Polska piłka to prostytutka - rozmowa z Bogusławem Kaczmarkiem, byłym trenerem Polonii Warszawa

Karierę trenerską rozpoczął w 1984 roku od prowadzenia juniorów Lechii Gdańsk. Z biegiem lat zaczął pokonywać kolejne jej szczeble, aż w końcu stał się bliskim współpracownikiem Leo Beenhakkera w polskiej reprezentacji. Ostatnim jego klubem była warszawska Polonia, z której dość niespodziewanie, w niekoniecznie przyjemnych okolicznościach został zwolniony. Po latach pracy na najwyższym poziomie czuje się sfrustrowany otaczającą go rzeczywistością, choć jak sam podkreśla, jest z natury optymistą.

W tym artykule dowiesz się o:

Artur Wiśniewski: Czuje pan żal do prezesa Józefa Wojciechowskiego?

Bogusław Kaczmarek: Prezes zwolnił mnie z klubu wbrew wszelkim zasadom savoir-vivre’u. W czterech meczach odniosłem trzy zwycięstwa i jeden remis z Lechią Gdańsk. Awansowałem z drużyną w rozgrywkach Pucharu Polski. Czy pana zdaniem to normalne wylecieć z klubu w takim momencie? Moim zdaniem nie.

Postanowił pan nie prowadzić niepotrzebnych dyskusji i grzecznie ustąpić. Innymi słowy - trzeba się po prostu szanować?

- Otóż to! Pan to rozumie, ja też, ale inni najwyraźniej już nie. Ja w życiu kieruję się zasadą uczciwości oraz szacunku wobec innych osób. Polska piłka to jednak prostytutka, jeszcze bardziej "sprzedajna" od polityki. Nie ma w niej żadnych reguł, ani zasad moralnych. To, co się dzieje wokół nas, jest nie do pomyślenia.

Czy brak moralności to jedyny, pana zdaniem, aspekt ciągnący dziś polską piłkę na dno?

- Nasz futbol jest dzisiaj nijaki, ale na ten stan rzeczy składa się wiele czynników. To, w którym miejscu jesteśmy, każdy doskonale wie, bo wystarczy spojrzeć na ranking FIFA i nasze 69. w nim miejsce. Reprezentacja non-stop dostaje lanie, a kluby odpadają z rozgrywek międzynarodowych po meczach z Estończykami czy Gruzinami. Powiedzmy sobie szczerze - to chluby nam nie przynosi.

Ma pan lekarstwo na tę chorobę?

- Wszystko rozbija się o to, że piłkarze są źle przygotowani fizycznie i technicznie. Żeby grać w piłkę, przede wszystkim trzeba umieć to robić. To podstawa. A ponadto problem dotyczy całego zaplecza, zwłaszcza treningowego. Budują się nowe "Orliki", ale cóż z tego, skoro puszcza się tam dzieciaków samopas, bo nie ma fachowców, którzy mogliby sprawować pieczę nad ich rozwojem. Zajęcia odbywają się pod okiem nauczycieli zatrudnianych na 1/5 etatu, taksówkarzy, rodziców, albo nawet pod niczyim okiem.

Szkolenie młodzieży to jednak nie tylko same "Orliki".

- Zgadza się. Potrzeba nam unifikacji szkolenia oraz większej ingerencji państwa w to, co dzieje się w naszym futbolu, a także ścisłej współpracy rządu z Polskim Związkiem Piłki Nożnej. Powinniśmy się uczyć od innych federacji, jak się to robi, chociażby od Czechów. Tam istnieje kooperacja pomiędzy ministerstwem a związkiem piłki nożnej. W innych krajach też tak jest, a my ciągle jesteśmy z tyłu. Po co mamy naturalizować obcokrajowców, skoro sami możemy przygotować zawodników do gry na dobrym poziomie? Weźmy takiego Emmanuela Olisadebe - strzelił dla polskiej kadry kilka bramek, a teraz nawet nie pamięta, że ma również polskie obywatelstwo.

Sprawia pan wrażenie człowieka, który ma w sobie krew wychowawcy szkolnego.

- Trener piłkarski to mój trzeci zawód, a każdy trener powinien mieć coś z wychowawcy. Pracowałem z zawodnikami w różnym wieku, niektórym pozwalałem debiutować, gdy mieli 16 czy 17 lat. Takim graczem był chociażby Wojciech Łobodziński. Ale pod moimi skrzydłami wyrosło wielu innych piłkarzy, umiejących grać na dobrym poziomie. Pukano się w czoła i pytano, co robię. A później kilku z tych piłkarzy grało jak równy z równym z takimi zespołami jak Manchester City czy Hertha Berlin. Myślę, że pozostawiłem po sobie pewien kapitał.

Jest pan z natury optymistą, czy raczej pesymistą?

- Na świat z reguły staram się patrzeć z dobrej strony. To jednak nie przeszkadza mi w tym, aby postrzegać rzeczywistość taką, jaką naprawdę jest.

Komentarze (0)