W ostatnich sezonach wyraźnie dało się dostrzec regres niemieckiej piłki klubowej. O ile jeszcze dekadę temu drużyny znad Renu budziły respekt, o tyle w ostatnich latach niewielu się z nimi liczyło. Do Bundesligi trafiali głównie młodzi utalentowani zawodnicy, jedynie w celu wypromowania swoich umiejętności i szybkiego przeniesienia się do Premiership, Serie A czy Primera Division. Niekorzystną sytuację odmieniły, jak należy sądzić, dopiero ostatnie miesiące.
Dotychczas w Bundeslidze rzadko spotkać można było zagraniczne gwiazdy światowego formatu. W 1997 roku Borussia Dortmund, w świetnym stylu zwyciężając w Lidze Mistrzów dzięki dwóm golom Karl-Heinza Riedle, korzystała niemal wyłącznie z Niemców (aż ośmiu w pierwszym składzie, ponadto mniej znani Szkot, Portugalczyk i Szwajcar). Tryumfując pod batutą Olafa Thona w tym samym sezonie w Pucharze UEFA Schalke Gelsenkirchen posiłkowało się ledwie dwójką Czechów i Belgiem. W pamiętnym finale Champions League z 1999 roku, gdy Bayern Monachium w pechowych okolicznościach uległ 1:2 Manchesterowi United, w podstawowym składzie Bawarczyków wystąpiło 10 Niemców... i reprezentant Ghany Samuel Kuffour. Chociaż reprezentacji narodowej nie wiodło się w 1998 i 2000 roku na mundialu i euro, Lothar Matthaus, Steffen Effenberg i Mario Basler potrafili w fazie grupowej dwukrotnie pokonać FC Barcelonę! Jednakże wobec narastającego kryzysu w 2001 roku Bawarczycy wybrali się na zagraniczne zakupy i w międzynarodowym zestawieniu Ligę Mistrzów wygrali. Trzeba jednak przyznać, że szerzej znanymi piłkarzami tamtego zespołu Ottmara Hitzfelda byli jedynie Bixente Lizarazu i Giovane Elber. Rok później z naszpikowanym gwiazdami (Zidane, Figo, Roberto Carlos, Raul) Realem Madryt jedynie 1:2 w finale LM przegrał Bayer Leverkusen w składzie z Zoltanem Sebescenem czy Thomasem Brdariciem, o których ani wcześniej, ani później świat nie słyszał. Determinacją i zgraniem "Aptekarze", podobnie jak wcześniej Borussia i Bayern, nadrabiali więc słabsze umiejętności, lecz, gdy potężne składy postanowiły stworzyć Liverpool, Chelsea, Inter, Milan czy Barcelona, niemieckie zespoły, nie dokonując wzmocnień, na kilka lat straciły pozycję w europejskim peletonie...
Najbardziej renomowani zawodnicy wciąż zdawali niemieckiej ekstraklasy nie zauważać. Wśród najsławniejszych cudzoziemców ostatniej dekady w Bundeslidze wymienić należy Marcio Amoroso, za którego w 2001 roku Borussia zapłaciła 25 milionów euro i wraz z Franckiem Ribery'm pozostaje najdroższym sprowadzonym nad Ren piłkarzem. Brazylijczyk okazał się jednak sporym rozczarowaniem, a lepiej od niego prezentowali się inni "gwiazdorzy": Roy Makaay czy Jan Koller. Na niemieckich stadionach brylowali m.in. Fredi Bobić, Ailton, Marek Mintal, którzy za granicą bez wątpienia nie byliby w stanie powtórzyć swoich osiągnięć. Za najlepszych wciąż uznawani byli jednak zawodnicy miejscowi: Ulf Kirsten, Oliver Neuville, Bernd Schneider, Mehmet Scholl czy Torsten Frings - piłkarze nieźli, ale niewznoszący się ponad określony poziom ligowy. Bundesliga, w której liczyły się tylko Bayern, Werder, Bayer i Schalke, podobnie jak francuska Ligue 1, zdawała się pogrążać w marazmie i ewoluować w złym - zaściankowym i prowincjonalnym - kierunku.
Sygnał do "ataku" dał w 2005 roku HSV Hamburg, ściągając znajdującego się w świetnej formie Rafaela van der Vaarta. Ledwie rok później w Niemczech wybuchło szaleństwo związane z mundialem, a w zespole Juergena Klinsmanna pojawiły się nowe, obiecujące twarze, które poza sukcesami stricte sportowymi, pokazały światu, że niemiecki futbol potrafi być nie tylko skuteczny, ale mieć też polot, finezję i być przyjemny dla oka. Być może dzięki temu przed trzema laty Bayernowi udało się sprowadzić Ribery'ego oraz Lukę Toni'ego (11 milionów euro), będących wówczas u szczytu kariery. Francuz i Włoch ligi niemieckiej nie potraktowali jako przystanek na drodze do dalszej kariery, lecz rywalizacja w niej miała być dla nich celem samym w sobie. Jednocześnie do Niemiec zawitały tak uznane nazwiska jak Grafite czy Ivica Olić. Przed rokiem do Bayernu dołączył za niemal 25 milionów euro Holender Arjen Robben, bohater mundialu w RPA, a w zimowym okienku transferowym klub z Hamburga zatrudnił Ruuda van Nistelrooy'a, który przed blisko dekadę występował w ManU i Realu. Transfer słynnego Raula do Schalke, który wybrał ofertę "Koenigsblauen", choć mógł grać dla Liverpoolu lub Tottenhamu, to znak, że niemieckiej ekstraklasie pod względem sportowym niczego nie brakuje. Dowód stanowić może również uczestnictwo w finale Pucharu UEFA Werderu przed rokiem oraz Bayernu w tegorocznej decydującej rozgrywce o Puchar Europy.
Wydaje się, że Bundeslidze ogromnie pomoże wspaniały występ reprezentacji Joachima Loewa podczas Mistrzostw Świata. Choć zdobyła ona tylko brązowy medal, dla wielu była zdecydowanie najlepszą w turnieju, a zwycięstwa 4:1 z Anglią i 4:0 z Argentyną zrobiły ogromne wrażenie. Niemal cała "23" na co dzień występuje właśnie w niemieckiej ekstraklasie, co dobitnie świadczy o jej wysokim poziomie. Chociaż przeprowadzki Mesuta Oezila, Sami Khediry czy Philipp'a Lahm'a wydają się przesądzone, to będą one raczej rezultatem wyższych zarobków za granicą niż wyższego poziomu. Nigdzie nie wybierają się natomiast m.in. Manuel Neuer, Bastian Schweinsteiger, Lukas Podolski, Miroslav Klose czy Thomas Mueller, gwarantując całoroczne zainteresowanie całego Starego Kontynentu rywalizacją na niemieckich stadionach. W Wolfsburgu, który wraz ze Stuttgartem, HSV i Borussią, włączył się do rywalizacji o mistrzowską paterę wzbogacając i wyrównując stawkę drużyn, zostaje kuszony przez najsławniejsze kluby król strzelców Edin Dzeko, a do Leverkusen powrócił Michael Ballack, do niedawna jedyny Niemiec występujący w czołowym zagranicznym zespole, Chelsea Londyn. Z Bundesligą związali się również świetni trenerzy. W Bayernie pracuje legendarny Louis van Gaal, który doprowadził Bawarczyków do wyeliminowania z Ligi Mistrzów Manchesteru United, w Bayerze Jupp Heynckes, niegdyś szkoleniowiec Realu, a w Schalke Felix Magath.
Na niezmiennym fenomenalnym poziomie pozostaje frekwencja na stadionach (bezpieczne i nowoczesne obiekty to kolejny atut Bundesligi). Prym wiodą Dortmund (średnio 78 tysięcy fanów na trybunach!), Gelsenkirchen, Monachium, Kolonia, Hamburg i Brema, lecz w każdym z miast (nawet w Mannheim goszczącym team z miasteczka Hoffenheim) poczynaniom swoich ulubieńców przygląda się podczas każdego pojedynku minimum 20 tysięcy kibiców. Zainteresowanie rozgrywkami jest więc ogromne, co w najbliższym sezonie bez wątpienia nie ulegnie zmianie. Brak problemów finansowych odzwierciedla ranking najbogatszych klubów świata, w którym Bayern zajął 4. miejsce, a Schalke 10. Poprawy, jak się wydaje, wymaga jedynie wyrównanie poziomu rywalizacji, bowiem słabsze zespoły - Freiburg, Nuernberg czy Hannover - nieraz, nie podejmując walki, osiągają kompromitująco słabe wyniki w konfrontacji z potentatami. Ostatnie wydarzenia nakazują jednak sądzić, że przed rozgrywkami Bundesligi świetlana przyszłość. Niemcy już dowiedli, że bez wydawania dziesiątek milionów euro stworzyć można najefektowniej grającą reprezentację; są na dobrej drodze, by na długie lata, skromnie i stopniowo, zbudować w swoim kraju ekscytującą ligę złożoną z drużyn potrafiących sięgać po najcenniejsze europejskie trofea.