - rozmowa z Jackiem Zielińskim, byłym trenerem Kolportera Korony Kielce

Miał doprowadzić Kolportera Koronę do europejskich pucharów. Tymczasem drużyną zajęła dopiero 6. lokatę w ligowej tabeli i władze klubu postanowiły zakończyć z nim współpracę. - Już od kilku tygodni czułem, że coś wisi w powietrzu. Nie jestem zaskoczony tą decyzją - przyznaje na łamach portalu SportoweFakty.pl zwolniony w sobotę ze stanowiska trenera kieleckiego zespołu Jacek Zieliński.

Paula Duda: Sobotnie spotkanie zarządu ze sztabem szkoleniowym miało mieć charakter podsumowania sezonu. Tymczasem posypały się zwolnienia. Szok?

Jacek Zieliński: Szok był, dlatego że miałem tego dnia oddać sprawozdanie z całej rundy. Dotyczyło ono celów szkoleniowych - co się udało, a czego się nie udało osiągnąć. Nie spodziewałem się więc, że decyzja odnośnie mojej przyszłości już zapadła.

Można więc powiedzieć, że decyzja zarządu była dla pana kompletną niespodzianką?

- Nie, to nie była kompletna niespodzianka. Niespodzianką dla mnie osobiście był jedynie fakt, że stało się to akurat tego dnia. Natomiast ogólnie nie, bo spodziewałem się tego. Już od kilku tygodni czułem, że coś wisi w powietrzu. Chcieliśmy pojechać do Suwałk i w kilka innych miejsc, żeby obserwować potencjalne wzmocnienia zespołu pod kątem nowego sezonu, ale wyjazdy nie doszły do skutku. Poza tym nie dostaliśmy informacji na temat tego, kto opuszcza drużynę. Wszystko stanęło jakby w martwym punkcie. Na początku mnie to trochę dziwiło, ale później zacząłem przeczuwać z czego to wynika.

W którym momencie zaczął pan przeczuwać, co się święci?

- Powiem krótko: 23. kolejka.

Czyli mecz z Legią w Warszawie...

- Tak. Drużyna się zbuntowała i wyjechała dzień później na mecz (ze względu na rozwiązanie kontraktów z Hermesem, Sławomirem Rutką i Jakubem Zabłockim - przyp. P.D.) Ja też , podobnie jak moi piłkarze, byłem zdziwiony taką decyzją zarządu i powiedziałem to głośno, a właściciel drużyny, Krzysztof Klicki, oznajmił, że stracił zaufanie do zespołu i sztabu szkoleniowego. Wtedy mogłem już przypuszczać, że stanie się tak, jak się stało.

Jak władze klubu uargumentowały swoją decyzję o pana zwolnieniu?

- Cel podstawowy, czyli trzecie miejsce w lidze, nie został zrealizowany. To było minimum i taki miałem zapis w kontrakcie. Nie ma więc co dyskutować na ten temat - zarząd podjął taką decyzję, bo nie została dotrzymana umowa.

I tylko o to chodziło, że zespół nie zajął trzeciej lokaty?

- Dokładnie taka była argumentacja. Nawet nie odbyła się dyskusja, dlaczego tego celu nie udało się osiągnąć, czy cele szkoleniowe zostały zrealizowane i co zrobić, aby w przyszłym sezonie było lepiej. Ja to wszystko ująłem w podsumowaniu, które przygotowałem na życzenie prezesa, tyle że nie miałem okazji go przedstawić, a trwałoby to raptem z dziesięć minut. Prezes otrzymał to wszystko rano na biurku, a piętnaście minut później, kiedy rozmawialiśmy, wypowiedzenia były już gotowe. Moja analiza okazała się więc zupełnie niepotrzebna, bo decyzja zarządu zapadła już o wiele wcześniej. Ale w sumie ta dyskusja i tak nie miałaby już znaczenia.

Ale można powiedzieć, że to upragnione trzecie miejsce straciliście trochę na własne życzenie...

- Chociażby w ostatnich trzech meczach powinniśmy wręcz wywalczyć komplet punktów. W spotkaniach z Groclinem i Widzewem daliśmy się sobie wbić bramkę nad kilkanaście sekund przed końcem. Zagłębie Lubin, z którym graliśmy w ostatniej kolejce, też było do ogrania. Prezentowaliśmy się lepiej niż lubinianie. Ale nawet, gdybyśmy mieli te dziewięć punktów więcej, to myślę, że i tak niewiele by to zmieniło, jeśli chodzi o moją osobę. Uważam, że decyzja o moim zwolnieniu zapadła już o wiele wcześniej, przed końcem sezonu.

Mówiło się też jednak o tym, że sztab szkoleniowy nie najlepiej dogadywał się z zarządem. Czy to prawda?

- Nie. Przecież my mieliśmy bardzo mały kontakt z zarządem. Tylko praktycznie mieliśmy do czynienia z dyrektorem sportowym, Pawłem Janasem, na współpracę z którym nie narzekałem.

Gdzie więc można się doszukiwać przyczyn niezrealizowania celów i wahań formy drużyny w przekroju całego sezonu?

- Główna przyczyna może wydawać się błaha, ale jest jak najbardziej prawdziwa. Nie mieliśmy tak naprawdę gdzie trenować. To problem, który w Kielcach pojawia się nie od dziś - brak boisk do trenowania. Zimą w czasie przygotowań wszystko zaczynało się zazębiać. Poznałem już zespół. Zacząłem wprowadzać nowe elementy w grze i taktyce drużyny. Ale jak je można wyćwiczyć, kiedy nie ma do tego warunków? Pod koniec rozgrywek, mimo to, obrona zaczęła już bardzo dobrze funkcjonować. Myślę, że zaprocentowałoby to w nowym sezonie.

A oszczędność w zimowych wzmocnieniach? Jeden Kowalewski to chyba za mało.

- Taka była polityka transferowa, że sprowadzamy mało zawodników, ale takich, którzy mogą być realnym wzmocnieniem od zaraz, a nie kilkunastu, jak było to czynione w poprzednich latach. Zależało mi na tym, aby zimą pozyskać lewego obrońcę oraz skrajnego lub środkowego pomocnika, ale kandydatów nie znaleźliśmy. Pozostało więc wyciągnąć maksimum z tych piłkarzy, którzy byli. Kadra była okrojona, co dało się we znaki, gdy zespół opuścili jeszcze Świerczewski, Hermes, Rutka i Zabłocki. Dodatkowo zawsze zdarzały się kartki czy kontuzje. W pewnym momencie miałem do dyspozycji jedynie trzynastu zawodników z pola. Ale cóż, trzeba było sobie radzić z tymi piłkarzami, których się miało. Brak boisk, zawirowania wokół klubu, wąska kadra - to wszystko się na siebie nałożyło, ale byliśmy w stanie wywalczyć kilka punktów więcej.

Czy są piłkarze, którzy jakoś szczególnie pana rozczarowali?

- Staram się nie mówić w ten sposób, że ktoś mnie rozczarował. To raczej ja za wiele mogłem od kogoś wymagać, a nie on mnie zawieść. I było trzech, może czterech takich piłkarzy. Ale tak, jak mówię, widocznie zbyt wiele od nich oczekiwałem.

Zapytam także w drugą stronę. Kogo można wyróżnić za miniony sezon?

- Dobry sezon miał Marcin Kuś, choć mógł mieć jeszcze lepszy, gdyby nie problemy zdrowotne. Zadowolony jestem w sumie z napastników. Strzelali dużo bramek - Robak i Edi zdobyli po dziesięć. Gdyby Robak był odrobinę skuteczniejszy wiosną, to spokojnie mógłby mieć 15, może 16 trafień. Wspomnę jeszcze o Pawle Sobolewskim, któremu też jednak przeszkadzały urazy. Jest to gracz bardzo kreatywny, który wiele potrafi. Plusów więc trochę jest, ale sukces naszej drużyny mogłaby zagwarantować tylko równa gra wszystkich piłkarzy. Jesteśmy kolektywem i jeśli dwa lub trzy ogniwa wypadały słabiej, to zaczynały się problemy.

Powróćmy do pana osoby. Jak pan widzi swoją przyszłość? A może pojawiły się już pierwsze zapytania o pana?

- Mam mnóstwo (śmiech). A tak na poważnie, to za wcześnie, by o tym mówić. Telefon miałem wyłączony. Chciałem trochę odetchnąć. W czwartek jadę na urlop do Włoch, a później zobaczymy. W czerwcu może wyjadę na staż zagraniczny, chyba że pojawią się jakieś oferty do przemyślenia. Chciałbym jednak pojeździć trochę po Europie i popodpatrywać dobrych trenerów. Zawsze można się czegoś mądrego nauczyć.

A jakby kiedyś pojawiła się propozycja powrotu do Kielc?

- Jak zwalniają, to wiadomo, że się zaraz nie wróci. Ale może w przyszłości... Ja powiem tak: życzę kibicom i Kielcom, aby pozostała tu pierwsza liga, bo tutejsi liczni fani wspierający drużynę i to miasto zasługują na ekstraklasę.

Pewnie od 7. czerwca pana uwagę pochłoną Mistrzostwa Europy. Co, według pana, jako byłego świetnego obrońcy reprezentacji może zdziałać kadra Leo Beenhakkera na boiskach Austrii i Szwajcarii?

- Trudne pytanie. Po świetnych eliminacjach pojawiła się doza niepewności ze względu na dotkliwą porażkę z USA. Mówi się, że to dobrze, że przyszła ona w takim momencie, ale takie przegrane zwykle tłumaczy się właśnie w ten sposób. Uważam jednak, że taki fachowiec jak Leo Beenhakker wykorzysta z korzyścią dla zespołu. Osobiście myślę, że z Niemcami mamy niewielkie szanse. Natomiast z Chorwacją i Austrią jak najbardziej możemy powalczyć.

Czy kibicuje pan szczególnie jakiejś innej reprezentacji, oprócz polskiej?

- Osobiście chciałbym, aby Hiszpania wreszcie pokazała taki futbol, na jaki ją stać. Ma świetnych piłkarzy, potencjał, a jednak coś jej się ciągle nie udaje. Może więc w tym roku pokaże klasę, a wtedy będzie co oglądać.

Proste, konkretne pytanie na koniec: kto wygra EURO?

- (chwila zastanowienia) Hiszpania!

Źródło artykułu: