Do zdarzenia doszło w połowie maja. Trener poprosił o podwyżkę dla swojego brata Jona, który pełnił rolę asystenta. - Chciał, byśmy podnieśli mu zarobki aż o 50 procent. To nie było rozsądne, bo ten brat i tak był nam potrzebny jak piąte koło u wozu. Więc się nie zgodziłem - opowiada Wojciechowski. Skończyło się na ostrej wymianie zdań. Hiszpan zadzwonił do prezesa Polonii jeszcze tego samego dnia, wieczorem.
- Bakero stwierdził, że czuje, iż nie mam do niego zaufania, w związku z czym żegna się, pakuje walizki i wraca do Barcelony. Wszystko przekazał przez swojego tłumacza. Przyjąłem to po męsku. Ale wkurzyłem się za sposób, w jaki to zrobił. Była godzina 22, on po dwóch większych piwach. A ja nie jestem człowiekiem, z którym rozmawia się w ten sposób - mówi Wojciechowski.
- Jose późnej chciał się z tego wycofać, bo niby miał zły dzień, pokłócił się z żoną. Ale ja się poczułem w znaczącym dyskomforcie, że człowiek, który najpierw daje mi złotówkę za 25 procent akcji klubu, nagle dzwoni do mnie o tej porze i mówi takie rzeczy. On próbuje teraz robić wszystko, żebyśmy zapomnieli o tej sytuacji. Ale ja nie potrzebuje ludzi humorzastych - opowiada szef Polonii.
Więcej w Przeglądzie Sportowym.