Przypadek Lecha autentycznie cieszy moje serce (żadna to chyba rewelacja). Jawi się on jako koronny dowód twierdzenia, że cierpliwością i rozsądkiem góry ruszyć można. Zespół budowany w Poznaniu przez czas dłuższy dorobił się europejskiej jakości, którą potwierdza już trzeci rok z kolei. I pal licho pojedyncze niepowodzenia, owych nie uniknie nawet Jose Mourinho posadzony przy szwedzkim stole w Madrycie. Ważne, by wpadki nie stały się regułą, jak to się dzieje chociażby w rodzimej stolicy - obecnej czy też byłej.
Lech to pierwszy polski zespół od czasów Wisły z początku trwającego stulecia, dla którego dobre wyniki na europejskiej arenie nie są sprawą incydentalną. One trwają, od Deportivo i Feyenoordu, przez Juventus i Red Bull, po - miejmy nadzieję, bo któż broni marzyć - Manchester City. Wspomniana Biała Gwiazda gdzieś się zagubiła. Zespół mozolnie wznoszony przez Bogusława Cupiała bez kompleksów rywalizował niegdyś z Realem Saragossa, Parmą, Schalke i Lazio, by dziś drżeć przed wyprawą do Agdamu, Oslo czy Tbilisi.
W Krakowie ktoś się pogubił, klub stracił odpowiedni rytm. Dziś zespół tworzą ludzie z łapanki, dziewięciu reprezentantów wyjściowej jedenastki przybywało pod Wawel dzierżąc w dłoniach własną kartę zawodniczą. Lech jest konsekwentny, inwestuje mądrze, a transferowe pudła zliczyć można na palcach jednej ręki. Z dwudziestu graczy, którzy na przestrzeni trzech ostatnich lat zasilili Kolejorza, nie udali się może Tshibamba, Golik, Handzić, Salcinović, Chrapek i Zapotoka. Sześciu z dwudziestu! Skuteczność ponad europejska, do której daleko nawet kontynentalnej czołówce.
Polskich klubów na kosztowne błędy nie stać, z czego doskonale zdają sobie sprawę włodarze Kolejorza. Zawodników dobierają z głową - ludzie, którzy ograli Salzburg, w sumie kosztowali Lecha 2,7 miliona euro. Mniej więcej tyle, ile na chybiony letni zaciąg wyłożyła Legia. W sam raz tyle, by dzięki cierpliwości i konsekwencji zbudować zespół, który wstyd przed Europą chować. A Lech jeszcze na transferach zarabia, w ciągu ostatnich trzech lat klubowy księgowy mógł odnotować zysk rzędu 4 milionów euro i to bez większego uszczerbku dla potencjału sportowego!
W Poznaniu zapachniało Europą - to pretensjonalne cliché. Lech do piłkarskiej Europy dziarskim krokiem wstąpił już dawno, uchylił wrota, do których polskie kluby docierały incydentalnie. Jackowi Rutkowskiemu radzę i gorąco polecam przygotowanie godnego seminarium dla Cupiała, Solorza, Waltera, Wojciechowskiego. Bo choć na liście najbogatszych Polaków właściciel Lecha obija się w dolnych rejonach czołowej setki, to umiejętność zarządzania piłkarskim przedsiębiorstwem opanował znacznie lepiej od kapkę zamożniejszych kolegów.