Spotkania Legii na własnym stadionie w obecnym sezonie, zdają się być wyreżyserowanymi spektaklami przez najlepszych marketingowców z firmy ITI, właściciela warszawskiego klubu. Zaczynając od pierwszego meczu sezonu z Cracovią, gdzie w pierwszych minutach Legia traci bramkę a w 94. Maciej Iwański zdobywa gola z rzutu wolnego, przez szlagierowe spotkanie z Lechem i gol Bruno Mezengi w 88 minucie zawodów, do niesamowitej końcówki z Górnikiem i dwóch goli strzelonych w dwie ostatnie minuty meczu.
- Choć to Górnik strzelił pierwszą bramkę, to wierzyliśmy do końca, że uda nam się wygrać te spotkanie - mówił po niedzielnym spotkaniu z zabrzanami, Mirosław Radović. Przed meczem trener Wojskowych, Maciej Skorża podkreślał, że celem nadchodzącego spotkania jest: - Pierwsze pewne zwycięstwo przed własną publicznością i kontrolowanie przebiegu spotkania od pierwszej do dziewięćdziesiątej minuty. To się Legionistom ponownie nie udało.
Żeby jednak nie było zbyt banalnie porcje dobrych emocji należy odpowiednio dawkować, więc między horrorami trzeba wzbudzić złość i rozpacz, żeby potem wygrane lepiej smakowały. Stosując się do tej zasady warszawiacy po wygranej 2:1 z Cracovią przegrali 2:0 u siebie z GKS-em Bełchatów, nie próbując nawet walczyć o lepszy wynik. Po spotkaniu z Lechem nastąpiła katastrofa i porażka 3:0 z gdańską Lechią na stadionie wypełnionym ponad 20 tysiącami warszawskich fanów - Rzecz jasna, chcielibyśmy wygrać wcześniej i bez takich nerwów - mówi z kolei Ariel Borysiuk, o meczu z Górnikiem, jednak tyczy się to na pewno wszystkich trzech wygranych spotkań.
Zgodnie z regułą teraz, po kolejnej wygranej powinna nastąpić przegrana. W sobotę do stolicy zawita lider, czyli Jagiellonia Białystok. Nie zanosi się jednak na to, żeby Legia odpuściła tak, jak w niektórych spotkaniach a mecz może rozstrzygnąć się w… końcowych minutach.