Liczą się trzy "fleki" - rozmowa z Wojciechem Grzybem, pomocnikiem Ruchu Chorzów

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Po słabszych występach w pierwszych pojedynkach, w spotkaniu z Legią Warszawa Wojciech Grzyb należał do najlepszych na boisku. Doświadczony pomocnik strzelił gola, miał jeszcze dwie kolejne okazje, których jednak nie wykorzystał.

W tym artykule dowiesz się o:

Michał Piegza: Czujesz się bohaterem meczu? Strzeliłeś jedynego gola, który dał wam trzy punkty w prestiżowym pojedynku.

Wojciech Grzyb: Cała drużyna stanęła na wysokości zadania. Powiem w swoim stylu: byłbym zadowolony gdybym strzelił dwa gole, w porywach nawet trzy. Cieszę się, że dochodzę do sytuacji bramkowych, bo to jest zwiastun zwyżki formy. Nie ważne kto strzelił, ważne jest zwycięstwo nad zespołem z czołówki ligi. W efekcie przeskakujemy Legię w tabeli. Łapiemy mały oddech, ale wiemy, że przed nami w sobotę ważny mecz w Bytomiu i tam trzeba zagrać na sto procent swoich możliwości.

Umniejszasz swoje zasługi w wygraną Ruchu.

- Piłka nożna to jest sport drużynowy. Teraz toczą się boje w US Open i tam są pojedynki indywidualne. W piłce nożnej wygrywa drużyna, ta która strzela bramki. A kto je zdobywa schodzi na dalszy plan. Liczą się trzy "fleki" jak powiedział niegdyś mój trener Koniarek. Trzy "fleki" zostają w Chorzowie i... gramy dalej.

Mecze z Legią są dla piłkarzy Ruchu w dalszym ciągu czymś wyjątkowym?

- Mówiłem to już w czwartek przed meczem. Ktoś mnie zapytał czy te pojedynki to w dalszym ciągu jest taka wojna jak kiedyś. Odpowiedziałem, że dla kibiców na pewno, a dla zawodników, którzy mają już trochę takich meczów w nogach, również. Gdy chodziłem na mecze Ruchu jeszcze jako kibic dobrze pamiętam jak Legia przyjeżdżała na Cichą. Na tych spotkaniach były niesamowite emocje. Teraz było podobnie. Co prawda padła jedna bramka, ale szczególnie my mieliśmy kilka kolejnych sytuacji i wygraliśmy zasłużenie. A Legia? Starała się jak mogła, ale byliśmy nie do ukłucia.

Po raz trzeci w 2010 roku pokonaliście Legię u siebie 1:0. W ubiegłym sezonie pokonaliście ich w lidze oraz w Pucharze Polski.

- Podtrzymaliśmy serię. Całe szczęście, że jeden gol za każdym razem wystarczał, aby zainkasować trzy punkty.

W sytuacji bramkowej zachowałeś się jak na rutyniarza przystało.

- Zdradzę naszą krótką rozmowę z Sebastianem Olszarem przed meczem. Powiedziałem mu, że jak ma opanowaną piłkę, to w ośmiu na dziesięć przypadków ruszam do przodu i się nie zatrzymuję. Dograł mi doskonale, troszeczkę złamałem ten strzał, ale na nasze szczęście wpadło. Może gdybym uderzył czysto to bramkarz by obronił, a tak to piłka od słupka wtoczyła się do siatki.

W słupek trafiłeś raz jeszcze.

- Był ostry kąt, gdybym bardziej podciął piłkę byłoby 2:0.

Nie baliście się, że nie wykorzystane sytuacje mogą się na was zemścić?

- Powiem szczerze, że nie myślałem tak, bo byłem pewien naszej dyspozycji fizycznej. W drugiej połowie po niezłym początku, gdy nie wykorzystałem sytuacji sam na sam powiedziałem Marcinowi Malinowskiemu, że przy następnej okazji na pewno strzelę. Nie było takowej, ale... być nie musiało. Jeden gol wystarczył.

W końcówce musieliście się desperacko bronić przed atakami Legii. Zabrakło sił?

- Nie takie drużyny jak my w końcówkach spotkań bronią wyniku. To jest kwestia psychiki, i po części braku sił. Legia grając w dziesiątkę nie miała nic do stracenia. Musieli się odkryć. Groziło to stratą kolejnych goli. Bramki nie stracili, ale poza chyba jedną okazją bramkową, nie oddali strzału.

W twojej opinii był rzut karny dla Legii w końcówce? W polu karnym przewrócony został Jakub Wawrzyniak.

- Być może jedenastka była. Nigdy nie komentuję pracy sędziego. Takich sytuacji w każdym meczu jest mnóstwo i... to jest piłka. Przypomniałem panu Gilowi nasz mecz z Lechem, gdy nie pokazał czerwonej kartki Arboledzie i w konsekwencji straciliśmy bramkę na wagę mistrzostwa Polski dla poznaniaków. Arbiter skomentował to krótko: panie Wojtku, każdy może się pomylić. Ja się z tym zgadzam.

W meczu z Legią widać było, że forma Ruchu idzie w górę.

- Dobrze przepracowaliśmy dwa tygodnie. Do końca rundy już chyba nie będzie takiego okresu, gdzie można będzie popracować nad motoryką. Jak widać przyniosło to oczekiwany skutek, ale myślę że jeszcze do optimum trochę nam brakuje.

- Jakie masz wspomnienia z poprzednich meczów z Legią?

- Pamiętam jeden pojedynek. Wtedy jeszcze jako trampkarz siedziałem na trybunie i pamiętam sytuację z Darkiem Dziekanowski, który był moim ulubieńcem. Kibice wtedy go nie oszczędzali, tak jak teraz Kubę Rzeźniczaka. Pamiętam jego obsceniczny gest, ale to był symptom tego, jakie emocje towarzyszą meczom Ruchu z Legią.

Weekend był udany dla śląskich ligowców. Podtrzymaliście dobrą serię śląskich zespołów.

- Myślałem o tym. Wygrała Polonia, zwyciężył Górnik oraz GKS Katowice, Piast Gliwice, Ruch Radzionków, który wygrał co prawda w Wodzisławiu. No i my zainkasowaliśmy trzy punkty. Już widzę te tytuły w śląskiej prasie: Śląsk górą czy coś takiego.

Teraz przed Ruchem prestiżowy mecz z Polonią w Bytomiu.

- Bardzo lubimy tam grać. Mam nadzieję, że stworzymy w Bytomiu równie dobre widowisko jak rok temu.

Źródło artykułu: