Artur Długosz: W końcu odnieśliście zwycięstwo. Jakie to dla ciebie uczycie wygrać mecz ze Śląskiem?
Łukasz Gikiewicz: - Radość, jak było słychać odgłosy z szatni, jest ogromna. Podchodziliśmy do tego spotkania tak jak kibice - że to jest jeden z najważniejszych meczów, bo z rywalem zza miedzy, czyli derby. Wygraliśmy 3:1, szkoda tej straconej bramki, bo 3:0 ładniej by wyglądało, ale już nie narzekajmy. Wygraliśmy i mam nadzieję, że od tego spotkania zaczniemy się piąć w górę tabeli.
Od pierwszych minut widać było sporą mobilizację w waszych szeregach. Od razu rzuciliście się na rywala.
- Tak, trener Orest Lenczyk powiedział nam, że od pierwszych minut mamy pokazać, że to Zagłębie przyjechało do nas na nasze boisko, a nie odwrotnie. My byliśmy gospodarzem tego spotkania, od samego początku chcieliśmy pokazać, że to my będziemy dyktowali warunki i to u nas zostaną trzy punkty.
Przy golu Remigiusza Jezierskiego nie trafiłeś w piłkę czy do niej nie zdążyłeś?
- Tam był bilard. Od jednego i drugiego słupka piłka się odbijała. Na pewno szkoda, bo zabrakło mi kilku centymetrów, ale Remek zdołał strzelić gola. Na pewno cieszę się, że on strzelił bramkę.
Teraz zaczniecie się piąć w górę tabeli?
- Każdy z nas by tego na pewno chciał. Tak jak pokazało spotkanie z Zagłębiem - mamy zawodników, żeby grać o górę tabeli. Za szybko chyba niektóre osoby nas skreśliły, że Śląsk będzie się bił o utrzymanie. My wiemy o tym, że potrafimy grać w piłkę i chcielibyśmy, żeby właśnie od tego Śląsk Wrocław zaczął wygrywać i cieszyć kibiców swoją grą.
W końcu też chyba zaprezentowaliście taką grę, jakiej oczekują od was fani.
- To znaczy nie wiem jakiej gry od nas kibice oczekują. Na pewno trener Orest Lenczyk oczekiwał od nas tego, co pokazaliśmy w meczu z Zagłębiem Lubin na boisku. Walka, gra skrzydłami i stwarzanie sobie sytuacji. Mieliśmy te sytuacje strzeleckie i zdobyliśmy gole, i wygraliśmy mecz.
Mieliście okazje i je wykorzystaliście...
- Mieliśmy sytuacje, ale chyba w każdym meczu w tej rundzie mamy na własnym te okazje tylko brakowało może szczęścia. W sobotę ono nam sprzyjało i to Zagłębie pojechało do domu bez punktów.
Twoja współpraca z Vukiem Sotirovicem bardzo dobrze się wam chyba układała.
- Tak. Ja miałem być cofniętym zawodnikiem za plecami Vuka, odcinać defensywnych pomocników Zagłębia od piłek. Wiedzieliśmy, że gra środkiem jest ich chyba najgroźniejszą stroną - przez środek i rzucanie prostopadłych piłek do napastników i pomocników bocznych. To trener oceni jak wypadliśmy. Na pewno ja z Vukiem staraliśmy się jak tylko potrafimy.
Czujesz się już zawodnikiem podstawowego składu?
- (Śmiech). Ciężkie pytanie. W sobotę trener Lenczyk na mnie postawił. Cieszę się, że pierwszy mecz od pierwszej minuty na Oporowskiej. Szkoda, że nie strzeliłem pierwszej bramki na tym stadionie, ale mam nadzieję, że w najbliższych meczach tak się właśnie stanie.
Po zwycięstwie nad Zagłębiem spadł wam chyba kamień z serca?
- Tak, bo ile można czekać na zwycięstwo, ile można czekać na trzy punkty na własnym boisku?
Teraz trzeba za to czekać na kolejne punkty w meczu wyjazdowym. Najbliższym waszym rywalem będzie PGE GKS Bełchatów.
- W sobotę zagramy w Bełchatowie. Pojedziemy tam po punkty.
Mogłeś trafić do tej drużyny. W związku z tym to dla ciebie jakieś szczególne spotkanie?
- Już miałem tyle tych meczów szczególnych. Pisano o Polonii Bytom, Jagiellonii Białystok. Każdy mecz jest taki sam. Wychodzę na boisko i walczę.