Jakub Czerski: Trenerzy grający o najwyższe cele łysieją, starzeją się, pokazują im się pierwsze zmarszczki, a pan trzyma się w świetnej kondycji. W czym tkwi tajemnica?
Maciej Skorża: (śmiech) Trudno, żeby w wieku 38 lat zawód, chociaż stresujący, zdążył już odcisnąć swoje piętno. Poczekajmy jeszcze 10 lat, wtedy pewnie i u mnie efekty będą widoczne.
Jak oceniłby pan dwie metropolie, w których pracował - Warszawę i Kraków? Jakie widzi pan różnice obcując z innymi ludźmi?
- To niewątpliwie dwa różne miasta o odmiennych klimatach. Na pewno faktorem decydującym o klimacie obu miejsc jest ich wielkość. Nie ma się co oszukiwać, że Kraków jest miastem bardziej kameralnym w porównaniu do stolicy. Oba miasta mają wiele zalet i każde swój urok.
Czy towarzyszy panu teraz większy stres niż w momencie, gdy dołączał do Wisły Kraków?
- Nie. Myślę, że w Krakowie, gdy zaczynałem pracę z Wisłą, stres dał się bardziej we znaki. Wisła to był dla mnie bardzo duży przeskok. Przeskok, nazwijmy to, o dwie klasy wyżej i dlatego tam miałem większe obawy.
Zgodzi się pan ze stwierdzeniem, że w Warszawie dostaje się tylko jedną szansę?
- Prawdę powiedziawszy, nie zastanawiałem się nad tym. Być może jest to jedyna moja szansa, żeby osiągnąć z Legią sukcesy. Zrobię wszystko, żeby tą szansę wykorzystać. Do każdej pracy podchodzę tak samo - na maksimum możliwości i umiejętności. Chcę dać z siebie wszystko i chcę osiągnąć jak najlepsze wyniki. Nie myślę o tym, czy wrócę, czy nie wrócę kiedyś na Łazienkowską - dla mnie liczy się tu i teraz, czyli stworzenie silnej drużyny w Warszawie i osiągnięcie z Legią jak najlepszego wyniku.
Legia Macieja Skorży będzie więc...
- Widowiskowa, ofensywna i dominująca!
Nazwałby się pan "urodzonym zwycięzcą"?
- Uważam, że żaden trener nie może tak o sobie powiedzieć. Piłka uczy pokory i na pewno jest wiele radosnych momentów w mojej trenerskiej karierze, ale też pamiętam o tym, co się nie udało. To powoduje, że ciągle czuję potrzebę doskonalenia się, potrzebę rozwoju. Chyba nikt nie rodzi się trenerem. Oczywiście jak w każdym przypadku trzeba mieć do tego "dryg", ale to przede wszystkim kwestia ciężkiej pracy i zdobytej wiedzy.
W takim razie może pojęcie zwycięzcy różni się w tych dwóch porównywanych miastach?
- W Warszawie wszyscy patrzą na mnie przez pryzmat dwóch tytułów mistrzowskich zdobytych z Wisłą i oczekują, że dokonam tego samego na Łazienkowskiej. To normalne. Moje ambicje też sięgają tego, by w pierwszym sezonie skutecznie walczyć o tytuł. W porównaniu do pracy w Krakowie na pewno chcę zrobić krok do przodu i pokazać się również na europejskiej arenie. Bardzo mi zależy, żeby Legia była taką drużyną, która regularnie kwalifikuje się do fazy grupowej europejskich rozgrywek. Tak, żeby ta przygoda nie kończyła się we wrześniu, tylko by trwała jak najdłużej. Najlepiej w Lidze Mistrzów.
Po sukcesach, jakie pan osiągnął, dostrzega pan, że zawodnicy czują większy respekt, że jest pan dla nich prawdziwym autorytetem?
- Moje indywidualne osiągnięcia w pewnym sensie zmieniają obraz mojej osoby w oczach zawodników. Piłkarz może mi bardziej zaufać, bo są to de facto wymierne efekty mej pracy. Kilkakrotnie udało się osiągnąć zamierzone cele, co wydaje się być proporcjonalne do wzrostu mojej wiarygodności, ale o to najlepiej spytać samych zawodników.
Kluby piłkarskie to kulturowe mieszanki, tak samo będzie z Legią. Czy głowi się pan nad tym, jak utrzymać dobrą atmosferę w zespole, a jednocześnie wpoić zawodnikom swoją koncepcję gry?
- To na pewno będzie bardzo ważny element mojej pracy - żeby scalić tę drużynę. Na to nie ma jednej recepty. W przyszłym tygodniu jedziemy na pierwsze zgrupowanie, tam poznam zawodników, ich charaktery i tak naprawdę wtedy dopiero będę szukał sposobu na integrację zespołu. Muszę zbadać, czego ta grupa potrzebuje, co najlepiej na nią wpływa.
Wiadomo, jak to jest z transferami - zmarnowane pieniądze na "skarbonki" z zagranicy nie pozostają bez echa. Czy będzie pan szukał wzmocnień wśród polskich zawodników?
- Na mojej liście życzeń są polskie nazwiska i z tymi graczami prowadzimy rozmowy. Natomiast paradoksem jest, że polski zawodnik jest towarem deficytowym. Bardzo ciężko negocjuje się z polskimi klubami i samymi piłkarzami. Ich wyobrażenia nt. swoich zarobków czy kwoty odstępnego w przypadku klubów odbiegają od realiów rynku. Nie zamierzamy przepłacać, dlatego czasem, choćbyśmy chcieli inaczej, wybieramy zawodnika z zagranicy.
Czy konsultuje się pan z Pawłem Janasem, zasięga porad byłego selekcjonera?
- Paweł ma ogromne doświadczenie nie tylko w pracy z Legią, ale również wieloma innymi klubami. W przypadku zespołu z Łazienkowskiej mogę z nim porozmawiać na dużym poziomie ogólności. Ponad dekadę temu, w okresie triumfów Legii, drużynę tworzyli inni ludzie, to była zupełnie inna Legia.
Sukces, jaki osiągnął trener Janas z Legią, satysfakcjonowałby pana?
- O tak, bardzo bym chciał osiągnąć taki wynik z Legią jak Paweł.
Czy na mundialu w RPA grają zawodnicy, którzy byli niegdyś w orbicie pana zainteresowań jeszcze za czasów pracy w krakowskiej Wiśle?
- Było kilku graczy, którzy bardzo mi się podobali, chociażby Eren Derdiyok, napastnik reprezentacji Szwajcarii. Niegdyś na zgrupowaniu Wisła grała przeciwko FC Basel, wówczas z trenerem Grossem chciałem się dogadać w sprawie wymiany zawodników , ale to niestety nie wchodziło w grę. Jest kilku piłkarzy, których bardzo chciałem ściągnąć do Wisły, jak np. Derek Boateng, który w reprezentacji Ghany siedzi na ławce rezerwowych, a grał w Beitarze Jerozolima. Mieliśmy przyjemność konfrontacji z tym zespołem i nie ukrywam, że bardzo mi wówczas imponował. Nie udało się go ściągnąć, trafił do FC Koeln a ostatnio bronił barw Getafe. To dwa z wielu przykładów.
Czuje pan satysfakcję, że w pierwszej jedenastce Słowenii wybiega Andraz Kirm?
- Tak, bardzo kibicuję Andrazowi. Cieszę się, że Słowenii udało się wygrać pierwsze spotkanie, ale mam nadzieję, że w następnych meczach pokażą lepszy futbol.
Zaczyna pan przygodę w Legii Warszawa, co wiąże się z dużymi oczekiwaniami ale i prestiżem. Spytam jednak o reprezentację - czy jest to etap, który chciałby pan zaliczyć w swojej karierze?
- Tak, na pewno. Chciałbym poprowadzić reprezentację, ale myślę, że w moim przypadku jest to odległa przyszłość, o ile do tego kiedykolwiek dojdzie. Na reprezentację trzeba zasłużyć.