Tata Kazika powiedział: Głupią matkę masz

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Biorę do ręki sobotnią gazetę i czytam: "Cała nadzieja w Tadasie Labukasie". Hmmm. Myślę: "To tak jakby gość chory na raka całą nadzieję opierał w Ibupromie. Brał te trzy tabletki dziennie, czy ile tam wynosi maksymalna dzienna dawka, i liczył na to,że...

W tym artykule dowiesz się o:

"... jedyną matką jaką znasz, jest nadzieja... głupią matkę masz, jeśli wiesz co chcę powiedzieć... " - śpiewa Kasia Nosowska. W sobotę Labukas Arce za bardzo nie pomógł - w kilka minut Lech wypunktował zespół Dariusza Pasieki i gdynianie, którzy tak bardzo potrzebują punktów, po dwóch meczach rozgrywanych u siebie mają siedemnaście "oczek". I wciąż są na przedostatnim miejscu w tabeli. Nie będę ukrywał, lubię Arkę. Kibicuję tej drużynie i absolutnie nie chciałbym, żeby sp…ła się z ligi. Jeśli jednak jej mężem opatrznościowym ma być Labukas, to drugi raz taki fart, jaki jej się zdarzył sezon temu, może już się nie trafić.

Uważam, że jeżeli jakikolwiek zespół chce regularnie wygrywać i piąć się w górę tabeli, musi mieć w składzie skutecznego napastnika. Takiego, który w trudnych momentach, gdy Jacek Bąk patrzy i mówi "Co ja powiem kolegom w szatni? Kupę gracie", przerwie żenujący spektakl i zapakuje piłkę do siatki. Wygra drużynie mecz. I nieważne, czy pier… jak Hubnik w Krakowie, czy spłodzi jakiegoś "taś-tasia", po którym piłka ledwo wturla się do bramki (albo strzeli gola a'la Dawid Plizga w meczu z Legią w Lubinie). Gol do gol. Jeden gol więcej od przeciwnika, to trzy punkty. Kolejne trzy punkty w tabeli i Arka już jest przed Widzewem, czy inną drużyną, do której ma punkt albo dwa straty. No, ale Arka nie opiera swojej nadziei w Hubniku, czy nawet Ślusarskim. Mężem opatrznościowym ma być Tadas Labukas. Sprawdzam ile goli zdobył w trzech ostatnich sezonach. Teraz ma pięć, w zeszłym pięć, wcześniej dwa. W Azerbejdżanie zero, w Rumunii zero. Dorobek życia to jedenaście goli w reprezentacji Litwy…do lat 16. Moim zdaniem, kiepski materiał na męża opatrznościowego.

Oczywiście, piłka to gra zespołowa. Goli nie strzelają wyłącznie napastnicy. Przykład Mateusza Bartczaka z jesieni pokazuje, że nawet defensywny pomocnik może ciągnąć zespół za uszy. Tyle tylko, że w zespole z Gdyni ja takiego Bartczaka nie widzę. Nie spodziewam się, że od następnej kolejki rozstrzela się Paweł Zawistowski lub takim Bartczakiem dla Arki będzie Skela. Albo, że Michał Płotka, w jakiś dziwny, absurdalny i kompletnie niewytłumaczalny sposób wejdzie w posiadanie instynktu snajpera na miarę Tomasza Frankowskiego. Ewentualnie, dajmy na to, Stanko Svitlicy. Pamiętam mistrzowski dla Legii sezon 2002/03, gdy Svitlicy, który tak gorąco polecał do Zagłębia Duszana Djokicia (Będzie lepszy od tego Hubnika, zobaczysz!) wchodziło właściwie wszystko. Pamiętam też fragment takiego tekstu do kolorowego dodatku do "Przeglądu Sportowego". Poświęconego właśnie Stanko. Lecę z pamięci. - Możesz być nie wiem jak czujny, skoncentrowany, ale wystarczy moment nieuwagi i wtedy pojawia się ten pieprzony "Jaś Fasola". Nie wiem, jak on to robi, ale zawsze jest tam, gdzie piłka - wspominał jakiś ligowy obrońca. Anonimowo. Myślę, że w Gdyni jest naprawdę pilna potrzeba znalezienia takiego "Jasia Fasoli". Ale lepiej nie bierzcie nikogo od Stanko.

Chociaż nasza liga jest jakaś poj... Można wystawić w ataku Zahorskiego i strzelić pięć bramek. Można też być na maksa nieutalentowanym, profanować coś z założenia pięknego, jak gra w piłkę, czy śpiew, ale jednak zapracować na ogromną sympatię publiczności. Porwać tłumy. Sprawić, by Twoją twarz zapamiętali do końca życia. Jak ten górnik, co wystąpił na koniec premierowego odcinka X-Factor. Niestety, Zahorski, raczej nie pójdzie w jego ślady. Choć jego twarz wielu z Was też zapamięta do końca życia.

Wspomniałem o Arce, ale tak naprawdę to w dramatycznej sytuacji jest Cracovia. Tam ligę mają uratować Dudzic z Krzywickim. Ja myślę, że to powinno się gdzieś zgłosić. Kompletnie nie mam pomysłu gdzie, ale taki genialny pomysł nie może się marnować. Zauważyłem jednak, że w Krakowie wszyscy są optymistami. Najpierw zaczął trener Szatałow - chodzi mi o tą wypowiedź cytowaną już na Weszło. Konkretnie o tych zwycięstwach, że jak wygrają, już nie pamiętam, siedem, czy osiem spotkań, to się na pewno utrzymają. Równie dobrze mogę napisać, że jak ubiorę się i pójdę teraz (gdy piszę te słowa dochodzi północ) pobiegać do pobliskiego lasu, to jeśli nie wyp.. się siedem albo osiem razy na pierwszych pięciuset metrach, albo mnie jakiś dzik nie upie…, to wrócę z tej wyprawy bez szwanku. Tymczasem w Cracovii nie patrzą na wszelkie racjonalne przesłanki. Cracovia optymistami stoi. Oglądam drugą połowę spotkania Pasów ze Śląskiem. Z racji miejsca, z którego pochodzę i miłości do drużyny, którą kocham niemalże od dziecka, kibicowałem outsiderowi. Nie wiem, czy macie to samo, ale w moim przypadku jest tak, że jak widzę, że ktoś publicznie się pogrąża, to ja się za niego wstydzę. Odczuwam zażenowanie, ale cholernie szkoda mi takiej osoby. Wiem, że to dla wielu z Was może się wydać absurdalne i głupie, ale tak mam, cóż poradzić? I tak patrzyłem na "grę" Cracovii i było mi ich autentycznie żal. Czułem się, jakbym śledził pojedynek wielkiego grubasa z kompletnie nie potrafiącym się bić chudzielcem. Gruby okrutnie pomiata rywalem, kładzie się na nim, dociska do gleby, przydusza, ale nie wiem, czy z racji tej przytłaczającej przewagi, czy z jakiegoś innego nieznanego mi powodu nie potrafi słabeusza raz a dobrze trafić. W końcu ktoś przerywa tą nierówną walkę. Ogłasza remis.

W Krakowie, jak napisałem, ligę ma obronić dwójka snajperów. Jest jeszcze trzeci - Masaryk. CV nawet niezłe. Podobno nie gra, bo nie rozumie jeszcze języka polskiego, co utrudnia komunikację z kolegami i rozumienie taktyki zespołu. Ja też tej taktyki nie rozumiem i nie sądzę, by prędko coś się zmieniło w tym temacie. Może nowy snajper Pasów będzie miał więcej rozumu. Albo szczęścia. Masaryk to Słowak, który gdzieś tam grał i coś tam nawet strzelał. Ale Djokić też strzelił w jednym sezonie, ba! w jednej rundzie, kilkanaście bramek. Nawet Milanowi w Pucharze UEFA. Zobaczcie jak gra dzisiaj. Drugi najlepszy defensywny napastnik świata. Zaraz po Bykowskim.

Kiedyś, dawno temu, grałem w piłkę w takim małym klubie. Amico. Chociaż "grałem" to może niefortunne sformułowanie. Czasem dali mi koszulkę i pozwolili na kilka minut pohasać bez głowy po murawie. W każdym razie mieliśmy w drużynie takiego gościa. Napastnika. Patrzyłeś na niego - urodzony snajper! Maszynka do strzelania goli! Koszmar obrońców! Wysoki, atletycznie zbudowany, w dodatku ciemna karnacja i jakieś takie podobieństwo do świetnego Daniele Massaro. Zawsze doskonale przygotowany do meczu. On jako pierwszy w naszej szatni oklejał getry taśmą, żeby nie spadały. Na rozgrzewkę ubierał dres, inwestował w isostar. A jak profesjonalnie się rozgrzewał! Patrzyliście na gościa i myśleliście tylko jedno: nie no, on zaraz wejdzie na boisko i wszystkich pozamiata! Mijało pięć minut i ten nimb wyjątkowości gdzieś ulatywał. Miał typowe piłkarskie ruchy, miał wygląd piłkarza. Dzięki temu doskonale imitował napastnika. Gdy teraz oglądam naszą ligę, widzę, że ten talent się jednak nie zmarnował. Że ma godnych naśladowców.

W Krakowie są optymistami. - Na wyjazdach idzie nam gorzej, ale u siebie gramy lepiej - przekonywał po meczu ze Śląskiem Suvorow. W podobnym tonie wypowiadał się Kaczmarek. - Wystarczy, że będziemy wygrywać u siebie, a na wyjazdach remisować, to bez problemu się utrzymamy - przekonuje bramkarz Cracovii. My, Polacy, jesteśmy mistrzami opowiadania optymistycznych kocopałów. Bez różnicy, czy idzie o naszą grę na Mistrzostwach Świata, Europy, czy w lidze. Pierwszy mecz, tęgi wp… od Sri Lanki, czy innego Ekwadoru, nasi wychodzą spod prysznica, wykąpani, wypachnieni, przykry zapach porażki poszedł w zapomnienie. Niektórzy nawet uśmiechnięci. - To prawda, zawiedliśmy na całej linii. Ale nie wszystko jeszcze stracone. Wystarczy, że wygramy drugi mecz, z Niemcami, a oni przegrają i wtedy my awansujemy.

Wychodzi drugi as i uderza w podobny deseń, puentując to wszystko doskonałym, pokrzepiającym stwierdzeniem: Dopóki piłka w grze, będziemy walczyć!

Jakie to wszystko proste...

Ktoś zaraz napisze: a co mają powiedzieć? Że się położą? Że już wszystko pozamiatane? Nie o to mi chodzi. Odnoszę jednak wrażenie, że wielu naszych piłkarzy najlepiej wypada wtedy, gdy nie biegają po murawie. Wracają na boisko, dostają bęcki, schodzą. - Zawiedliśmy, ale...dopóki piłka w grze, będziemy walczyć! - na pochmurne oblicze pada promyk nadziei. Jest jeszcze szansa! Dziś się nie udało, ale za tydzień... Za tydzień gramy u siebie. Na pewno się uda! I tak leci kolejny tydzień w oczekiwaniu na następny wpierdol... I tak to hula aż się liga skończy. A później pretensje do wszystkich, tylko nie do siebie. - Nie zasłużyliśmy na spadek! Albo jak Strąk: Ja uważam, że gram dobrze. No ku...

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że najczęściej te krzepiące serca kibiców historie opowiadają Ci, którzy i tak mają to wszystko w du…. Dziś są tu, jutro tam. Na murawie tak się skalali pracą, że nawet nie muszą iść pod prysznic.

Urban dostał propozycję pracy w Zagłębiu, czytam na szybko. Mam kaca, nie chce mi się specjalnie o tym myśleć. Rozważać, czy to dobry wybór, czy zły? Przypomniałem sobie jednak coś, o czym myślałem, jak tylko zobaczyłem skład Zagłębia w Zabrzu. Rakels na szpicy. Ktoś powie tak: No, nareszcie! A ja pomyślałem inaczej. Pomyślałem, że Marek Bajor ugiął się pod presją kibiców. Bo to oni, zanim się jeszcze zaczęła runda, słusznie zwrócili uwagę na to, że miejsce Łotysza jest na szpicy, a nie gdzieś z boku. Tymczasem szkoleniowiec w okresie przygotowawczym wystawiał Łotysza właśnie na skrzydle. W meczu z Koroną znów na skrzydle. A w Zabrzu na szpicy. Wielu fanów odbiera to w ten sposób - chciał być mądrzejszy od wszystkich, a tak naprawdę pogubił się. Przerabiałem kilka takich sytuacji. Trenerzy zazwyczaj tłumaczą się w ten sposób, że to oni codziennie mają zawodnika w treningu, widzą jak się prezentuje, jakie jest jego nastawienie psychiczne, czy jest gotowy, aby podjąć wyzwanie. Ja taką argumentację jak najbardziej rozumiem i akurat w tym wypadku staje po stronie trenera. Kij ma jednak dwa końce. Jeżeli są wyniki, kibic każde słowa szkoleniowca spija z ust. Jeżeli wyników nie ma, zaczyna się jazda. "Ja już od dawna pisałem, że miejsce Rakelsa jest na środku ataku. Wiedzą o tym wszyscy, tylko nie Bajor! Jak on ma tak ustalać skład, to ja mogę robić to samo, za dziesięć razy mniej niż on!" - czytam mnóstwo podobnych komentarzy. Jeden napędza drugi. Ciśnienie na dokonanie zmiany rośnie.

Swoją drogą, jak myślicie, przyjąłby się w Polsce taki pomysł, w myśl którego kibice mogliby wysyłać niezliczoną ilość smsów na jednego z zawodników, który znajduje się w kadrze drużyny? Jeden sms za złotówkę, a całą akcję można by udekorować jakimś chwytliwym hasłem, na przykład "Trener za złotówkę!" (Pamiętacie akcje "Przeglądu.." Liga za złotówkę?). Głosowanie trwa, dajmy na to, od poniedziałku do czwartku w tygodniu poprzedzającym mecz. Następnie odbywa się liczenie głosów i w piątek rano klub na swojej witrynie internetowej oficjalnie informuje: "Najwięcej głosów zdobył ten i ten. W nagrodę zagra w najbliższym meczu ligowym na swojej nominalnej pozycji, ewentualnie tam, gdzie zechce. Trener może go zmienić dopiero po godzinie". Kibice byliby zachwyceni, trenerzy pewnie mniej. Wiadomo, ciężko wszystkich pogodzić. Stawiam, że klub sporo by na tym zarobił. I dostrzegam jeszcze jeden pozytyw - może kilku piłkarzy zmieniłoby swoje podejście do akcji pr-owo marketingowych organizowanych przez klub. Obyłoby się bez typowego dla wielu rzężenia: "A po co to? A muszę? A weźcie jakiegoś młodego! Ja nie, ja już byłem!".

Nie zamierzam kopać leżącego. Bardzo szanuję Marka Bajora za to, jakim jest człowiekiem. Charakternym. Bardzo uczciwym. Piekielnie mocnym psychicznie. Ja, po takim soczystym ciosie jakim wymierzyło mu życie, wylądowałbym w Lubiążu albo innym Skowarczu. On zniósł to po męsku. Wrócił do pracy. Niestety, nie jest to już ten sam człowiek i, niestety, nie ma już takich wyników jak wiosną. Myślę, że jego czas w Zagłębiu minął. W Zabrzu piłkarze nie umierali za niego i musiało to się skończyć tak, jak się skończyło - pakowaniem walizek. Myślę, że za dużo było w jego wypowiedziach pretensji do wszystkich, za mało samobiczowania. Przykro mi to pisać, ale zrobił się z tego taki "późny Lesiak". Mam nadzieję, że na pożegnanie piłkarze nie kupili mu lustra...

Taka specyfika naszej ligi, że jak na wiosnę przegrasz dwa mecze, albo jeden przegrasz, drugi zremisujesz, to nie ma tak naprawdę znaczenia, czy jesteś trenerem Wisły, Legii, Zagłębia, Polonii Bytom, czy Cracovii. Scenariusz jest niemal zawsze taki sam. Rusza runda wiosenna, mijają dwie kolejki i mamy pierwszego zwycięzcę. A za nim czeka kolejka kolejnych "nominowanych". Wszystko wskazuje na to, że w kolejnym meczu w Lubinie drużyny Zagłębia i Polonii Warszawa poprowadzą już zupełnie inni trenerzy. Urban i Zieliński? Kto na tej zmianie wyjdzie lepiej, a kto przekombinuje w myśl zasady "Lepsze jest wrogiem dobrego?"

***

O autorze: Urodziłem się w 1983 roku - rok po drugim największym tryufmie w dziejach polskiego futbolu i kilka miesięcy po drugiej w historii pielgrzymce pierwszego polskiego papieża do ojczystego kraju. Przez całe dzieciństwo, a może i później, byłem przekonany, że papież od zawsze był Polakiem, a nasza drużyna narodowa niezmiennie zalicza się do najlepszych na świecie. Wychodzę z założenia, że lepiej, żeby ludzie cokolwiek o mnie mówili, niż miałbym przejść przez życie szarym i właściwie niezauważonym. Jeśli coś mówią, to znaczy, że żyjesz. A przy okazji pozdrawiam serdecznie tych, którzy mówią o mnie źle.

Blog autora: http://tatakazika.blogspot.com

Źródło artykułu:
Komentarze (0)