Miałem wyjechać do AC Torino - I część rozmowy z Tomaszem Stolpą, polskim piłkarskim obieżyświatem

Tomasz Stolpa, polski obieżyświat. Ma na swoim koncie występy w Norwegii, Szwecji, Belgii, Islandii, Azerbejdżanie. W pierwszej części rozmowy z naszym portalem opowiada o początkach swojej kariery, przenosinach do Norwegii, wypożyczeniu do Belgii. Ponadto opowiada o grze w Szwecji i Islandii.

W tym artykule dowiesz się o:

Rafał Krząpa: Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z futbolem?

Tomasz Stolpa: Grać w piłkę zaczynałem w Zagłębiu Sosnowiec. Na treningi zaprowadził nas mój tata i ojciec Krzysztofa Polaczkiewicza. Była to taka nasza grupka z osiedla, było nas pięciu lub sześciu. Była to szkółka Zagłębia. Treningi rozpocząłem chyba w wieku 9 lat, Krzysiek był starszy ode mnie.

Jak wyglądały Twoje losy w Zagłębiu?

- Myślę, że dobrze radziłem sobie na treningach i zacząłem grać ze starszakami. Ja jestem rocznik 1983 natomiast cały czas grywałem z chłopakami dwa lata starszymi i dość szybko przebiłem się do pierwszego składu. Dostałem też powołanie do kadry.

Możesz coś bliżej powiedzieć na temat gry w kadrze.

- To była kadra makroregionu. Grałem w tej reprezentacji z Grzegorzem Fonfarą, z Grzegorzem Kasprzikiem. Z tą drużyną zdobyliśmy dwa razy mistrzostwo Polski dla makroregionu śląskiego. Niektórzy z moich kolegów po tych występach otrzymali powołania do młodzieżowych reprezentacji Polski. Pokonywaliśmy tam zawodników z Krakowa, np. braci Brożków, jednak to oni otrzymywali powołania do kadry.

Wróćmy jednak do kwestii Zagłębia, jak tam rozwijała się Twoja kariera.

- Przebiłem się do pierwszego składu Zagłębia, miałem wtedy niespełna 17 lat. Najwięcej szans na występy otrzymywałem od trenera Franciszka Krótkiego. On postawił na mnie. Zagrałem wiele spotkań w II lidze, głównie na lewej pomocy. Potem miałem wyjechać do AC Torino. Bardzo chciał mnie pozyskać do swojego zespołu prezes Franco Ciminelli oraz trener Valentino Mazzola. Ja wtedy miałem chyba 17 lub 18 lat. Włoscy trenerzy mówili, że mam potencjał. Miałem nawet lecieć do Włoch. Niestety, potem złapałem kontuzję i nie dokończyłem sezonu. Miałem chyba wtedy 18 lub 19 występów. Następnie z Torino został wyrzucony Ciminelli i Mazzola i tak temat upadł.

Finalnie pozostałeś jednak w Sosnowcu.

- Tak, ja po tej propozycji złapałem kontuzję i nie dokończyłem sezonu. W następnym sezonie w którym Zagłębie awansowało do I ligi, byłem ich najlepszym strzelcem, chyba 1 bramki zabrakło mi do tytułu króla strzelców. Szkoda, że się wtedy nie udało, niestety nie zagrałem w ostatnich 4 meczach z powodu kontuzji. Wtedy skończył mi się kontrakt i wyjechałem na testy do Norwegii.

To raczej dość specyficzny kierunek.

- Czasami bierze się, co się ma jak to się mówi. Prawdę mówiąc to byłem po dobrym sezonie, czułem się dobrze piłkarsko. Miałem propozycję przedłużenia kontraktu w Sosnowcu, jednak jako wychowankowi nie proponowano mi zbyt dobrych warunków finansowych. Nie mogliśmy dojść do porozumienia z prezesem Wojciechem Rudym. Ja chciałem odejść z Zagłębia, ponieważ wiedziałem, że jako wychowanek nie zarobię dobry pieniędzy i nie będę szanowany. Nie liczyłem wtedy na transfer zagraniczny.

Jak to się stało, że wyjechałeś do Skandynawii?

- Jeden z dziennikarzy, którego nazwiska nie pamiętam polecił mnie menadżerowi Bogdanowi Maślance, który mieszka w Szwecji. On do mnie zadzwonił. Rozmowa zaczęła się od prostych pytań. Następnie przesłał on moje CV do kilku klubów i miałem dwie lub trzy propozycje testów. Pierwszym klubem, który odpowiedział najszybciej było Tromso IL. Zespół potrzebował młodego rozwojowego zawodnika. Pojechałem tam na testy i po dwóch dniach podpisałem 3,5 roczny kontrakt. Z mojej postawy był zadowolony Per-Mathias Hogmo, który był trenerem pierwszego zespołu.

W zespole Tromso IL miałeś okazję poznać Ole Martina Aarsta, byłego króla strzelców ligi belgijskiej z KAA Gent z sezonu 1999/2000. Treningi z nim to była przydatna lekcja?

- Tak, masz rację, nauczyłem się wiele od niego. W zespole był też Morten Gamst-Pedersen, który obecnie gra w angielskim Blackburn.

A jak wyglądała kadra Twojego zespołu?

- W zespole mieliśmy chyba 14 reprezentantów różnych krajów. Nasz zespół nie należał do potentatów Tippeligaen a na koniec sezonu zajęliśmy chyba czwarte miejsce w tabeli. W Pucharze UEFA doszliśmy do fazy grupowej. Niestety po dobrym sezonie z zespołu odszedł z powodów rodzinnych trener, który mnie ściągnął. Następnie przyszedł nowy trener, z nowymi zawodnikami i założeniami. Nowy szkoleniowiec powiedział, że będę pierwszym piłkarzem wchodzącym z ławki. Jednak ja po dobrym sezonie, czułem, że mogę grać skutecznie w pierwszym składzie. Czułem, że to jest mój dobry okres. Uważałem, że dobrze dla mnie będzie, jak zmienię klub na pół roku. Wiedziałem, że jak będę grał, to mogę bardzo dobrze się rozwinąć. Dodatkowo Tromso grało wtedy na jednego napastnika, którym był kapitan zespołu Aarst. Dodatkowo na ławce był słynny Sigurd Rushfeldt. Bardziej byłem przymierzany na lewą pomoc niż na atak, jednak na tym skrzydle grał Gamst-Pedersen. Ja jednak lepiej czuję się jako napastnik.

Wtedy nastąpiło pechowe wypożyczenie do Belgii do II ligowego Eendrachtu Aalst.

- Te przenosiny to był wielki niewypał. Trafiłem do klubu źle zorganizowanego, który miał problemy finansowe, nie dostawałem od nich pieniędzy, dostałem tylko pierwszą pensję, potem już nie widziałem żadnych pieniędzy. Tam były też problemy z trenerem. Po miesiącu mojej gry, odsunięto ośmiu zawodników od składu i nie płacono nikomu. Jak przychodziłem do Eendrachtu to miałem za zadanie pomóc im w utrzymaniu się w lidze. Tam potem wyszły jakieś machlojki, prezes miał jakąś sprawę za ustawianie meczy, wiem że poszedł do więzienia.

Było aż tak źle?

- Przytoczę ci taki przykład. Mieliśmy w składzie czterech Brazylijczyków. Jak przyszedł ten okres o którym mówiłem, to oni dosłownie chodzili głodni. Na początku ci zawodnicy mieli swojego kucharza z Brazylii, robiono wszystko żeby się mogli dobrze zaaklimatyzować. Tam była ciężka i nerwowa sytuacja. Trenerowi udowodniono korupcję. To była dla mnie nauczka. Wróciłem jak najszybciej do Norwegii, nie chciałem zostać ponownie wypożyczony.

Jak wyglądał powrót do Norwegii?

- Chciałem przebić się do pierwszego składu za wszelką cenę. Miałem chyba wtedy aż trzech trenerów. Pierwszy nie widział mnie w swoim składzie. Potem drugi zaczął mnie wystawiać, zagrałem kilka meczów w lidze, w pucharze. Strzeliłem nawet hattricka w spotkaniu przeciwko Bodo Glimt. Na dłuższą metę nie mogliśmy się dogadać, w grę wchodziło kolejne wypożyczenie. Ja nie chciałem się zgodzić, miałem jeszcze dwa lata kontraktu. Zrzekłem się wtedy naprawdę dobrych pieniędzy i rozwiązałem kontrakt. Wolałem dać sobie radę samemu, znaleźć klub gdzie będę grał. Od Norwegów nie dostałem żadnej pomocy.

W 2006 roku trafiłeś do II-ligowego Enkopings SK, dlaczego dalej dążyłeś ku skandynawskiemu kierunkowi piłki nożnej?

- Ponownie w przenosinach pomagał mi Bogdan Maślanka. Zrywanie kontraktu z Tromso IL przebiegało bardzo długo. W tym czasie miałem jedną dobrą ofertę, z której nie mogłem skorzystać. Enkopings SK to była drużyna II-ligowa, która chciała walczyć o szwedzką ekstraklasę. Powiem szczerzę, że pomogłem tej drużynie wywalczyć awans. Strzeliłem wtedy 4 lub 5 bramek, ale miałem chyba 11 asyst.

Sporo asyst, występowałeś na szpicy, czy na lewym skrzydle.

- Występowałem na obu pozycjach, różnie bywało. W zespole były problemy kadrowe. Najczęściej grałem w ataku. Jako pomocnik miałem bardzo dobrze, bo w założeniach trener nie kazał mi się wracać pod własne pole karne. Po dobrym sezonie miałem propozycje z Djurgarden i Gefle IK, wybrałem propozycje tego drugiego zespołu. Uważałem, że tam będzie łatwiej mi grać.

Słyszałem, że były też propozycje z Polski. Ponoć w grę wchodził GKS Bełchatów.

- Była propozycja z Bełchatowa. Chciałem wrócić do Polski. Bełchatów był wiceliderem, walczył o mistrza Polski. Zespół trenował Orest Lenczyk. Jeżeli taka drużyna chciałaby mnie, chętnie wróciłbym do kraju. Byłem na jednym treningu GKS-u, jednak nie podpisałem kontraktu. Nie przypadliśmy sobie z trenerem Lenczykiem do gustu. Potem poleciałem do Szwecji i podpisałem umowę w Gefle.

Jak wspominasz występy w Gelfe IK?

- Dobrze, a nawet bardzo dobrze. Chociaż miałem trochę pecha. Najpierw miałem złamany nos, potem dopadła mnie inna kontuzja. W momencie kiedy zacząłem grać, znowu przytrafiła mi się kontuzja. Straciłem miejsce w składzie. Zagrałem 10 meczów, strzeliłem 3 bramki, niestety wszystkie w pucharze. Bardzo dobrze wspominam ten okres, bo w Szwecji urodziła się moja córka. Życie w Szwecji bardzo podobało się też mojej żonie.

Po 1,5 roku gry w Szwecji przeniosłeś się do Islandii do Ungmennafelag Grindavíkur. Opowiedz nam trochę o tych przenosinach.

- Miałem kilka ofert z klubów szwedzkich, oraz z Islandii. Szczerze mówiąc nie chciałem wyjeżdżać do Islandii, ale Gefle nie chciało mnie puścić do klubów ze Szwecji. Trener Goran Olson potrzebował napastnika. W końcu przyszła oferta i wyjechałem do Islandii.

Dla wielu fanów piłki nożnej liga islandzka to juz totalna egzotyka.

- Jako ciekawostkę powiem ci, że w zespole do którego przeszedłem występował były zawodnik Manchesteru United - Lee Sharpe. Byłem bardzo zdziwiony, że taki piłkarz tam występuje. Tam też poznałem Rafała Ulatowskiego, który chciał mnie ściągnąć później do Bełchatowa. Miałem dobry sezon. Pertraktowałem nowy kontrakt, ale kraj zbankrutował. Mogłem zostać w klubie, ale za połowę mojej pensji. Mogę dodać, że nie otrzymałem chyba sześciu ostatnich pensji, na szczęście później wszystko zostało mi zwrócone.

W Ungmennafelag Grindavikur miałeś okazję poznać byłego piłkarza Polonii Warszawa - Zankarlo Simunića. Jaki z niego bramkarz, postrzelałeś mu trochę na treningach?

- Tak, postrzelałem mu trochę na treningach. On teraz pracuje jako menadżer. Mówił bardzo dobrze po polsku. Na marginesie mogę dodać, że jak byłem w Norwegii na testy przyleciał Sebastian Nowak. Bardzo się wtedy ucieszyłem. On mieszkał w hotelu, ale nie mówił za bardzo po angielsku. Zaproponowałem mu aby zamieszkał u mnie w domu. Spędziliśmy trochę czasu razem. Ja się cieszyłem, bo brakowało mi trochę języka polskiego.

Słyszałem, że pod koniec sezonu w Islandii było zainteresowanie ze strony Greków. Ile w tym prawdy?

- Miałem chyba dwa miesiące do końca kontraktu w Islandii. Grecy chcieli zapłacić za mnie 20000 euro, niestety klub się nie zgodził. Żałowałem tego, bo ja byłem już dogadany. Wtedy zostało nam chyba pięć meczów i drużyna miała pewne utrzymanie w lidze. Zdziwiłem się dlaczego nie wzięli tych pieniędzy.

W II części rozmowy Tomasz Stolpa opowiada m.in. na pytania na temat gry w Azerbejdżanie. Pomocy udzielanej Wiśle i Lechowi przed meczami z Qarabagh-em i Interem Baku, propozycji transferu do Syrii i Indii, chęci powrotu do polskiej ekstraklasy.

II część wywiadu już w piątek! Zapraszamy!

Komentarze (0)