Marcin Frączak: Legia wygrała 2:1 na Łazienkowskiej z Lechem i tym samym przerwała fatalną serię trzech porażek w lidze. Jak pan ocenia to spotkanie?
Michał Kucharczyk : Pierwsze piętnaście minut na pewno należało do Lecha, który zdobył w tym czasie bramkę. Stracony gol nas obudził. Udało nam się wyrównać, a potem strzelić zwycięskiego gola. Szkoda mi Maćka Rybusa, który dostał czerwoną kartkę.
Gol strzelony Lechowi, to pana pierwsza bramka w ekstraklasie. Czy to spełnienie marzeń?
- Jeszcze niedawno grałem w drugiej lidze, więc strzelenie gola w barwach Legii w ekstraklasie, to coś wspaniałego. Tym bardziej, że ta bramka doprowadziła nie tylko do remisu, ale także dała nadzieję na grę o zwycięstwo. Na pewno to dla mnie duży powód do zadowolenia.
Z którym z obrońców Lecha było panu najtrudniej rywalizować?
- Nie miałem zbyt dużo starć z zawodnikami gości. Raz udało mi się ograć Manuela Arboledę, innym razem piłkę wybił mi Bartosz Bosacki.
W przerwie letniej powiedział pan, że jeśli jesienią będzie się w Legii łapał do meczowej osiemnastki, to będzie sukces. Tymczasem wskoczył pan do podstawowego składu!
- Trudno było mi się czegoś podobnego spodziewać wcześniej. Gdy w meczu z Bełchatowem zagrałem trzydzieści minut, to już to do mnie nie dochodziło. Cieszyłem się, że w ekstraklasie zagrałem aż przez pół godziny. Trener daje mi coraz więcej okazji do gry, to szansa, którą będę chciał jak najlepiej wykorzystać.
Pana konkurenci do gry w ataku chyba trochę panu ułatwili wejście do składu Legii. Długo kontuzjowany był Takesure Chinyama, a Bruno Mezenga nie mógł trafić do siatki. Jak duży to miało wpływ na pana występy?
- Nie można się oszukiwać. Akurat te dwie sprawy pozwoliły mi zagrać w podstawowym składzie w meczu z Zagłębiem Lubin, Pogonią Szczecin i Lechem Poznań. Trener mi zaufał, a ja starałem się zagrać jak najlepiej.
Gdyby mecz z Lechem zakończył się remisem, czy pan i koledzy bylibyście z tego zadowoleni?
- Wiadomo, że gra w dziesiątkę przeciwko Lechowi przez tak długi okres, to niebywała rzecz. Nam na dodatek udało się wygrać. Gdyby jednak padł remis, to wydaje mi się, że też nie moglibyśmy narzekać.
Legia grała całą drugą połowę w dziesiątkę. Czy nie kołatała się w głowie myśl, że w końcu może przyjść zmęczenie i zespół stanie?
- Nie. W tym meczu byliśmy tak zdeterminowani, że wiedziałem, iż starczy nam sił na dziewięćdziesiąt minut.
Strzelił pan gola w Pucharze Polski przeciwko Pogoni Szczecin, potem bramkę w meczu z Lechem. Czy może od tego zakręcić się w głowie?
- Nie czuję się wielkim bohaterem, tylko zwyczajnym człowiekiem. Poza tym są osoby, które pomagają mi podejmować odpowiednie decyzje. One zadbają, abym twardo stąpał po ziemi.
Nie można oczywiście drugiej ligi, w której pan niedawno grał, porównywać z ekstraklasą. Z czym ma pan największy problem, jeśli chodzi o przeskok z piłki dość amatorskiej do zawodowej?
- Potrzebuję jeszcze dużo ogrania. Jestem jeszcze młodym zawodnikiem, dobrze że są kadrze Legii doświadczeni piłkarze, od których mogę się uczyć.
A kondycyjnie jak to wygląda?
- Kondycyjnie też jestem dobrze przygotowany do sezonu. W meczu z Lechem dałem z siebie wszystko, a poprosiłem wcześniej o zmianę, bo nie chciałem osłabiać zespołu. Uznałem, że drużynie akurat w tym momencie może dać więcej świeży zawodnik, który mnie zmieni.
Zanosiło się, że nadarzy się panu okazja na drugiego gola. Poślizgnął się pan jednak i piłkę przejęli obrońcy Lecha. W tym tygodniu była wymieniana murawa na stadionie Legii. Jak się na niej grało?
- Na tej murawie graliśmy po raz pierwszy, ale jest bardzo dobra. Trochę ciężko było jednak dobrać obuwie. Boisko nie było ani miękkie, ani zarazem bardzo twarde, więc niektórzy zdecydowali się na zróżnicowane buty. Część moich kolegów miała lanki oraz wkręty. Rzeczywiście, była szansa na drugiego gola, szkoda że się poślizgnąłem. Mówi się trudno.