Po pierwszej połowie kibice Gieksy przecierali oczy ze zdziwienia. Katowicka jedenastka pewnie punktowała lidera z Łodzi i do szatni schodziła z jednobramkowym prowadzeniem. W drugiej części gry gra śląskiej jedenastki nie wyglądała już tak dobrze, co bezlitośnie wykorzystał ŁKS strzelając trzy bramki.
- W szatni zakładaliśmy sobie, że mamy w drugiej połowie zagrać tak samo, jak przed przerwą, ale wyszło jak wyszło. Nie wyszliśmy na boisko wystarczająco skoncentrowani i to właściwie ustawiło mecz. ŁKS strzelił trzy bramki i punkty jadą do Łodzi - bezradnie rozkłada ręce bramkarz Gieksy, Maciej Wierzbicki.
Mimo porażki młody golkiper śląskiej jedenastki nie był przekonany, czy łodzianie wygrali zasłużenie. - Pierwsza połowa pokazała, że ŁKS w tym meczu wcale nie był drużyną zdecydowanie od nas lepszą. Walczyliśmy z nimi jak równy z równym, a nawet byliśmy zespołem lepszym. O zwycięstwie rywala zadecydowały nasze błędy, a nie wyjątkowa gra ŁKS-u, bo w tym meczu rywal nas niczym nie zaskoczył - przekonuje gracz drużyny z Bukowej.
W pierwszej części spotkania do bramki strzeżonej przez Bogusława Wyparło trafił Janusz Dziedzic. Chwilę wcześniej po uderzeniu głową Przemysława Pitrego piłka zatańczyła na linii bramkowej. - Ciężko mi powiedzieć czy tam padła bramka, bo widziałem sytuację z dalszej perspektywy, ale większość chłopaków w szatni była przekonanych, że piłka całym obwodem była za linią. Szkoda, bo gdybyśmy do szatni schodzili z dwubramkowym prowadzeniem na pewno byśmy tego meczu nie przegrali - uważa golkiper katowiczan.
Młody bramkarz drużyny trenera Wojciecha Stawowego po meczu przyznał, że mógł się lepiej zachować przy trzeciej bramce dla łodzian, kiedy piłka po słabo bitym rzucie wolnym wpadła do jego bramki. - Mam do siebie o tę bramkę pretensje. Źle się ustawiłem, koledzy w obronie też nie najlepiej kryli. Takie bramki nie powinny wpadać - przyznał 19-letni bramkarz outsidera z Katowic.