Po meczu tylko garstka podopiecznych Marcina Brosza podziękowała kibicom za doping. Od razu pojawiły się teorie spiskowe, jakoby to ktoś zabronił piłkarzom podejścia pod trybunę najbardziej zagorzałych fanów. Podejrzenia padły na kapitana zespołu, Sławomira Szarego. - Należy zapytać każdego z osobna, dlaczego tak było. Ja natomiast po meczu nie kryłem tak na gorąco niezadowolenia z wyniku. Generalnie byłem gdzieś tam sfrustrowanym tym, że straciliśmy dwa bardzo cenne punkty. Patrząc na przebieg meczu i na to, jaka sytuacja była w trakcie spotkania, że przegrywaliśmy 0:2 i musieliśmy gonić wynik i to gonić go z liderem, śmiem twierdzić, że takie straty punktów mogą nam się odbijać niezłą czkawką - opisuje zaistniałą sytuację Sławomir Szary. - Byłem naprawdę bardzo bardzo wściekły. Dlatego myślę, że akurat tutaj z mojej strony podejście do kibiców niczego by nie zmieniło. I co mogę jeszcze powiedzieć? W sumie nic. Straciliśmy dwa punkty bardzo cenne i emocje były dość duże, także to wszystko się jakoś tak szybko potoczyło - ucina spekulacje na temat domniemanego zakazu podejścia do kibiców, kapitan Piasta.
Teraz przed Piastem kolejne ciężkie spotkanie. Gliwiczanie pojadą na mecz do Ostrowca Świętokrzyskiego, aby powalczyć z broniącym się przed spadkiem KSZO, o niezwykle ważne trzy punkty. Kolejny remis może sprawić, że niebiesko-czerwoni na jakiś czas wypadną z walki o awans. A obawy można mieć, mając na uwadze serię remisów z jesieni. - Właśnie o to chodzi, że tracimy takie bardzo ważne punkty. Może ktoś powie, że ciężkie mecze graliśmy, bo na GKS-ie Katowice, a to jest naprawdę trudny teren, no i z ŁKS-em, który jest liderem. Jednak patrząc na przebieg tych meczów, no to w obydwu tych spotkaniach stwarzamy sobie sytuacje, ale nie strzelamy bramek. Na dzień dzisiejszy jest to jakaś tam nasza bolączka, bo mimo że z ŁKS-em dwa gole strzeliliśmy, to było to dopiero wtedy, gdy wynik był już dla nas bardzo niekorzystny. Natomiast naszym problemem jest to, że nie potrafimy strzelić na 1:0, bo w pierwszej połowie w meczu z ŁKS-em też mamy sytuacje, ale nie zamieniamy ich na bramkę, później dostajemy gola do szatni i trzeba było gonić wynik. Zaraz po przerwie kolejna bramka, więc jedyny pozytyw to taki, że przy stanie 0:2 nie zwiesiliśmy głów, tylko pokazaliśmy charakter, tym bardziej, że graliśmy przez jakiś czas w dziesięciu.
Ale podobna sytuacja nam się powtarza, jak była na GKS-ie Katowice. Właściwie w całym meczu stworzyliśmy sobie pięć, sześć sytuacji naprawdę wyśmienitych do strzelenia bramki, ale nie zamieniliśmy ich na trafienia i potem stąd jest w tej grze taka nerwowość. To jest normalne. Inaczej się gra, jak się prowadzi mecz, jak się ma wynik ułożony. Ja myślę, że my jesteśmy takim zespołem, że prowadząc, ciężko byłoby nas ukłuć. Ustawilibyśmy się na grę z kontry, co na pewno bardzo lubimy, ale mówię, dopóki jest wynik 0:0, a więc remis albo nie daj Boże nawet przegrywamy, to trzeba gonić, trzeba odsłaniać się. Dlatego ŁKS wykorzystał taką naszą grę i strzelił nam dwie bramki. Kolejny remis, kolejna strata punktów może sprawić, że te dwa zespoły nam faktycznie odjadą, ale na nasze szczęście gdzieś tam też cała ta czołówka gubi punkty. Jednak nie możemy też patrzeć na to, że inni będą gubić punkty, bo jeśli chcemy zrobić awans, to musimy wygrywać nasze mecze. Wiadomo, że zawsze będziemy gdzieś tam patrzeć na te kluby, które nas interesują, ale musimy wziąć sprawę w swoje ręce - bardzo dokładnie mówi o wszystkim obrońca.
Skuteczność jest piętą achillesową Piasta już bardzo długo. Wielu szkoleniowców próbowało to zmienić, ale póki co mało któremu udało się nastawić zespół na wykorzystywanie większości stworzonych sytuacji. Co zatem zrobić, aby kibice nie musieli do końcowego gwizdka drżeć o zwycięstwo? - Musimy zachować zimną krew. Nieraz naprawdę tak z analizy meczów, dwóch ostatnich nawet, widać, że mamy sytuacje takie, gdzie trzeba czasem zostawić piłkę lepiej ustawionemu koledze, dograć ją. Każdy chciałby być bohaterem i to jest normalne, ale klasą jest to, żeby jak nadarzy się okazja, to wyłożyć tą piłkę do partnera, który tylko dopełni formalności. Myślę, że takie sytuacje miały miejsce i w meczu z Katowicami, i teraz z ŁKS-em. I sądzę, że zimna krew, dobro zespołu przede wszystkim, nie dobro indywidualne, musi być najważniejsze - zaznacza "Szarik".
- Gdzieś tam po meczu szybko zszedłem z boiska, byłem tak wściekły, że... Ktoś powie, że musimy się cieszyć z tego remisu, ale ja uważam, że nie. Już ostatnio po meczu z GKS-em Katowice mówiłem, że dla nas każda strata punktów w jakimkolwiek spotkaniu, to jest to porażka i nie ma o czym mówić. Mamy zespół, który powinien wygrywać, a nie zadowalać się remisami. Tym bardziej, że był to pojedynek z ŁKS-em, gdzie sami mogliśmy zdecydować o tym, że zbliżamy się tylko na jeden punkt, ale niestety zostaliśmy w miejscu. Ten mecz mamy już za sobą, więc bezpośrednio nie mamy już wpływu na stratę punktów przez ŁKS. W tym spotkaniu mieliśmy na to wpływ, ale nie wykorzystaliśmy tej szansy - zakończył Sławomir Szary.