W zimowym okresie przygotowawczym Łukasz Matusiak długo szukał nowego pracodawcy. W rundzie jesiennej pomocnik rozegrał osiem meczów w barwach Podbeskidzia Bielsko-Biała, za każdym razem wchodząc na boisko z ławki rezerwowych. Zimą najpierw pojawił się na testach w Bytomiu, by po kilku dniach powalczyć o angaż w pierwszoligowym Górniku Polkowice.
Tam jednak furory nie zrobił i wrócił do Bielska-Białej, by w połowie lutego znów przenieść się do Polonii, tym razem podpisując kontrakt z klubem z Olimpijskiej. Na debiut na boiskach ekstraklasy przyszło mu czekać do czwartej wiosennej kolejki. Ten wreszcie nadszedł w niedzielnym meczu z Wisłą Kraków. 26-latek pojawił się na boisku w drugiej połowie, zmieniając Davida Kobylika.
Po meczu radość z debiutu mieszała się jednak z ogromnym niedosytem. - Ciężko być po takim meczu w pełni zadowolonym. Straciliśmy w nim dwa punkty, a nie zdobyliśmy jeden - kręci z niedowierzaniem głową gracz niebiesko-czerwonych. - Przed meczem na pewno nie byliśmy faworytem, ale teraz nie możemy być do końca zadowoleni. Cieszy to, że pokazaliśmy charakter. Na tle silnego rywala nasza gra nie wyglądała najgorzej - ocenia nowy nabytek drużyny z Olimpijskiej.
Polonia bramkę na wagę dwóch punktów straciła po strzale Patryka Małeckiego, po problematycznym rzucie karnym. - Nikt z nas nie ma wątpliwości, że nie było karnego. Akurat na wysokości tej sytuacji rozgrzewałem się do wejścia na boisko i widziałem wszystko jak na dłoni. Z mojej perspektywy żadnego faulu w polu karnym nie było - przekonuje pomocnik bytomskiej jedenastki.
Wchodząc na plac gry, Matusiak otrzymał od trenera Roberta Góralczyka specjalne taktyczne wytyczne. - Miałem wejść na boisko i uspokoić grę w środku pola. Jestem defensywnym pomocnikiem, a Wisła sobie w tamtej strefie odważnie poczynała. Chcieliśmy uniknąć przykrych niespodzianek w końcówce. Debiut na pewno oceniam na plus, choć szkoda, że nie udało nam się tego spotkania wygrać. Wtedy radość byłaby pełna - przyznaje ambitny zawodnik śląskiej drużyny.